Marię Konopnicką możemy wciąż trzymać na cokole, ale możemy też pozwolić jej z niego zejść. Czego chciała ona sama nigdy nie miało wielkiego znaczenia, ani dla jej rodziny, ani narodowców śpiewających „Rotę”.
Kilka lat temu przy okazji jednego z kolejnych Marszów Niepodległości w internecie pojawił się uświadamiający mem z wizerunkiem poetki i tekstem: „Narodowcu! Czy wiesz, że śpiewając Rotę, rozpowszechniasz twórczość Marii Konopnickiej, która żyła przez lata w związku z Marią Dulębianką i jest ikoną polskiego ruchu LGBT?”. Tym tropem, w związku z hucznie obchodzoną rocznicą 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości, poszli Jolanta Janiczak i Wiktor Rubin, którzy postanowili przyjrzeć się bliżej fenomenowi Konopnickiej i rozpracować jego kolejne elementy. A kluczem do wielu spraw jest oczywiście jej związek z Marią Dulębianką, pełnoprawną bohaterką spektaklu, tytułowym „Pietrkiem” (pieszczotliwe określenie pisarki w stosunku do partnerki).
Przedstawienie zaczyna się we Lwowie filmowym zapisem współczesnej wizyty Konopnickiej (Agnieszka Kwietniewska) i Dulębianki (Monika Roszko) w mieście, gdzie obie zmarły. W miejscowej bibliotece szukają dokumentów świadczących o ich bliskiej relacji, czytają świadectwa, relację z pogrzebu. Potem idą na Cmentarz Łysakowski, gdzie początkowo – zgodnie z wolą pisarki – obie zostały pochowane w jednym grobowcu. Z czasem to pośmiertne połączenie dwóch kobiet zaczęło razić, ciało Dulębianki przeniesiono na Cmentarz Orląt. W montażu filmowym, a potem przez całe przedstawienie, Janiczak i Rubin starają się powtórnie połączyć obie kobiety, nie tylko ich groby, np. przy pomniku Konopnickiej dostawiają figurę Dulębianki, by znów były razem, choćby symbolicznie.
czytaj także
W centrum sceny znajduje się jeden z młodzieńczych portretów Konopnickiej, nad którym świeci neon: „Witaj nam pieśniarko ludu na tym zagonie”. Ponoć takim hasłem powitano poetkę w 1903 roku w Żarnowcu, choć według Leszka Solińskiego nawet w tej kwestii nie było jednomyślności: „córka Zofia opowiadała po latach, że było napisane: «Nie rzucim ziemi». Ale poprawiała ją stara Feliksowa: – Ej, pani, z was to plecięga. Było: «Witaj pieśniarko»”. Nie ma znaczenia jakie hasło widniało „naprawdę”, bo spektakl Janiczak i Rubina nie jest oczywiście realistyczną opowieścią o pobycie Dulębianki i Konopnickiej w dworku w Żarnowcu, a kolejne pojawiające się na scenie postacie raczej symbolizują pewne kwestie, niż wiernie oddają sytuację życiową realnie istniejących osób.
Sama Konopnicka to przede wszystkim mit obsługujący za życia i po śmierci zapotrzebowanie na postać wieszczki ze spiżu, a Dulębianka – figura walecznej emancypantki, której dokonań w tej kulturze nikt nie ceni. Szóstkę dzieci, które dożyły dorosłości, reprezentują na scenie dwie córki, „najgorsza” i „najlepsza”, wyklęta Helena (Kornelia Twarkowska) i strażniczka patriarchatu Zofia (Mariusz Adamski). Jako pierwiastek męski jest zakochany w poetce młody naukowiec Maksymilian Gumplowicz (Michał Kaleta). To grono dopełnia zagraniczny desant – lesbijska para Radclyffe Hall (Barbara Krasińska) i Mabel Batten (Zuzanna Saporznikow). Pisarka i śpiewaczka z wyżyn zachodniej emancypacji pouczą nasze sierotki, jak trzeba walczyć o swoje. Dulębianka, naga i niema, jest tylko w stanie wskazywać na kartce kolejne grupy kobiet, które nie mają reprezentacji (chłopki, służące, zakonnice, mieszczki, profesorki, akuszerki, kelnerki, śpiewaczki, sprzątaczki, pracownice społeczne, policjantki, prostytutki…). Hall i Batten mówią pełnym głosem, kiedy trzeba przemawiają, a nawet śpiewają, oskarżają teatr repertuarowy, że jest patriarchalny, i żądają reprezentacji, nie tylko dla kobiet, ale i dla lesbijek.
czytaj także
Kpię trochę, bo mam wątpliwości czy faktycznie wprowadzanie postaci Hall i Batten było najszczęśliwszym pomysłem. I to nawet nie dlatego, że doświadczenie Angielek było tak bardzo odmienne, ale wręcz przeciwnie – młodsza od Konopnickiej o blisko 40 lat Radclyffe Hall miała w gruncie rzeczy tę samą strategię co jej polska koleżanka; najodważniejsza była w wyborach życiowych, a nie twórczości. Dość powiedzieć, że najbardziej lesbijskie zdanie w jej najsłynniejszej powieści Studnia samotności brzmiało: „Tej nocy pozostawały nierozłączne”.
Nie wykorzystano też autentycznego podobieństwa związanego z różnicą wieku obu par. Dulębianka była młodsza od Konopnickiej o 19 lat, to tylko 5 lat mniej niż wynosiła różnica między Hall a Batten (na korzyść śpiewaczki, ale w spektaklu zdecydowanie starsza wydaje się pisarka). Rozumiem potrzebę przewietrzenia polskiego grajdołka, ale lepszy punkt odniesienia mogłyby stanowić Paulina Kuczalska-Reinschmit z Józefą Bojanowską, które faktycznie poświeciły życie walce o prawa kobiet, a sądząc z nekrologu, który Kuczalska napisała po śmierci Dulębianki, naprawdę miała za złe poetce sposób traktowania i unieważnienie w jej biografii i twórczości roli partnerki.
czytaj także
Podobnie rzecz ma się z Maksymilianem Gumplowiczem, którego historia jest efektowna (zastrzelił się w wieku 33 lat, ponoć z miłości do Konopnickiej), ale w życiorysie poetki marginalna. Sytuację dodatkowo skomplikował błąd w jego dacie urodzenia wyświetlanej w trakcie spektaklu, zamiast roku 1864 był 1846, co oznacza zaledwie cztery, a nie dwadzieścia dwa lata różnicy między nim a Konopnicką. Jeśli mowa o postaciach męskich, to dużo ważniejszą figurą, od której pisarka rzeczywiście musiała się uwalniać, dosłownie i w przenośni, był mąż Jarosław; wystarczy przypomnieć, że jego podpis musiał wciąż widnieć na dokumentach umożliwiających przekraczanie granicy wiele lat po rozstaniu.
Powyższe wątpliwości zgłaszam dla porządku, bo na szczęście spektakl ma mnóstwo atutów, a pierwszy to inteligentny, dowcipny i najeżony smaczkami tekst Janiczak, który szczególnie wybrzmiewa, gdy do głosu dochodzi Konopnicka. Rola Kwietniewskiej to kolejny wielki atut przedstawienia. Jest charyzmatyczna, a jednocześnie nie tylko słowem, ale też gestem i ruchem znakomicie pokazuje uwikłanie i niezdecydowanie poetki w każdej ze spraw. Wchodzi na cokół, by zaraz z niego zejść, gotowa zrobić coś słusznego, ale zaraz przywoływana do porządku, nie tylko przez Zofię, ale i własną świadomość, że sławę i dworek, ale przede wszystkim utrzymanie zapewniło jej pisanie okolicznościowych wierszyków ku pokrzepieniu serc. Rola Konopnickiej to kolejny triumf aktorski Kwietniewskiej, dołączający do jej najwybitniejszych kreacji, takich jak Amy Winehouse w O dobru czy tytułowy Komediant.
czytaj także
Krytyka recenzująca O mężnym Pietrku i sierotce Marysi skupia się przede wszystkim na nietypowości tego przedstawienia w dorobku Janiczak i Rubina, co w efekcie dało bodaj najlepsze osiągnięcie duetu od czasu Żon stanu, dziwek rewolucji, a może i uczonych białogłów. Umyka natomiast inna kwestia, w którą zresztą faktycznie trudno uwierzyć, mamy bowiem do czynienia z pierwszym polskim spektaklem lesbijskim w teatrze instytucjonalnym. To prekursorstwo należy szczególnie docenić, nawet jeśli uświadamia ono też, jak wiele jest jeszcze do zrobienia i ile postaci do odzyskania. Na szczęście w przedstawienie jest wpisana ta świadomość, dekorację stanowią czarne krzesła, zazwyczaj puste, z kartkami z nazwiskami kobiet, lesbijek i biseksualistek, o których wciąż za mało wiemy: Stefania Wechslerowa, Zofia Poznańska, Paulina Kuczalska-Reinschmit, Maria Rodziewczówna, Maria Morska…
czytaj także
Na Konopnickiej i Dulębiance świat się nie kończy, ale od nich może zaczynać się historia polskich lesbijek. A do tego jako para znakomicie pasują, by stać się patronkami ustawy o związkach partnerskich. Może mogłaby ona zostać przyjęta w hołdzie konserwatywnej, narodowej pisarce i jej partnerce, tak jak przyjmowano ustawy w hołdzie papieżowi. A pretekstów w postaci okrągłych rocznic będzie aż nadto, najbliższa za chwilę, 7 marca 2019 roku mija 100 lat od śmierci Dulębianki.
*
Jolanta Janiczak, O mężnym Pietrku i sierotce Marysi. Bajka dla dorosłych, reż. Wiktor Rubin. Premiera: 27.10.2018. Teatr Polski w Poznaniu.