Po brytyjskim prawie antydopalaczowym nie można było spodziewać się niczego dobrego. W końcu zostało napisane pod dyktando siejących panikę redaktorów „The Sun”.
Rok temu brytyjski rząd przyjął nowe prawo narkotykowe. Śladem Polski i Irlandii poszedł na wojnę z dopalaczami, czy jak wolą urzędnicy: „nowymi substancjami psychoaktywnymi”. Theresa May, wówczas jeszcze jako minister spraw wewnętrznych, a nie premier, zbytnio nie interesowała się tym, że politycy wojujący z dopalaczami w innych krajach ponieśli porażkę. Sklepy oferujące legalne odpowiedniki marihuany, amfetaminy i innych zakazanych substancji zniknęły z ulic, ale statystyki zatruć i zgonów spowodowanych dopalaczami poszybowały w górę.
Ustawa o substancjach psychoaktywnych (Psychoactive Substances Act) weszła w życie dokładnie 26 maja 2016 roku. Zakazuje handlu i wytwarzania wszelkich substancji psychoaktywnych, za co grozić może nawet do siedmiu lat więzienia. Za samo posiadanie dopalaczy nie przewiduje żadnych kar.
czytaj także
Na nic zdały się ostrzeżenia narkotykowych ekspertów, że nowe regulacje w niczym nie pomogą, że jak zepchnie się dopalacze na czarny rynek, to zupełnie straci się nad nimi kontrolę, że Polska próbowała, że Irlandia też i wyszło im źle albo jeszcze gorzej. Prawnicy z kolei zachodzili w głowę, jak można przepychać kolanem taki legislacyjny gniot.
Termin „substancja psychoaktywna” został zdefiniowany w ustawie na tyle szeroko, że zmuszał do rozważenia, czy sprzedawcy cukru albo świeżego pieczywa roztaczającego nęcący klientów zapach nie powinni zostać przymknięci na kilka lat. Czy świeżo wypieczona bułeczka wdzierająca się swoim aromatem w ospałe nozdrza przechodniów nie „wpływa na funkcje mentalne i stan emocjonalny człowieka poprzez działanie na jego centralny system nerwowy” (tak przez brytyjskich prawodawców zdefiniowana została substancja psychoaktywna)?
Zaraz po przyjęciu ustawy Brytyjczycy zagłosowali za Brexitem, a teraz na politycznym kacu zmuszeni są skonfrontować się z tą nieodwołalną decyzją. Już sam ten fakt mógłby posłużyć za ostateczny dowód na to, że z dopalaczami w Zjednoczonym Królestwie coś poszło nie tak. Może gdyby Brytyjczycy zamiast skręta ze Spice’a (odpowiednika polskiego Mocarza) spalili sobie czystego marihuanowego blanta nie uwierzyliby tak łatwo w głodne kawałki Nigela Farage’a o eurokołchozie ciemiężącym lud Jej Królewskiej Mości? W końcu na potężnym zwale (a ten powodowany przez Spice’a porównywalny jest podobno do zjazdu po heroinie) uwierzyć można każdemu, kto tylko obieca, że będzie lepiej.
Czy rok po przegłosowaniu Psychoactive Substances Act Wielka Brytania stała się wolną od narkotyków krainą powszechnej szczęśliwości? Oczywiście, że nie. Gdzie w takim razie kupuje się niegdyś legalne dragi? Co sprzedają head shopy? I wreszcie, jak drakońskie prawo wpłynęło na zdrowie i bezpieczeństwo użytkowników tych narkotyków?
„The Sun” i zombie na dopalaczach
– Trochę head shopów się jeszcze ostało, ale teraz sprzedają jakieś badziewie: lufki i plakaty z Bobem Marleyem. Nie kupisz już tam NPS-ów [z ang. Novel Psychoactive Substances] – mówi Steve Rolles z organizacji Transform, która przed rokiem bardzo intensywnie zaangażowała się w próby zablokowania antydopalaczowej ustawy. – Ale sporo z nich rzeczywiście musiało się zamknąć, dając politykom łatwy powód do dumy: „Patrzcie! Był problem, wprowadziliśmy ustawę i problem zniknął”.
Celem Psychoactive Substances Act było od początku zdobycie politycznego poparcia na rosnącej panice. – Media zawsze piszą o narkotykach w bardzo sensacyjnym tonie, ale w przypadku NPS-ów to była już czysta histeria – wspomina Rolles. „Zabił ją jeden buch”, „Morderczy Spice”, „Prawdziwa historia spice’owego zombie”. To tylko kilka z nagłówków drukowanych w „The Sun”.
„Patrzcie! Był problem, wprowadziliśmy ustawę i problem zniknął”
– Jeśli jest jakaś jedna rzecz, której nie mogą znieść politycy, to zmasowana krytyka mediów. Udało się zbudować przeświadczenie, że mamy potężny społeczny problem, a rząd nic z tym nie robi. Więc zrobił. Przygotował prawo, które miało zwalczyć plagę dopalaczy – Rolles rekonstruuje wydarzenia z poprzedniego roku.
Może nie każdy po dopalaczach od razu utopił kumpla, z którym poszedł na ryby, albo rzucał się gryźć policjantów, tak jak bohaterowie newsów z „The Sun”. Ale też nie jest tak, że problemu nie było i został sztucznie wytworzony.
czytaj także
– Oczywiście, że był, ba, wciąż jest i to jeszcze większy. Tylko, że zakaz sprzedaży wszystkich substancji psychoaktywnych nigdy nie miał szansy niczego rozwiązać – tłumaczy Rolles. – Musimy pamiętać, że NPS-y są dzieckiem narkotykowej prohibicji. Jakoś dziwnym trafem nie ma rynku syntetycznej marihuany (np. Mocarza i Spice’a) tam, gdzie można palić naturalne zioło, jak choćby w Holandii. Po co ktokolwiek miałby kupować zamiennik, skoro może kupić oryginał? Kiedy jednak dostęp do tradycyjnych narkotyków jest utrudniony, a te nowe (mimo że niezbadane i bardziej niebezpieczne) są na wyciągnięcie ręki, to nie trzeba być ekspertem, żeby wiedzieć, jak to się skończy.
Spice w przerwach od heroiny
Z raportów, które wyszły już po wprowadzeniu nowego prawa, wynika jasno: jedyne, co udało się osiągnąć za sprawą flagowego projektu Theresy May, to zamknięcie ulicznych sklepów z dopalaczami. Anonimowy policjant przepytany przez autorów raportu Highways and buyways zauważył, że sprzedawcy dopalaczy nie chcieli ryzykować i zamknęli swoje interesy na krótko przed wejściem nowego prawa w życie. Wyczyszczenie ulic z rażących mieszczańskie oko przybytków to jedyny sukces, o jakim przeczytamy w raporcie przygotowanym przez Harry’ego Shapiro i Maxa Daly’ego z DrugWise.
Więcej jest w nim o osobach ciężko uzależnionych od Spice’a, które po zamknięciu sklepów z dopalaczami bynajmniej nie przestały brać, tylko przerzuciły się na coś innego. – Jak ktoś nie może dotrzeć do „swojego” narkotyku, to weźmie cokolwiek, co akurat w tej chwili zdobyć jest łatwiej – mówi pracownica socjalna z Rochdale, angielskiego miasta położonego niedaleko Manchesteru.
Tajniacy od dragów: Ta wojna nie jest warta tych wszystkich trupów
czytaj także
Konkluzje raportu DrugWise potwierdzają eksperci z Young People’s Health Partnership, którzy skupili się w swoim badaniu na młodzieży (poniżej 25. roku życia). Z tego, co udało im się ustalić, wynika, że 2/3 młodych osób co najmniej raz w życiu brało dopalacze. „Młodzi ludzi używają nowych substancji psychoaktywnych mimo zmian w prawie, a duża ich część używa ich razem z innymi substancjami” – brzmi konkluzja raportu „Novel Psychoactive Substances Insight Report: The View from Young People”.
Najbardziej niepokojące są jednak doniesienia o braniu Spice’a razem z heroiną. Informowali o tym najpierw dziennikarze BBC z Humberside. Badacze z DrugWise odnosili się z początku dość sceptycznie wobec tych rewelacji. Jednak wywiady, które przeprowadzili na potrzeby raportu, potwierdziły, że coś jest na rzeczy.
– Spice zrobił furorę wśród użytkowników heroiny. Palili go, kiedy nie mieli dostępu do heroiny, bo był tani i można było go dostać na każdym rogu. Wielu użytkowników heroiny ratowało się spicem przed psychozą. Teraz ich zdrowie psychiczne jest w gruzach, a spice’a tak samo trudno dostać, jak każdy inny uliczny drag – wyjaśnia pracownik socjalny z Manchesteru.
Jeszcze więcej tego samego
Po brytyjskim prawie antydopalaczowym nie można było spodziewać się niczego dobrego. W końcu zostało napisane pod dyktando siejących panikę redaktorów „The Sun”, a nie zaleceń specjalistów od zwalczania problemów narkotykowych.
Jeden z nich, Deej Sullivan, przyznał na stronach pisma volteface, że przed rokiem zmuszał się jeszcze do optymizmu. Zwracał wówczas uwagę, że brytyjskie prawo zostało napisane tak, żeby nie karać użytkowników – za posiadanie substancji na własny użytek nie przewidziano żadnych kar. Sullivan upatrywał w tym szansy na przyszłą dekryminalizację posiadania również tzw. tradycyjnych narkotyków, jak np. MDMA, LSD, heroiny, ekstazy.
„Reakcją rządu Theresy May na porażkę Psychoactive Substances Act jest dołożenie jeszcze więcej kar użytkownikom narkotyków” – pisze Sullivan. Niewykluczone, że aktywne składniki dopalaczy symulujących działanie marihuany zostaną wyciągnięte spod nowego prawa i wpisane do narkotyków zakazanych w 1971 na mocy Misuse of Drugs Act. Znaczy to mniej więcej tyle, że wtedy palacze Spice’a zostaną przestępcami i będzie można ich aresztować, co prawdopodobnie nie przysłuży się szczególnie pozytywnie ich kondycji zdrowotnej.
Jeżeli rzeczywiście Theresa May zamierza obrać ostry kurs nie tylko w brexitowych negocjacjach z Unią Europejską, ale również wobec poniszczonych dopalaczami narkomanów, to do wachlarza wywołanych przez nią kryzysów dołączy spektakularny kryzys zdrowotny.