Draginja Nadażdin, Kasia Malinowska, Franciszek Czech dyskutują o filipińskiej wojnie z narkotykami.
Filipińska wojna z narkotykami rozpoczęła się w 2016 roku, kiedy do władzy doszedł Rodrigo Duterte. W kampanii prezydenckiej obiecywał, że „wymorduje narkomanów”. Niestety, okazał się politykiem, który dotrzymuje obietnic. Cztery lata później znamy już skutki morderczej polityki Duterte: ponad 20 tysięcy zabitych i ponad 200 tysięcy osób przebywających w więzieniach. Niektórzy handlowali narkotykami, inni je kupowali, a inni po prostu znaleźli się na linii strzału.
Nie wiedzielibyśmy tego, gdyby nie codzienna praca fotoreporterów, dziennikarzy i śledczych międzynarodowych organizacji na ulicach Filipin. Filmowy debiut Alexandra A. Mory „Nocni strzelcy” opowiada o wojnie z narkotykami właśnie z ich perspektywy. W dokumencie poznajemy odpowiedź na pytanie, dlaczego co wieczór biorą aparaty do ręki i wychodzą w miasto.
Film pokazywany był w czasie 19. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego WATCH DOCS w Warszawie. Po projekcji widzowie mieli okazję wysłuchać dyskusji z udziałem Draginji Nadażdin, dyrektorki polskiej sekcji Amnesty International, Kasi Malinowskiej, dyrektorki Global Drug Policy Program w Open Society Foundations oraz Franciszka Czecha z Instytutu Studiów Międzykulturowych Uniwersytetu Jagielońskiego, który specjalizuje się w problematyce Azji Południowo-Wschodniej. Kto i dlaczego rozpętał morderczą wojnę na Filipinach? Co musi się wydarzyć, żeby szwadrony śmierci zostały pociągnięte do odpowiedzialności? Odpowiedzi w zredagowanym zapisie debaty poniżej.
***
Dawid Krawczyk: Początek filipińskiej wojny z narkotykami datuje się na rok 2016. Rodrigo Duterte dochodzi do władzy i wtedy zaczynają się zorganizowane na masową skalę zabójstwa. Szwadrony śmierci z błogosławieństwem prezydenta grasują po ulicach i mordują ludzi. Monitorujecie przestrzeganie praw człowieka i polityki narkotykowe na całym świecie. Czy po Filipinach przed dojściem Duterte do władzy można było spodziewać się takiego rozwoju wydarzeń?
Kasia Malinowska: Zupełnie nie. Byłam na Filipinach w 2015 roku. Do głowy by nam nie przyszło, co będzie działo się na ulicach Manili rok później. Pamiętam taki entuzjastyczny list, który przyszedł do naszego biura od Andrew Tatarsky’ego, psychologa zajmującego się uzależnieniami. Napisał go zaraz po powrocie z Filipin. Rozpisywał się o tym, że na miejscu jest duża grupa ludzi, która specjalizuje się w leczeniu uzależnień. Mają zdiagnozowane problemy, są gotowi do działania i potrzebują wsparcia.
Dzisiaj wiemy, żę Duterte nie wziął się znikąd. Wystarczy przyjrzeć się temu, co robił jako burmistrz Davao. Tam też funkcjonowały szwadrony śmierci. Na mniejszą skalę, dlatego nie przebiło się to tak mocno do międzynarodowej opinii publicznej.
Franku, czy dla kogoś, kto zajmuje się tym regionem polityka Duterte też była zaskoczeniem?
Franciszek Czech: Pozwolisz, że postaram się najpierw zarysować kontekst. Filipiny można opisać jako tzw. miękkie, czy kruche państwo. Znaczy to mniej więcej tyle, że państwo nie ma pełnej władzy nad swoim terytorium. Na południowej wyspie Mindanao ciągle mamy do czynienia z separatyzmem. W ciągu dwóch miesięcy walk podczas oblężenia Marawi [miasto w Mindanao – przyp.red.] zginęło około tysiąca osób. W przyszłym tygodniu ma być wydany wyrok w sprawie tzw. masakry Ampatuana. W 2009 roku 58 osób zostało zamordowanych w drodze do komisji wyborczej. Był wśród nich polityk, który chciał zgłosić swoją kandydaturę w opozycji do gubernatora rządzącego od wielu lat. Obawiał się, że może zostać zabity, więc zabrał ze sobą całą rodzinę, kobiety, dzieci, dziennikarzy. Wszyscy zostali zabici. Ampatuan czuł się bezkarny za to, że popiera rząd w walce z lokalnymi watażkami, komunistami. Jak widać na Filipinach państwo nie do końca działa i jest więcej lokalnych polityków, którzy robią to, co chcą.
czytaj także
Rozumiem, że Duterte to właśnie taki przypadek. Zanim został prezydentem całego kraju był właśnie burmistrzem największego miasta na wyspie Mindanao.
F.C.: Za jego czasów zginęło tam około półtora tysiąca osób, które nie odpowiadały burmistrzowi. Wracając do głównego wątku. Weźmy pod uwagę jeszcze biedę oraz fakt, że na Mindanao cały czas trwają walki. Taki pomysł, że przyjdzie kowboj i zrobi z tym wszystkim porządek może wydawać się kuszący dla wielu wyborców. I tak było, kiedy Duterte wystartował w wyborach.
czytaj także
A jak wyglądały Filipiny z perspektywy Amnesty International, największej światowej organizacji monitorującej naruszenia praw człowieka?
Draginja Nadażdin: Jednym z systemowych problemów, które Amnesty International odnotowało w naszych rocznych raportach była kwestia stosowania tortur przez policję i notoryczna bezkarność torturujących. Tuż przed wyborami pojawiły się sygnały, że może dojść do reform w tym zakresie, ale dojście Duterte do władzy wszystko to przekreśliło.
Pytannie z publiczności: Czy są jakieś mechanizmy polityki narkotykowej, które mogłyby powstrzymać to, co dzieje się na Filipinach?
K.M.: Tak naprawdę tutaj nie chodzi o politykę narkotykową. Substancje psychoaktywne są tylko pretekstem, żeby mordować ludzi. To jest wojna przeciwko biednej, zmarginalizowanej grupie społecznej, jaką są użytkownicy narkotyków. Tak, jak jest to okropne, tak mam nadzieję, że to doświadczenie Filipin może nas czegoś nauczyć. Widać, że efekty wojny z narkotykami są dokładnie tym, czemu ta wojna ma przeciwdziałać.
czytaj także
F.C.: Panika moralna wokół narkotyków w takiej formie, w jakiej dzisiaj funkcjonuje na Filipinach została stworzona w czasie kampanii. Wcześniej problem narkotyków był obecny, ale Duterte udało się przekonać ludzi, że wszelka przestępczość, to konsekwencja narkotyków. A jest zupełnie na odwrót. Popularność metamfetaminy jest konsekwencją innych problemów, których Duterte nie rozwiązuje.
Porozmawiajmy o tym, co dzieje się zaraz po dojściu Duterte do władzy. Szwadrony śmierci działają od pierwszego dnia prezydentury. Dość szybko udaje się opublikować wiarygodne, dobrze udokumentowane śledztwa, które obarczają odpowiedzialnością policje. Jak to możliwe, że wszyscy wiedzą, co dzieje się na Filipinach, a przedstawiciele administracji Duterte występują na międzynarodowych forach, takich jak spotkania ONZ, jak gdyby nic się nie wydarzyło?
K.M.: Świat dyplomacji już tak funkcjonuje, że w miejscu dyplomacji nie atakuje się poszczególnych krajów. Istnieją mechanizmy, żeby skrytykować działania innego kraju, na przykład oenzetowskie rezolucje. Pamiętam, że miałam podobną refleksję, kiedy w 2004 roku przyleciałam prosto z Tajlandii na spotkanie Komisji Środków Odurzających ONZ do Wiednia. W Tajlandii zamordowanych zostało 2800 osób w związku narkotykami, a na spotkaniu ONZ Tajlandia prezentowała rezolucję dotyczącą zakażań wirusem HIV. Inni podpisywali ją jak gdyby nigdy nic.
60. sesja Komisji Śródków Odurzających: Po co właściwie spotyka się to towarzystwo
czytaj także
Na spotkaniu ONZ w Genewie sprawa naruszeń praw człowieka na Filipinach została postawiona w bardziej zdecydowany sposób. Została przyjęta rezolucja, że to, co dzieje się obecnie pod rządami Duterte nie jest w porządku. Ale jakichkolwiek realnych konsekwencji należy spodziewać się dopiero za kilka lat. Dlatego tak ważne jest, żeby policzyć każdą z osób, które zginęły. Kiedy ONZ faktycznie będzie jakieś konsekwencje wyciągał, to wszystko musi być dobrze udokumentowane.
Warto też pewnie dodać, że Filipiny nie są jedynym krajem, który morduje za przestępstwa narkotykowe.
K.M:. To prawda. Różnica między tym, co robi Duterte, a tym, co dzieje się w krajach, gdzie cały czas obowiązuje kara śmierci za przestępstwa narkotykowe jest jedynie taka, że na Filipinach dzieje się to bez użycia sądów. W tej chwili, na przykład w Malezji 1400 osób czeka na wykonanie kary śmierci. Rząd malezyjski podjął co prawda decyzje o wstrzymaniu wykonywania kary śmierci, ale nie ma jasności, co dalej będzie z tymi ludźmi. Ponad 20 krajów wciąż wykonuje karę śmierci za przestępstwa narkotykowe, m.in.: Arabia Saudyjska, Iran, Chiny, Singapur.
czytaj także
Z najnowszej historii ludzkości można przywołać przykłady różnych koalicji demokratycznych, które zawiązywały się, żeby położyć kres jakiejś tragedii wydarzającej się na ziemi. Dlaczego nic takiego nie widzimy na horyzoncie w przypadku filipińskich szwadronów śmierci?
F.C.: Cóż, z badań opinii publicznej wynika, że około 80% Filipińczyków popiera politykę swojego prezydenta.
Widziałem też badania, które mówią o tym, że równie wysoka liczba obawia się, że polityka narkotykowa może wyrządzić im szkody.
F.C.: Tak, również widziałem te badania. Dodajmy do tego jeszcze, że z innych badań wynika, że czują się bezpieczniej na ulicach. Czyli popierają prezydenta, bo czują się bezpieczniej, mimo że mogą przypadkowo zginąć. Filipińczycy są przyzwyczajenie do śmierci. To źle brzmi i na pewno nie chcę tworzyć takiego obrazu Filipin, że nie można tam wyjść na ulicę. Ale prawda jest taka, że śmierć jest bardziej widoczna w przestrzeni publicznej. Tak jak wspominałem, cały czas od lat w kraju działają zbrojne organizacje separatystyczne. To zmienia perspektywę.
czytaj także
Pozycja prezydenta na Filipinach jest bardzo silna – w zasadzie ma władzę większą niż amerykański prezydent w Stanach. Z drugiej strony tylko przez jedną kadencję, ale trwającą sześć lat. Tak wymyślono konstytucję. W etnicznie podzielonym państwie chodziło o to, żeby to państwo się nie rozpadło.
Słyszałem, że trudno szukać poważnej opozycji dla Duterte.
F.C.: Teraz to jest kraj praktycznie bez opozycji, ale rok przed wyborami się okażę, jak rzeczywiście rozkładają się sympatie. Prezydent może wiele, ale nie może zmienić konstytucji tak, żeby zapewnić sobie rządy na drugą kadencję.
czytaj także
Byłem na Filipinach w kwietniu, przeprowadzałem wywiady z dziennikarzami, politologami. Część z elit intelektualnych podchodzi do Duterte w następujący sposób: nie zgadzają się z nim, ale zaraz dodają „dajmy mu trochę czasu do końca kadencji”. Musiałoby się wydarzyć coś naprawdę niesamowitego, żeby on nie skończył tej kadencji.
A co musiałoby się wydarzyć, żeby filipińska wojna z narkotykami dobiegła końca? Wszyscy mieliście okazję obserwować kraje, które ze względnie stabilnych pozycji popadały w chaos. Na pewno widzieliście też scenariusze odbudowy.
D.N.: Spójrzmy, co dzieje się na nie tak przecież odległej Białorusi. W tym momencie jest tam kilka tysięcy osób aresztowanych za narkotyki, które nie ukończyły nawet 18 lat. Kary, które im grożą to nawet 10 lat więzienia. Tam widzę nadzieję, że coś może się zmienić, bo na miejscu pojawiły się głosy oporu, przede wszystkim matek osób, które zostały aresztowane. Zaangażowały się też organizację broniące praw człowieka i inne organizacje pozarządowe. Jeśli chodzi o Filipiny mówimy jednak o dużo bardziej drastycznej sytuacji. Nie wierzę, że prezydent Duterte zrezygnuje z wojny narkotykowej. Dopóki na Filipinach będzie pokutować przekonanie, że osoby uzależnione i osoby ubogie de facto nie są ludźmi, to tej zmiany nie doczekamy.
czytaj także
K.M.: Ze wszystkim, co powiedziałaś się zgadzam, więc może żeby nie powtarzać tego samego opowiem o rozmowie, która przyszła mi na myśl, kiedy Franek mówił o przyzwyczajeniu do śmierci. Jakieś dwadzieścia lat temu rozmawiałam z osobą z rosyjskiego rządu o zakażeniach wirusem HIV. Myślałam wtedy z żalem, że przecież my wiemy, co trzeba robić, żeby ludzie nie zakażali się wirusem HIV: czyste igły, strzykawki, dostępność do instytucji zdrowia publicznego. To wszystko jest w miarę tanie. Dlaczego w takim razie Rosja się tak strasznie temu opiera? I kiedy rozmawiałam z tym człowiekiem powiedziałam, że może jak milion Rosjan zakazi się wirusem HIV, to dopiero wtedy się coś zmieni. On się tylko roześmiał, tak serdecznie. A później odpowiedział: „Jaka ty jesteś naiwna, taka z Polski i taka naiwna. U nas milion osób od zawsze na coś umierało, nikogo to nie interesuje.”
W Rosji jest obecnie zakażonych wirusem HIV dobrze ponad milion osób i nadal nikogo to nie interesuje. Bo prawdziwe pytanie brzmi: kto jest zakażony? Jeśli chodzi o osoby, które używają substancji psychoaktywnych, to nie jest problem. Wypracowaliśmy sobie takie przyzwolenie, żeby uznawać, że wszystko, co się takim osobom przydarza, to ich wina. Dlatego to nie jest przypadek, że Duterte wybrał sobie właśnie tę grupę. Dobrze wie na co względem niej może sobie pozwolić.
czytaj także
A ty, Franku, jak widzisz przyszłość Filipin?
F.C.: Naprawdę w tym kraju dużo zależy od prezydenta. Liczę, że zmieni się sytuacja po tym, jak skończy się kadencja Duterte. Jeżeli spojrzymy na dane dotyczące zabójstw z teraz i na te z początku kadencji wynika z nich, że mam do czynienia z tendencją spadkową. Oczywiście nadal to jest moralnie złe i psuje państwo, bo coraz więcej osób przyzwyczajonych jest do obchodzenia prawa z bronią. Coraz więcej dzieci będzie wychowywać się bez rodziców i bez środków do życia.
Dopóki nie znajdzie się na Filipinach rozwiązań, które polepszyłyby sytuacje życiową całego społeczeństwa, dopóty problemy będą się pojawiać. Pamiętajmy, ze Filipiny cały czas są w stanie wojny, a kultura przemocy jest tam bardzo silnie obecna. Dlatego jeśli chodzi o przewidywania, to są one mocno mieszane, optymistyczno-pesymistyczne.