Przez to, że dla wielu osób bycie aseksualnym to jakaś dziwna fanaberia, osobom takim jak ja bardzo trudno się odnaleźć. Jesteśmy gdzieś pomiędzy, w zawieszeniu między obowiązkową heteroseksualnością a byciem osobą LGBT.
Zbliża się Tydzień Widoczności Osób Aseksualnych. Napisałam ten tekst dlatego, że wciąż w przestrzeni publicznej mamy zbyt mało wyjść z szafy osób aseksualnych. Powodów może być kilka, ale ja jako naczelną przyczynę lęku przed coming outem podałabym traktowanie naszej orientacji jak fanaberii czy wyboru. Dlatego powstał ten tekst. Jest on zgrabnym zwieńczeniem długiej drogi, którą przeszłam w celu odnalezienia siebie.
Kim jestem?
Od zawsze czułam się inna. Jasne, jako dziecko zdarzało mi się zakochiwać. Kochałam platonicznie osoby, które były daleko poza moim zasięgiem: piosenkarzy, muzyków. Chcąc wejść kimś w związek, nie myślałam o miłości jako takiej, tylko bardziej o jakimś powinowactwie. Marzyłam o relacji, w której będę dzielić świat z bliską mi osobą.
Nigdy też nie potrafiłam zdefiniować miłości. Nie było tak, że nie odczuwałam żadnych emocji. Było ich we mnie pełno, często skrajnych, niezrozumiałych, przejmujących kontrolę. Ale nigdy nie były one związane z miłością w sensie romantycznym. Przez to, że byłam zasypywana wzorcami wyidealizowanych związków z popkultury, bardziej chciałam wejść związek, aby móc się z kimś pokazać, niż faktycznie się zakochać.
Przez wiele lat sądziłam, że jestem zepsuta. Nie potrafiłam się zakochać. Próbowałam związków z różnymi płciami, były one lepsze lub gorsze, z seksem lub bez. I zawsze gdy padały te, trudne dla mnie, słowa, zamierałam. Co ja mam powiedzieć? Jak się do tego odnieść? Jak wytłumaczyć to, jak się czuję, żeby zostać dobrze zrozumianą. W końcu, prędzej czy później, ulegałam i kłamałam, mówiłam, że „ja ciebie też”.
„Kocham cię” usłyszałam w pierwszych tygodniach mojego pierwszego w życiu związku. Już sam fakt bycia w relacji był dla mnie dziwny, niezrozumiały, nie wspominając nawet o tym wyznaniu. Żyjąc w patriarchacie, nauczyłam się, że to powinien być mój priorytet. W sumie ten przymus, który z jednej strony narzucało mi społeczeństwo, a drugiej ja sama, był przyczyną rozpoczęcia tej relacji, więc nie mogłam tego stracić.
Odpowiedziałam machinalnie, że „ja ciebie też”, i dopytana o to, czy naprawdę – odparłam, że tak, naprawdę. Później, przez te kilka tygodni trwania tego związku, w którym miłość zastąpiłam toksycznym wręcz przywiązaniem, rozważałam i głęboko analizowałam pytanie: „co to znaczy kochać”? Nigdy nie potrafiłam sobie tego wyobrazić, a tym samym wcielić w życie.
Później już nie odpowiadałam tak chętnie, że „ja ciebie też”, ale w końcu narzuciłam sama sobie presję, że no, trzeba jednak się określić, w związkach partnerzy lubią takie wzajemne wyznania miłości, więc jak on lub ona mówili, że mnie kochają, to ja odpowiadałam tym samym, jednocześnie dalej rozważając te słowa.
Z seksem wcale nie było łatwiej. Dorastając w przeseksualizowanym świecie, miałam wykrzywiony obraz relacji seksualnych. Buchające z ciał pożądanie, szybki i głośny orgazm. Tymczasem… Ja tego nie czułam. Nie buchałam pożądaniem, nie fantazjowałam. Moje pożądanie, podobnie jak miłość, były platoniczne.
Początki świadomości
W końcu dowiedziałam się, że istnieje coś takiego jak aseksualność. Zaczęłam o tym czytać i pomyślałam sobie, że hej, to idealnie pasuje do mojej sytuacji. Nie byłabym sobą, gdybym nie próbowała obgadać tematu na terapii. Tak się złożyło, że byłam akurat w szpitalu, miałam dostęp do psychologa, więc to była idealna okazja do tego, żeby z kimś to przedyskutować.
czytaj także
Weszłam do gabinetu, usiadłam na czerwonym, miękkim fotelu i zaczęłam: „Wydaje mi się, że mogę być aseksualna”. Potem nastąpiła krótka gadka szmatka, znów przejście przez wszystkie związki i sytuacje seksualne. Dogłębna analiza, jak to w nurcie psychodynamicznym. Nie spotkało się to jednak ze zrozumieniem. Terapeuta doszedł do wniosku, że mając dwadzieścia cztery lata, jestem jeszcze za młoda, żeby się tak określać. Muszę trafić na dobrego partnera i wszystko mi się odwidzi. Każdy człowiek czuje pociąg seksualny czy romantyczny, są tylko ludzie, którzy jeszcze nie trafili na odpowiednich partnerów, nie znaleźli swojej drugiej połówki jabłka.
W momencie gdy znalazłam tę swoją łatkę, która przez chwilę pomogła mi się czuć dobrze z własną seksualnością, ktoś znów stwierdził, że nie. Jesteś wybrakowana. Musisz uzależnić swoje szczęście od drugiej osoby.
Jestem aseksualna, z czym to się je?
Nie poddałam się jednak tak łatwo. Może i psycholog powiedział swoje, ale ja od zawsze kwestionowałam różne rzeczy, zaczynając od kwestionowania siebie samej: moich uczuć, emocji i myśli. Pojawiły się też wątpliwości. Czy jestem aseksualna? Czy aseksualizm to orientacja, a może tylko preferencja?
Margot: Niech granice wytyczają osoby krzywdzone, nie rząd czy opinia publiczna
czytaj także
Długo się zastanawiałam nad kwestią masturbacji. Jak to jest, że lubię odkrywać swoje ciało, czerpię przyjemność z masturbacji, a uważam się za osobę aseksualną. Przecież osoba aseksualna powinna żyć w celibacie, ewentualnie w tak zwanym białym małżeństwie czy związku bez seksu. Czy żeby być pełnowartościową osobą aseksualną, muszę z tego zrezygnować? Czy potrafiłabym zrezygnować całkowicie z życia uczuciowego, decydując się na samotność?
W międzyczasie spotkałam się z brakiem akceptacji i zrozumienia ze strony osób LGBTQ+. To wszystko składało się na jeden wielki dysonans poznawczy. Z jednej strony im więcej czytałam o aseksualizmie i aromantyczności, tym bardziej czułam, że to idealnie pasuje do tego, kim jestem. Z drugiej wokół aseksualności narosło wiele mitów, włącznie z myleniem libido z popędem seksualnym ukierunkowanym na drugą osobę. Znów znalazłam się w pułapce. Tak bardzo chciałam odkryć to, kim jestem, dlaczego czuję się dziwna, odstająca od reszty, a te wszystkie wątpliwości mi to uniemożliwiały.
Dopiero gdy zaczęłam czytać źródła anglojęzyczne, zrozumiałam, że nie można mówić o aseksualizmie w kategoriach czerni i bieli. Aseksualizm, podobnie jak tożsamość płciowa, to bowiem spektrum. I różne kwestie wyglądają inaczej u konkretnych osób. Są asy, które mogą być w stanie się zakochać, są też aromantyczne. Ludzie aseksualni chcą wchodzić w związki lub też nie, wybierają ludzi podobnych sobie, ale i takich, którzy są „seksualni”. Mogą chcieć uprawiać seks (i to z różnych powodów: mimo braku pociągu seksualnego odczuwają przyjemność związaną z obcowaniem z drugą osobą, przepełniają ich emocje lub robią to dla przyjemności tej drugiej osoby), ale mogą również nie decydować się na zbliżenie. I to wszystko jest w porządku.
czytaj także
Przez to, że dla wielu osób bycie aseksualnym to jakaś dziwna fanaberia, osobom takim jak ja bardzo trudno się odnaleźć. Jesteśmy gdzieś pomiędzy, w zawieszeniu między obowiązkową heteroseksualnością a byciem osobą LGBT. Niby przy tym skrócie jest plus, ale jest grupa osób, która nie chciałaby go widzieć.
Musisz sobie zasłużyć na uznanie
Za każdym razem, gdy na tapecie znajduje się temat aseksualności, wybucha wrzenie. Nauczyliśmy się wierzyć w to, że na bycie LGBT trzeba sobie zasłużyć. Dla niektórych pod tęczową parasolką powinny znaleźć się tylko dwie pierwsze literki. Osobom biseksualnym jest przecież łatwiej, bo zawsze mogą wyrobić tę heteronormę, wejść w związek z osobą innej płci, co jest zresztą dla nich bardziej wygodne – w ten sposób też niesamowicie łatwo jest usprawiedliwić bifobię, która występuje w społeczności LGBT.
Literka T z kolei nie oznacza orientacji, ale tożsamość płciową, która nie musi być przecież respektowana – możemy mówić, że opieramy się na biologii, podczas gdy totalnie nie rozumiemy zasad funkcjonowania i kształtowania się transpłciowości, i w ten sposób usprawiedliwiać naszą transfobię.
Zresztą zestaw argumentów przeciwko osobom trans i aseksualnych w społeczności LGBT+ jest podobny. „Bazując na samoidentyfikacji, wpuścimy cishetero facetów do społeczności, którzy chcą uzyskać dodatkowe przywileje, jakby tych wynikających z ich płci metrykalnej było im mało!” – mówią oburzeni.
Stawiamy tym samym chochoła, powołując się na niezidentyfikowane ekstremum, które – nawet jeśli występuje – to jest przypadkiem marginalnym. Przedstawiamy argument na poziomie wątpienia w cały ruch #MeToo, bo jakiś odsetek zgłoszeń o gwałt to oskarżenia fałszywe. Tak jak prawica w kampanii szukała sobie wyimaginowanego wroga, którym najpierw byli uchodźcy, a potem ludzie LGBTQ+, tak eksluzjoniści szukają wyimaginowanego wroga, którym są osoby aseksualne czy transpłciowe. Bo cismężczyźni chcą zawłaszczyć ruch, zdobyć dodatkowe przywileje i wykluczyć prawdziwe osoby LGBTQ+.
Jako że zbliża się Tydzień Widoczności Osób Aseksualnych, pozwólcie nam się pokazać. Oddajcie nam głos. Nie mamy obowiązku zasłużyć na wasze uznanie czy raz za razem udowadniać wam, że nasza orientacja to nie wymysł, fanaberia czy próba ubrania heteroseksualności w tęczowe ciuchy.
**
Rienka Kasperowicz – z wykształcenia polonistka, z zamiłowania feministka. Członkini zarządu wrocławskiego okręgu partii Razem.