Polityka Holandii stanowi przykład racjonalnego podejścia do problemu narkotyków.Podobno rząd Niderlandów rakiem ma wycofywać się z „nieudanego” eksperymentu i dążyć do zamknięcia słynnych coffee shopów. Czy rzeczywiście?
W przypadku polityki narkotykowej jak na dłoni widać kryzys debaty publicznej w Polsce. Mimo, że w oczach ekspertów zajmujących się zapobieganiem narkomanii jawimy się jako europejski skansen, wśród polityków nadal pokutuje mylne przekonanie o skuteczności twardego kursu i rodzimych sukcesów na polu zwalczania czy leczenia narkomanii. Co zdumiewające, punkt widzenia polityków bezkrytycznie przyjmowany jest i powielany przez dziennikarzy, którzy rzadko kiedy wykraczają poza krąg powszechnie podzielanych na temat narkotyków uprzedzeń. Szerzy się narkofobia, klimat paniki, oblężonej twierdzy. W takich warunkach trudno rzetelnie rozmawiać o ważnych społecznie problemach, nie wspominając o ich rozwiązaniu.
Są jednak w Europie miejsca, gdzie problem używania substancji psychoaktywnych stał się przedmiotem przemyślanych działań, opartych na naukowych podstawach oraz kalkulacjach. Jednym z takich miejsc jest właśnie Holandia – przykład racjonalnego podejścia do zagadnienia narkotyków i zdrowia publicznego.
Tymczasem w Polsce zwolenników zdobywa teza, jakoby Holendrzy rozpaczliwie szukali sposobu wycofania się z liberalnej polityki względem nielegalnych używek. Pisały o tym gazety, a niepełne, zniekształcone informacje odbiły się echem także na szczytach władzy. Po raz kolejny udowadniając, że sam Minister Sprawiedliwości swą wiedzę na temat rozwiązań prawnych czerpie głównie z popularnej prasy.
Przekonanie o rzekomym fiasku modelu holenderskiego okazuje się bardzo niebezpieczne, choć dla niektórych wygodne. Gra ono bowiem rolę alibi dla braku zdecydowanych reform w dziedzinie polityki narkotykowej w Polsce, stwarzając mylne wrażenie, ze dla represyjnego podejścia do narkotyków nie ma żadnej sensownej alternatywy. Warto rozbroić ten szkodliwy mit.
Model holenderski a polityka narkotykowa w innych krajach
Obecnie istnieje kilka realizowanych w praktyce modeli reakcji na problem używania substancji psychoaktywnych. I właściwie każdy z nich okazuje się rozwiązaniem lepszym, niż surowe karanie posiadaczy, czyli konsumentów zakazanych środków, do czego wciąż jeszcze sprowadza się polityka narkotykowa w krajach takich jak Polska, Rosja czy Białoruś.
W prawie całej Europie dominuje ciche przyzwolenie dla obecności narkotyków, a ich konsumpcja, choć uznawana za przestępstwo, nie jest w praktyce ścigana. Tak jest między innymi u naszych sąsiadów – Niemców i Czechów, gdzie posiadanie nawet kilkudziesięciu gramów marihuany (ale też i innych środków) uchodzi bezkarnie. W Polsce, dla porównania, taka ilość narkotyku uznawana jest za dowód przynależności do zorganizowanej grupy przestępczej i zagrożona karą pozbawienia wolności do lat 8.
Holandia nie tylko przymyka oko na posiadanie narkotyków, co jest europejskim standardem, ale również na ich sprzedaż w niewielkich ilościach. Najdalej jednak posunęła się Portugalia, gdzie w 2000 roku, a więc w czasie, gdy Polska zaostrzyła „wojnę z narkotykami”, zdekryminalizowano posiadanie narkotyków. Krok ten powszechnie przywoływany jest po latach jako przykład właściwego kierunku polityki narkotykowej.
Również USA, do niedawna światowy lider „wojny z narkotykami”, zadziwiają szybkością i skalą zmian. Obecnie prawie połowa Amerykanów opowiada się za całkowitą legalizacją posiadania oraz handlu marihuaną. 14 stanów już zalegalizowało stosowanie tej używki do celów medycznych. Jesienne referendum w Kalifornii najprawdopodobniej skończy się całkowitą legalizacją konsumpcji oraz hodowli marihuany. Zwolennikami takiego rozwiązania są nawet konserwatywni politycy, upatrujący w tym sposobu zwiększenia wpływów budżetowych oraz zmniejszenia przestępczości.
Na tym tle rozwiązania holenderskie wypadają skromnie. Pamiętajmy jednak, że ich rodowód sięga lat 70-tych, gdy właściwie cały świat kroczył dokładnie w przeciwnym kierunku. Gdy deklarowanym celem była utopijna wizja ludzkości wolnej od narkotyków, Holendrzy postawili na redukcję szkód, czyli zmniejszenie społecznych i zdrowotnych kosztów sięgania po narkotyki.
Pierwszym krokiem był arbitralny, ale zarazem nie pozbawiony naukowych podstaw, podział na narkotyki miękkie – których konsumpcje i sprzedaż postanowiono tolerować – oraz narkotyki twarde, którymi obrót pozostawał zakazany. W ten sposób dokonano separacji rynków zbytu oraz użytkowników substancji niebezpiecznych, do których zaliczono przede wszystkim kokainę oraz heroinę, od osób, które narkotyki używały mało szkodliwie. Produkcja wszystkich narkotyków, w tym tolerowanej marihuany, pozostała jednak nielegalna.
Kafejki, w których można nabyć i konsumować marihuanę, urosły do rangi symbolu holenderskiej polityki narkotykowej. Ale w ich cieniu rozwijał się sektor nielegalnej produkcji i przemytu cannabis. A ponieważ pozostałe kraje europejskie nie zdecydowały się z czasem na pójście podobną drogą, Holandia obrosła aurą wyjątkowości i zaczęła przyciągać ludzi z całego świata chcących zakosztować atmosfery legalnego dostępu do narkotyków. Pojawiło się więc kolejne niechciane i sprawiające kłopoty zjawisko – narkoturystyka.
Gdy po latach obowiązywania liberalnych rozwiązań Holendrzy stanęli wreszcie wobec konieczności dokonania bilansu zysków i strat, ich uwaga z konieczności zwrócona jest właśnie na zaplecze coffee shopów oraz uciążliwą obecność narkoturystów.
Bilans holenderskiej polityki narkotykowej
Parlament Holenderski w lipcu 2009 roku zapoznał się z dwoma raportami podsumowującymi ostatnie 15 lat doświadczeń z systemem częściowej tolerancji dla sprzedaży marihuany i jej przetworów. Raporty przygotowały renomowana instytucja badawcza oraz ciało doradcze rządu Holandii. Jakie płyną z nich wnioski?
Przede wszystkim, następstwa prowadzonej polityki są zadowalające. Skutecznie rozdzielono rynki miękkich i twardych narkotyków, zaś m.in. dzięki stworzeniu sieci coffee shopów konsumpcja cannabis znajduje się pod społeczną i kulturową kontrolą. Wbrew temu, co sugeruje alarmistyczna w tonie narkofobiczna retoryka podzielana przez polskich polityków i media, statystyczny Holender sięga po narkotyki wcale nie częściej, niż statystyczny Czech, Hiszpan czy Niemiec. Gdy spojrzeć na kraje, gdzie samo posiadanie narkotyków obwarowane jest surowymi karami (np. Polska), Holandia na tym tle wypada całkiem dobrze – narkotyki nie są tam tak bardzo popularne, jak można byłoby się spodziewać. Zgoda na legalny obrót zakazanymi używkami nie prowadzi do eksplozji ich konsumpcji.
Biorąc pod uwagę najważniejsze cele polityki narkotykowej, czyli zdrowie i porządek publiczny, eksperyment holenderski okazał się całkowitym sukcesem. Wspomniane raporty wskazują na dwa obszary, gdzie rozwiązania holenderskie wymagają poprawek. Pierwszy z nich i pewnie najważniejszy to wzrost spożycia alkoholu i marihuany obserwowany wśród nastolatków. Holandia zajmuje w tej kategorii czołowe miejsce w Europie. Czy jednak jest to efekt istnienia coffee shopów, czy też zaniedbań systemu edukacji? Specjaliści skłaniają się raczej ku temu ostatniemu, wskazując na konieczność wdrożenia odpowiednich programów edukacyjnych skierowanych do młodzieży, które podkreślą dobrze już poznane niebezpieczeństwa sięgania po cannabis na wczesnych etapach życia, gdy struktury mózgowe wciąż jeszcze się kształtują. Zjawisko sięgania przez młodych ludzi po środki psychoaktywne nie jest też wyłączną specyfiką Holandii. Wystarczy spojrzeć na skalę spożycia dopalaczy w Polsce, czy powszechny dostęp do marihuany młodzież szkolnej w USA, gdzie do niedawna wobec osób złapanych z narkotykami stosowano drastyczne obostrzenia prawne.
Obszar drugi to narkoturystyka, której skala przełożyła się również na skalę rozwoju coffee shopów, zwłaszcza tych położonych przy granicach kraju. Dzienny limit 500 gramów sprzedawanego ziela konopi miał gwarantować, że kafejki pozostaną źródłem marihuany dla lokalnych konsumentów. Jednak masowy napływ turystów z krajów ościennych spowodował, że wiele z nich przekształciło się w duże centra handlu marihuaną, przynosząc krociowe zyski ich właścicielom.
Nadmierne bogacenie się właścicieli coffee shopów i powstawanie całych ich sieci, miało dalsze negatywne konsekwencje. Dynamicznie zaczął się rozwijać czarny rynek produkcji marihuany na potrzeby coraz większego popytu. Doprowadziło do wypaczenia natury stworzonego modelu, a skala narkoturystyki przestała być akceptowana przez lokalne społeczności.
Wizyty narkoturystów stały się prawdziwą zmorą holenderskich miejscowości położonych w pobliżu granic. Przykładem są tutaj miasta Rosendal i Bergen op Zoom, które w efekcie zdecydowały się zamknąć wszystkie położone na swoim terenie kafejki, których klientami i tak byli głównie przyjezdni. Narkoturyści to nie tylko codzienne uciążliwości, korki na ulicach i zamieszanie. To również silny impuls do rozwoju przestępczości narkotykowej. Nagromadzenie w jednym miejscu tysięcy poszukujących narkotyków młodych ludzi stwarza bowiem doskonałą okazję dla czarnego rynku. I zamiast separacji rynków narkotyków miękkich i twardych zaczyna się ponowne ich scalanie.
Cyrille Fijnaut, profesor prawa z Uniwersytetu w Tilburgu, podobnie jak wielu innych Holendrów, odpowiedzialnością za wzrost przestępczości w swoim kraju i spadek komfortu życia na prowincji wywołany rosnącą falą narkoturystyki obarczają pełną hipokryzji politykę sąsiadów. W takich krajach jak Belgia, Francja czy Niemcy, konsumpcja narkotyków wprawdzie nie jest karana, ale kraje te nie stworzyły otwartego systemu dystrybucji narkotyków, spychając Holandię do roli regionalnego dostawcy. W opinii większości badaczy holenderskiej polityki narkotykowej nie jest więc tak, że to sam model holenderski ze swej istoty generuje przestępczość, ale raczej odpowiada za to napływ turystów wywołany tchórzliwą polityką państw ościennych. Nie do końca jest to prawdą.
Oczywiście na tle pozostałych krajów Holandia jest chlubnym wyjątkiem. Jednak polityka holenderska również cechuje się sporą dawką hipokryzji, o czym wielu Holendrów zdaje się zapominać. Największym minusem modelu holenderskiego, o czym już wielokrotnie wspominałem, jest bowiem to, że tworząc kanał legalnej dystrybucji marihuany, odłogiem pozostawiono regulację sposobu jego zaopatrzenia. W konsekwencji, to organizacje przestępcze przejęły rolę producenta dla legalnego rynku. A to nie mogło się dobrze skończyć. Rząd Niderlandów zaczyna dopiero dostrzegać, że w wyniku zatrzymanych w pół kroku reform, wielu ludzi młodych, zamiast poszukiwać legalnej pracy, zajęło się domową produkcją marihuany na potrzeby coffee shopów, co nie sprzyja ani gospodarce, ani tworzeniu społecznych więzi.
—