Unia Europejska

Piketty: Oto nowa, demokratyczna architektura dla Europy

Manifest ekonomistów, politologów i publicystów.

Publikujemy manifest, podpisany m.in. przez Thomasa Piketty’ego, autora głośnego „Kapitału w XXI wieku”, dotyczący zmian w strefie euro, przekształcenia unijnych instytucji i przyszłości europejskiej demokracji. Już wkrótce w Dzienniku Opinii polskie komentarze do manifestu, m.in. Piotra Kuczyńskiego i Michała Sutowskiego. „Kapitał w XXI wieku” ukaże się w Polsce nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.

***

Unia Europejska przeżywa egzystencjalny kryzys, o czym już wkrótce brutalnie nam przypomną wybory do europarlamentu. Dotyczy on głównie krajów strefy euro, pogrążonych w atmosferze nieufności oraz kryzysie zadłużenia, który daleki jest od zakończenia: utrzymuje się bezrobocie i grozi nam deflacja. Przekonanie, że to, co najgorsze, już za nami, jest wyjątkowo odległe od rzeczywistości.

Z tych właśnie powodów z wielkim zainteresowaniem przyjęliśmy sformułowane pod koniec roku 2013 przez naszych niemieckich przyjaciół z grupy Glienicke propozycje wzmocnienia unii politycznej i fiskalnej krajów strefy euro. Osobno nasze dwa kraje [Francja i Niemcy] już wkrótce nie będą znaczyć wiele w światowej gospodarce. Jeśli nie połączymy teraz sił na rzecz wprowadzenia naszego modelu społecznego w proces globalizacji, pokusa wycofania się za narodowe granice w końcu przeważy i zrodzi napięcia, przy których zbledną obecne kłopoty Unii.

Pod pewnymi względami europejska debata jest dużo bardziej zaawansowana w Niemczech niż we Francji. Jako ekonomiści, politolodzy, dziennikarze, ale przede wszystkim obywatele Francji i Europy nie akceptujemy poczucia rezygnacji, które paraliżuje nasz kraj. Tym manifestem pragniemy wnieść swój wkład do dyskusji na temat demokratycznej przyszłości Europy i jeszcze bardziej rozwinąć propozycje grupy Glienicke.

Pora wreszcie uznać, że obecne instytucje Europy są dysfunkcjonalne i wymagają przebudowy.

Zasadniczy problem jest prosty: demokracja i władza publiczna musi mieć możliwość odzyskania kontroli i skutecznej regulacji zglobalizowanego kapitalizmu XXI wieku.

Wspólna waluta przy osiemnastu różnych długach publicznych, na których rynki mogą dowolnie spekulować, oraz osiemnastu systemach podatkowych i socjalnych, bezlitośnie rywalizujących ze sobą – nie działa i nie zadziała. Kraje strefy euro zdecydowały się oddać swą suwerenność monetarną, a tym samym pozbawić się broni jednostronnej dewaluacji, nie tworząc zarazem nowych, wspólnych instrumentów fiskalnych i budżetowych. Ta ziemia niczyja to najgorszy z możliwych światów.

Nie chodzi o to, żeby połączyć wszystkie nasze podatki i wydatki rządowe. Za często współczesna Europa wykazywała idiotyczną skłonność do ingerowania w sprawy drugorzędne (jak np. poziom VAT-u na usługi fryzjerskie czy kluby jeździeckie) oraz żałosną impotencję w sprawach ważnych (jak raje podatkowe czy regulacja finansów). Musimy odwrócić ten porządek priorytetów: mniej Europy w sprawach, w których kraje same sobie świetnie poradzą, i więcej Europy tam, gdzie Unia jest niezbędna.

Mówiąc konkretnie: nasza pierwsza propozycja dotyczy uwspólnienia przez kraje strefy euro – począwszy od Francji i Niemiec – podatku CIT. Osobno każdy z krajów poddaje się manipulacjom międzynarodowych korporacji, które rozgrywają luki prawne i różnice między ustawodawstwem różnych krajów tak, aby uniknąć płacenia podatków gdziekolwiek. Tym samym narodowa suwerenność stała się mitem. Aby zwalczyć tę „optymalizację podatkową”, suwerenna władza europejska musi mieć moc ustanowienia wspólnej bazy podatkowej, ściśle uregulowanej i tak szerokiej, jak to tylko możliwe. Każdy kraj mógłby ustalać swą własną stawkę CIT, opierając się na wspólnej podstawie, przy czym minimalna stawka wynosiłaby około 20 procent, a dodatkowa stawka, rzędu 10 procent, zbierana byłaby na poziomie federalnym. Umożliwiłoby to stworzenie prawdziwego budżetu strefy euro, wielkości od pół do jednego procentu jej PKB.

Jak słusznie wskazuje grupa Glienicke, taki rozmiar budżetu pozwoliłyby strefie euro wprowadzić programy stymulujące i inwestycyjne, zwłaszcza dotyczących środowiska, infrastruktury i edukacji. Inaczej jednak niż nasi niemieccy przyjaciele uważamy za zasadniczą sprawę, aby budżet strefy euro pochodził z europejskiego podatku, a nie ze składek poszczególnych państw.

W czasach głodzenia budżetów strefa euro musi zademonstrować swą zdolność ściągania podatków w sposób bardziej uczciwy i skuteczny, niż czynią to państwa; w innym wypadku ludzie nie dadzą jej prawa do ich wydawania.

Poza tym niezbędne jest niezwłoczne upowszechnienie automatycznej wymiany informacji bankowej w ramach strefy euro oraz wprowadzenie skoordynowanej polityki na rzecz bardziej progresywnego opodatkowania dochodów i majątku, a jednocześnie podjęcie wspólnej, aktywnej walki przeciwko rajom podatkowym poza strefą euro. Europa musi wnieść do procesu globalizacji wolę polityczną i sprawiedliwe opodatkowanie: taka jest treść naszej pierwszej propozycji.

Najważniejsza jest nasza druga propozycja, wynikająca z pierwszej. Aby móc w sposób suwerenny i demokratyczny przyjąć podstawowy podatek CIT i szerzej, przedyskutować oraz wdrożyć decyzje fiskalne, finansowe i polityczne co do zakresu tego, co wspólne, musimy powołać izbę parlamentarną dla strefy euro. Także i w tym punkcie dołączamy do naszych niemieckich przyjaciół z grupy Glienicke, jakkolwiek oni wahają się między dwiema opcjami: albo parlamentem strefy euro składającym się z członków europarlamentu z odpowiednich krajów (czyli instytucją podrzędną europarlamentu zredukowaną do krajów strefy euro), albo też nową izbą, złożoną z części członków parlamentów narodowych (np. 30 francuskich deputowanych ze Zgromadzenia Narodowego, 40 niemieckich posłów do Bundestagu, 30 posłów włoskich itd., w zależności od liczby ludności danego kraju, wedle prostej zasady: jeden obywatel, jeden głos).

To drugie rozwiązanie, oparte na pomyśle Izby Europejskiej, jaką zaproponował w 2011 roku Joschka Fischer, jest w naszym przekonaniu jedynym, które pozwala przyblizyć się do unii politycznej. Nie jest możliwe całkowite pozbawienie parlamentów krajowych ich prawa do uchwalania podatków. To właśnie na bazie krajowej suwerenności parlamentów można wykuć wspólną europejską suwerenność parlamentu.

W takim układzie Unia Europejska miałaby dwie izby: istniejący już Parlament Europejski, bezpośrednio wybierany przez obywateli 28 krajów UE, oraz Izbę Europejską, reprezentującą kraje poprzez ich krajowe parlamenty. Ta izba europejska początkowo obejmowałaby tylko te kraje strefy euro, które chcą zmierzać w kierunku ściślejszej unii politycznej, fiskalnej i budżetowej. Jej projekt zakładałby jednak otwartość na przyjęcie wszystkich krajów UE, które zgadzają się na pójście tą drogą. Minister finansów strefy euro, a ostatecznie także rząd europejski, odpowiadaliby przez izbą europejską.

Taka nowa, demokratyczna architektura Europy umożliwiłaby wreszcie przezwyciężenie dzisiejszego bezwładu oraz mitu, że rada szefów państw może służyć za drugą izbę reprezentującą poszczególne kraje.

Ta fałszywa opowieść odzwierciedla polityczną niemoc naszego kontynentu: nie jest możliwe, aby jedna osoba reprezentowała kraj, chyba że pogodzimy się z permanentnym impasem wynikającym z zasady jednomyślności. Aby wreszcie przejść do zasady większości w sprawach fiskalnych i budżetowych, które kraje strefy euro zdecydują się uwspólnić, niezbędne jest utworzenie prawdziwej europejskiej izby parlamentarnej, w której każdy kraj będzie reprezentowany nie przez samą głowę państwa, lecz przez członków parlamentu reprezentujących wszystkie opcje polityczne.

Nasza trzecia propozycja dotyczy bezpośrednio kryzysu zadłużenia. Jesteśmy przekonani, że jedyna możliwość, by ostatecznie z niego wyjść, to uwspólnienie długów krajów strefy euro. Inaczej spekulacja na stopach procentowych będzie się wciąż powtarzać. To także jedyny sposób, aby Europejski Bank Centralny mógł prowadzić skuteczną, adekwatną do bieżących wyzwań politykę monetarną, tak jak to czyni amerykańska Rezerwa Federalna (której również nie byłoby łatwo wykonywać właściwie swych zadań, gdyby co dzień musiała rozstrzygać między problemami zadłużenia Teksasu, Wyoming i Kalifornii). To uwspólnienie długów już się de facto zaczęło wraz z Europejskim Mechanizmem Stabilizacyjnym i programem Bezpośrednich Transakcji Monetarnych EBC, które już dotykają, w tym czy innym stopniu, podatników strefy euro. Dziś niezbędne są dalsze kroki, przy jednoczesnym uwydatnieniu demokratycznej legitymacji tych mechanizmów.

Musimy zacząć od powrotu do propozycji powołania europejskiego funduszu oddłużeniowego, jaką pod koniec 2011 roku sformułowała doradzająca kanclerz Merkel Rada Niemieckich Ekspertów Gospodarczych – zaprojektowanego tak, by zbierał wszystkie długi krajów przekraczające limit 60 procent ich PKB. Należy go uzupełnić o komponent polityczny. Nie da się bowiem zdecydować z dwudziestoletnim wyprzedzeniem, jak szybko dałoby się taki fundusz zredukować do zera. Tylko demokratyczne ciało, a konkretnie Izba Europejska wykrojona z parlamentów krajowych, mogłaby dorocznie ustalać poziom wspólnego deficytu, każdorazowo opierając się na bieżącym stanie gospodarki.

Wybory dokonywane przez to ciało będą czasem bardziej konserwatywne, niż moglibyśmy sobie życzyć, czasem też bardziej liberalne. Będą jednak dokonywane demokratycznie, na podstawie zasady większości, na widoku publicznym. Niektórzy na prawicy chcieliby, aby decyzje na temat budżetu zastrzec dla jakichś gremiów postdemokratycznych, względnie wykuć w konstytucyjnym marmurze. Inni, na lewicy, zanim zaakceptują jakiekolwiek wzmocnienie unii politycznej, chcieliby gwarancji, że Europa już zawsze prowadzić będzie progresywną politykę z ich marzeń. Musimy uniknąć obu pułapek, jeśli chcemy przezwyciężyć ten kryzys.

Debatę wokół politycznych instytucji Europy zbyt często odkładano na bok jako techniczną czy drugorzędną. Odmowa dyskusji nad organizacją demokracji ostatecznie oznacza jednak akceptację omnipotencji sił rynkowych i konkurencji oraz porzucenie wszelkiej nadziei, że demokracją może odzyskać kontrolę nad XXI-wiecznym kapitalizmem.

Ta nowa przestrzeń polityczna ma zasadnicze znaczenie. Abstrahując nawet od polityki makroekonomicznej czy kwestii fiskalnych: nasze modele społeczne stanowią wspólne dobro, które powinniśmy zachować i podtrzymywać. Stanowią one również klucz do udanego włączenia się w globalizację. Inicjatywy samych Niemiec i Francji czy ich wzmocniona współpraca – od konwergencji systemów fiskalnych po zwiększoną dbałość o inwestycje społeczne – mijają się z celem. Z kolei dwadzieścia osiem państw UE nie potrafi w tych kwestiach przełożyć konsensusu na działanie, a kiedy przychodzi do spraw finansowych, ostatecznie ponoszą one porażkę.

Izba Europejska byłaby miejscem podejmowania decyzji właśnie dlatego, że wszystkie ich implikacje – prawa i zobowiązania – byłyby jawne. Zakres takich decyzji jest duży i można sobie wyobrazić rozważane tam kwestie: zarządzanie przedsiębiorstwem w niemieckim stylu, które dzięki przyznaniu większych uprawnień pracownikom pomogło podtrzymać sektor wytwórczy w czasie kryzysu; opieka nad dziećmi dla wszystkich; szkolenia zawodowe; ujednolicenie ustawodawstwa społecznego; ceny za emisje dwutlenku węgla, mające łagodzić zmiany klimatyczne.

Wielu będzie przeciwko naszym propozycjom, argumentując, że zmiana traktatów jest niemożliwa, a poza tym Francuzi nie chcą już więcej integracji europejskiej. Oba te argumenty są nieprawdziwe i niebezpieczne. Traktaty są wciąż modyfikowane, jak np. w roku 2012, kiedy udało się załatwić sprawę w niewiele ponad sześć miesięcy. Niestety, była to niedobra reforma, wzmacniająca federalizm w technokratycznym i nieefektywnym wydaniu.

Twierdzić, że opinii publicznej nie podoba się dzisiejsza Europa i wyciągnąć z tego wniosek, że nie należy niczego zmieniać w jej podstawowych funkcjach czy instytucjach – to karygodna niespójność. Nic nie wskazuje na to, że kiedy niemiecki rząd przygotuje w najbliższych miesiącach nowe propozycje reform traktatów, będą one bardziej zadowalające niż te z 2012 roku. Zamiast jednak siedzieć z założonymi rękami i czekać, należy wreszcie zacząć konstruktywną debatę we Francji – tak abyśmy w końcu mieli tę socjalną i demokratyczną Europę.

Tłum. Michał Sutowski

Podpisali m.in. Thomas Piketty, Florence Autret, Antoine Bozio, Julia Cagé, Daniel Cohen, Anne-Laure Delatte, Brigitte Dormont, Guillaume Duval, Philippe Frémeaux, Bruno Palier, Thierry Pech, Jean Quatremer, Pierre Rosanvallon, Xavier Timbeau, Laurence Tubiana.

Manifest można podpisać tutaj. 

Czytaj także:

Thomas Piketty: Sposób na nierówności? Globalny podatek majątkowy

Will Hutton: Kapitalizm po prostu nie działa. Oto kilka powodów

***

Serwis >>WYBORY EUROPY jest współfinansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij