Równo sto lat temu niemiecki fizyk przedstawił ogólną teorię względności.
Ogłoszone 25 listopada 1915 roku równanie i jego konsekwencje wywarły ogromny wpływ na współczesną fizykę, technikę, astronomię, a nawet… psychoanalizę. O tym, jak Einstein zmienił sposób myślenia o zjawiskach społecznych i kulturowych, pisał Slavoj Žižek w „Przewodniku Krytyki Politycznej”, poświęconym myśli Jacquesa Lacana.
**
W Światłach wielkiego miasta, jednym z największych arcydzieł Charliego Chaplina, znajduje się pewna pamiętna scena. Po tym jak Tramp przez pomyłkę połyka gwizdek, dostaje ataku czkawki, co prowadzi do pewnej komicznej sytuacji. Związany z czkawką ruch powietrza w brzuchu generuje przedziwny gwizd dochodzący z głębi ciała. Zawstydzony Tramp nie wie, co z tym począć i desperacko stara się ukryć ów dźwięk. Czyż scena ta nie przedstawia wstydu w najczystszej postaci? Czuję wstyd wówczas, gdy muszę stawić czoła wybrykom [excess] mojego ciała. Co znaczące, źródłem wstydu w przywołanej scenie jest dźwięk: widmowy dźwięk płynący z wnętrza mojego ciała, dźwięk jako autonomiczny organ pozbawiony ciała, umieszczony „w samym sercu”, a jednocześnie niemożliwy do okiełznania, niczym swoisty pasożyt, intruz.
Wszystko to prowadzi nas do wniosku, że dla Lacana Realne, w swojej najgłębszej istocie, musi zostać absolutnie pozbawione substancji. Nie jest to zewnętrzna rzecz, która opiera się włączeniu w sieć symboliczną, ale szczelina w samej tej sieci. Realne jako monstrualna Rzecz ukryta za zasłoną pozorów jest ostatecznym złudzeniem, czymś z łatwością przyswajalnym dla New Age, tak jak w ujęciu przerażającego Boga, które zaproponował Joseph Campbell:
[Mówiąc potwór] mam na myśli jakąś przerażającą postać albo zjawę, która burzy wszelkie twoje wzorce harmonii, ładu i etycznego postępowania. […]
Bóg występuje tu w roli niszczyciela. Tego rodzaju doświadczenia wykraczają poza wszelki osąd etyczny bądź estetyczny. Etyka zostaje wymazana. […] Bóg jest przerażający.
Na czym polega owo złudzenie? Przy okazji ujmowania Realnego jako substancjalnej Rzeczy Lacan dokonuje odwrócenia, które można nieco rozjaśnić za pomocą przejścia od szczególnej do ogólnej teorii względności u Einsteina. Choć szczególna teoria względności wprowadza już pojęcie zakrzywionej przestrzeni, to postrzega ona owo zakrzywienie jako efekt działania materii: to obecność materii zakrzywia przestrzeń, tzn. tylko pusta przestrzeń nie byłaby zakrzywiona. Wraz z przejściem do ogólnej teorii względności przyczynowość ta zostaje odwrócona: materia nie tylko nie powoduje już zakrzywienia przestrzeni, ale jest jej efektem – obecność materii sygnalizuje, że przestrzeń jest zakrzywiona.
Co to wszystko ma wspólnego z psychoanalizą? Dużo więcej niż mogłoby się wydawać: sposób, w jaki Lacan ujmuje Realne, jest swoistym echem tez Einsteina.
Według Lacana, Realne – Rzecz – to nie tyle bezwładna obecność, która zakrzywia przestrzeń symboliczną (wprowadza do niej luki i niespójności), ale raczej właśnie efekt tychże luk i niespójności.
Tym samym wracamy do Freuda, który rozwijając swoją teorię traumy, zmienił stanowisko w sposób dziwnie homologiczny z przywołanym wyżej przejściem u Einsteina. Freud zaczął od pojęcia traumy jako czegoś, co z zewnątrz wkracza w nasze życie psychiczne i zaburza jego równowagę. Niszczy współrzędne symboliczne organizujące nasze doświadczenie – pomyślcie o brutalnym gwałcie, albo o byciu świadkiem (bądź ofiarą) tortur. Z tej perspektywy problem polega na tym, jak ująć traumę w symbole, jak włączyć ją do naszego uniwersum znaczeń i anulować jej dezorientujący wpływ. W późniejszym okresie Freud opowiedział się jednak za przeciwnym podejściem. Jego analiza „Człowieka-wilka”, słynnego rosyjskiego pacjenta, za wczesne traumatyczne wydarzenie, które naznaczyło całe życie pacjenta, uznała fakt, że jako półtoraroczne dziecko był on świadkiem rodzicielskiego coitus a tergo (stosunku seksualnego, w którym mężczyzna penetruje kobietę od tyłu). Choć w momencie wydarzenia się tej sceny nie było w niej nic traumatycznego: nie wstrząsnęła ona dzieckiem, po prostu zapisała się w jego pamięci jako wydarzenie, którego sensu nie mógł pojąć. Dopiero kilka lat później, kiedy jego obsesją stało się pytanie: „Skąd się biorą dzieci?” i zaczął rozwijać dziecięce teorie seksualne, wydobył to wspomnienie, aby uczynić z niego traumatyczną scenę, która ucieleśniała tajemnicę seksualności. Scena została dopiero naznaczona traumą, retroaktywnie wyniesiona do rangi traumatycznego Realnego, aby pomóc dziecku w poradzeniu sobie z impasem jego symbolicznego uniwersum (z niemożnością znalezienia odpowiedzi na zagadkę seksualności). Podobnie jak u Einsteina, czymś pierwotnym jest tu martwy punkt porządku symbolicznego, a traumatyczne wydarzenie zostaje dopiero obudzone, by wypełnić luki w uniwersum znaczeń.
Czyż to samo nie dotyczy również Realnego wymiaru antagonizmów społecznych? Antysemityzm jest „urzeczowieniem” (ucieleśnienie w pewnej grupie osób) antagonizmu będącego wewnętrzną własnością społeczeństwa: traktuje żydowskość jako Rzecz, która z zewnątrz wkracza w społeczne ciało i zaburza jego równowagę. Gdy przechodzimy z pozycji twardej walki klasowej do faszystowskiego antysemityzmu, nie mamy do czynienia z prostą podmianą jednej figury wroga (burżuazja, klasa panująca) na drugą (Żydzi). Sama logika walki jest absolutnie inna. W walce klasowej klasy tkwią w antagonizmie, który jest właściwy samej strukturze społecznej. Z kolei dla antysemity Żyd jest intruzem z zewnątrz i to on tworzy ów antagonizm. A zatem wystarczy unicestwić Żydów, aby przywrócić społeczną harmonię. Innymi słowy, dokładnie w ten sam sposób, w jaki Człowiek-wilk będąc dzieckiem, wskrzesił scenę stosunku rodziców, by uporządkować swoje dziecięce teorie seksualne, faszystowski antysemita wynosi Żyda do rangi monstrualnej Rzeczy, która jest źródłem społecznego zepsucia.
Lacan często odwołuje się do Realnego nauki i sięga po przykłady z „nauk ścisłych”, żeby rozjaśnić meandry Realnego psychoanalizy. Czy te odniesienia to tylko metafory? Dydaktyczne pożyczki pozbawione wartości poznawczej? Czy może zakładają one jakąś teoretyczną więź łączącą obie te dziedziny? Jakkolwiek Lacan zwykł obniżać znaczenie swoich zapożyczeń, redukując je do roli dydaktycznych narzędzi, sprawa ta jest często dużo bardziej dwuznaczna.
Weźmy to, co Lacan mówi na temat „nauk ścisłych”. Jego zdaniem „nauki ścisłe” zajmują się tym, co nazywa savoir dans le réel (wiedzą realną): tak, jakby wiedza na temat praw natury była bezpośrednio wpisana w Realne naturalnych obiektów i procesów (na przykład kamień „wie”, jakim prawom grawitacji ma być posłuszny, kiedy spada). Wydawać by się mogło, że w tym leży różnica między naturą a historią: w ludzkiej historii „prawa” są normami, o których można zapomnieć albo być im nieposłusznym w jakiś inny sposób. Pewna archetypiczna scena z kreskówek opiera cały swój efekt komiczny na pomieszaniu tych dwóch poziomów: kot robi kilka kroków w powietrzu za krawędzią przepaści, a spada dopiero w momencie, gdy spojrzy w dół i dostrzeże, że nie ma twardego gruntu pod stopami – tak jakby na chwilę zapomniał o naturalnych prawach, którym podlega jego ciało, i trzeba mu je było przypomnieć.
Przejdźmy jednak od komedii do tragedii. Czy kiedy upada jakiś reżim polityczny, nie mamy do czynienia z sytuacją, w której podobnie nie sposób odróżnić jego dwóch śmierci – symbolicznej i realnej? Istnieją takie dziwne epoki, gdy dany reżim jeszcze trwa jakiś czas, choć wiadomo, że jego czas minął. Tak jakby żył on dalej tylko dlatego, ponieważ nie zauważył swojej śmierci. Jak pisał Hegel, Napoleon musiał zostać pokonany dwa razy, by to zrozumieć: jego pierwszą klęskę w 1813 roku można było jeszcze uznać za zwykły przypadek; dopiero powtórna klęska pod Waterloo dowiodła, że jego odejście wyraża głębszą historyczną konieczność.
Czy tego rodzaju paradoksy naprawdę są czymś zarezerwowanym wyłącznie dla historii? W swoich najodważniejszych wersjach fizyka kwantowa wydaje się dopuszczać podobne paradoksy rodem z kreskówki, chwilowe zawieszenie, „zapomnienie” o „wiedzy realnej”. Wyobraźcie sobie, że w dniu x macie wylecieć samolotem, aby następnego dnia odebrać fortunę, ale nie macie pieniędzy, żeby kupić bilet. Odkrywacie jednak, że system księgowy linii lotniczej działa w ten sposób, że jeśli prześlecie należność za bilet w ciągu 24 godzin od momentu dotarcia do celu podróży, nikt nie zauważy, że nie zapłaciliście z góry. Podobnie:
energia cząstki podlega silnym fluktuacjom, o ile zmiany te odbywają się w odpowiednio krótkim czasie. Tak więc, podobnie jak system księgowości w liniach lotniczych pozwalał nam „pożyczyć” pieniądze na bilet, jeśli wystarczająco szybko zwrócilibyśmy dług, mechanika kwantowa zgadza się na „pożyczenie” cząstce energii, o ile energia ta zostanie zwrócona w czasie określonym przez zasadę nieoznaczoności Heisenberga. […] Mechanika kwantowa zmusza nas [jednak] do rozwinięcia tej analogii. Wyobraźmy sobie kogoś, kto wciąż pożycza pieniądze, chodząc od znajomego do znajomego. […] Pożyczanie i zwracanie, pożyczanie i zwracanie – ciągle od nowa, w niesłabnącym tempie bierze pieniądze, aby zaraz je oddać. […] na mikroskopowych odległościach i w krótkich skalach czasowych podobne gwałtowne przesunięcia energii i pędu odbywają się nieustająco.
Nawet w pustym rejonie przestrzeni cząsteczka wyłania się z Nicości, „pożyczając” swoją energię z przyszłości i spłacając pożyczkę, zanim system ją zauważy. W ten sposób może działać cała sieć, w rytmie pożyczania i unicestwiania, jedno pożycza od drugiego, przekazując dług następnemu, odsuwając spłatę. Wszystko to zakłada minimalną lukę między rzeczami w ich bezpośredniej, nagiej rzeczywistości a rejestracją tejże rzeczywistości w jakimś medium (wielkim Innym): da się oszukiwać, ale tylko wówczas, to drugie jest opóźnione w stosunku do pierwszego. To właśnie sprawia, że fizyka kwantowa wydaje się tak dziwna – chodzi o fakt, że da się oszukiwać „rzeczywistość”, własne istnienie.
Wielki kontrapunkt fizyki kwantowej, jakim jest teoria względności Einsteina, również oferuje niespodziewane paralele z teorią Lacanowską. Teoria względności wychodzi od dziwnego faktu, że dla każdego obserwatora, niezależnie od tego, w jakim kierunku i jak szybko się porusza, światło ma taką samą prędkość.
W podobny sposób – według Lacana – bez względu na to, czy pragnący podmiot zbliża się czy ucieka od swego obiektu pożądania, obiekt ten wydaje się pozostawać w tej samej od niego odległości. Któż nie pamięta takiej sytuacji z sennych koszmarów?
Im szybciej biegnę, tym bardziej stoję w miejscu. Paradoks ten można zgrabnie rozwiązać, odróżniając obiekt oraz przyczynę pragnienia: nieważne, jak bardzo zbliżę się do obiektu pragnienia, jego przyczyna pozostanie oddalona, nieuchwytna. Co więcej, ogólna teoria względności rozwiązuje antynomię między względnością każdego ruchu ze względu na obserwatora a niezmienną prędkością światła (które porusza się ze stałą prędkością niezależnie od punktu obserwacji) dzięki pojęciu zakrzywionej przestrzeni. W podobny sposób Freudowskie rozwiązanie antynomii między podmiotem zbliżającym się do lub uciekającym od obiektu pragnienia oraz „stałą prędkością” (oraz dystansem) obiektu-przyczyny pragnienia leży w zakrzywionej przestrzeni pragnienia: czasem najkrótszą drogą do urzeczywistnienia pragnienia jest pominięcie obiektu-celu, droga na około, odsunięcie w czasie spotkania z tym obiektem. To, co Lacan nazywa objet petit a, jest reprezentacją [agent] tego zakrzywienia: nieuchwytnym X ze względu na które, gdy stajemy przed obiektem naszego pragnienia, więcej satysfakcji daje nam „obtańczenie go” dookoła niż prosta droga do obiektu.
Dzisiejsza fizyka tkwi w dziwacznym dualizmie: teoria względności daje najlepszy opis tego jak natura działa na poziomie makroskopowym (kosmicznym), z kolei fizyka kwantowa najlepiej opisuje jak wszystko funkcjonuje na poziomie mikroskopowym (subatomowym). Problem polega na tym, że obie te teorie nie pasują do siebie, a zatem najważniejszym celem dzisiejszej fizyki jest sformułowanie „jednolitej” teorii wszystkiego, która połączyłaby teorię względności z fizyką kwantową. Nie powinno nas dziwić, że echo tego dualizmu możemy odnaleźć w teorii Freuda: z jednej strony mamy hermeneutykę nieświadomości, objaśnianie marzeń sennych, przejęzyczeń i innych tego rodzaju „pomyłek”, symptomów (pokazane w trzech wczesnych arcydziełach Freuda Objaśnianiu marzeń sennych, Psychopatologii życia codziennego oraz Dowcipie i jego stosunku do nieświadomości); z drugiej strony bardziej pozytywistyczny opis naszego aparatu psychicznego jako maszyny do radzenia sobie z libidalnymi energiami, przekształcającej popędy (której pierwszym ważnym studium jest tekst Freuda o teoriach seksualnych). Na poziomie konceptualnym pęknięcie to najlepiej oddają dwa terminy, których Freud czasem używa zamiennie: Nieświadomość (której twory trzeba interpretować) oraz To [Id] (siedziba nieświadomych energii). W jaki sposób połączyć te dwa oblicza dzieła Freuda? Jednym z wielu neologizmów występujących u późnego Lacana jest pojęcie le sinthome (syntom, słowo uderzające całą serią skojarzeń od „św. Tomasza” do „zdrowego tonu” i „syntetycznego człowieka”). W przeciwieństwie do symptomów (zakodowanych komunikatów nieświadomości) syntomy są swego rodzaju atomami rozkoszy, minimalną syntezą języka i rozkoszy, jednostkami znaków nasycocych rozkoszą (niczym kompulsywnie powtarzany tik). Czyż syntomy nie są zatem kwantami rozkoszy, najmniejszymi jej porcjami?
Czyż nie są tym samym freudowskim ekwiwalentem superstrun, których przeznaczeniem jest połączenie dwóch obliczy nowoczesnej fizyki: teorii względności i mechaniki kwantowej?
Choć często zarzuca się Lacanowi, że zaniedbał więź łączącą psychoanalizę z naukami przyrodniczymi (więź, przy której zawsze upierał się Freud), to w jego teorii łączność ta jest ciągle żywa i ma się całkiem dobrze.
**
Powyższy fragment pochodzi z przewodnika Krytyki Politycznej przygotowanego przez Slavoja Žižka, poświęconego myśli „francuskiego Freuda” – Jacquesa Lacana. Przypisy usunięto.
**Dziennik Opinii nr 329/2015 (1113)