Żaden prezydent – nawet bardziej czarny, kobiecy, meksykański czy portorykański – już lepszy nie będzie. Liczcie na siebie i bądźcie razem – pisze Ted Rall w książce The Book of Obama. Recenzja Barbary Szelewy.
„Kiedy nadejdzie rewolucja, Obama zasłuży na więzienie za popełnione przez siebie zbrodnie. I powinniśmy wtedy zbudować mu pomnik, by uczcić jego rolę mimowolnego akuszera rewolucji. Bo nigdy byśmy nie powstali, gdyby Obama nie był takim uroczym, dającym się łatwo polubić dupkiem”.
Prezydent Obama nie zapowiedział po masakrze w Aurorze zaostrzenia regulacji w dostępie do broni w USA. Obama nigdy nie chciał zamknąć więzienia Guantanamo – chciał je tylko przenieść do Ameryki, żeby działało na tych samych barbarzyńskich zasadach. Prezydent Obama sam decyduje, który podejrzany padnie ofiarą ataku amerykańskich dronów. To tylko niektóre z zarzutów stawianych prezydentowi, który jesienią będzie ubiegał się o reelekcję.
Teflon
Kiedy mam już za sobą kilka stron książki Teda Ralla The Book of Obama, otwieram Facebooka. „Barack Obama” zmienił status na: „Lato”. Do tego zdjęcie prezydenta siedzącego na łące, w sandałach, czule obejmującego jedną ze swoich córek. Dzisiaj było jeszcze lepiej: „Najważniejsze spotkanie dnia” – Obama z żoną i obiema córkami. Wiem z książki o Michelle Obamie, że mąż chętniej pokazuje się z dziećmi, gdy martwi się o głosy. Chyba więc musi się już trochę martwić. Czy tym razem Amerykanie znów dadzą mu się uwieść?
Książka Ralla to rozpaczliwe wołanie do tych, którzy wciąż „lubią” prezydenta i ze względu na jego miłą powierzchowność i umiejętności retoryczne łatwo wybaczają mu niespełnione obietnice. Czy raczej: niespełnione oczekiwania. Bo Obama-kandydat, jak dowodzi autor, dał się poznać jako człowiek bardzo podobny do Obamy-prezydenta. Nie obiecywał na przykład końca amerykańskich wojen – podkreślał, że wysiłek należy skupić na Afganistanie, kosztem Iraku, i tak też zrobił. „Kandydował jako centroprawicowy demokrata i rządził jako centroprawicowy demokrata. Lewicowi wyborcy tak bardzo chcieli słyszeć coś innego, niż mówił, że stworzyli sobie jego fałszywy obraz”. Jego „kampania polegała na wyobrażeniu o nim, a nie ideologii. Miał fanów, a nie zwolenników. Wygrał demokratyczną nominację, a potem wybory, zachowując się jak gwiazda rocka, nie jak polityk”.
A że ludzie podejmują wyborcze decyzje w dużej mierze na podstawie oceny osobowości kandydata, to przystojnemu, spokojnemu, wykształconemu Obamie łatwo udało się ich do siebie przekonać. Miał być prawdziwą dumą, pierwszym czarnym prezydentem USA, miał poprawić wizerunek Stanów na świecie. Itd. itp.
Rzeczywistość, zdaniem Ralla, całkowicie przerosła Obamę. Na przełomie kadencji z wielką siłą wybuchł kryzys finansowy. Nowy prezydent nie miał na to planu. Nie poszukał nawet nowych doradców, na wielu ważnych stanowiskach umieszczając skompromitowanych układami z finansjerą z Wall Street, „doświadczonych” urzędników poprzednich administracji, w tym tych odpowiedzialnych za gospodarkę.
W 2009 roku miał poparcie obywateli, prasy i większość w Kongresie. A jednak nie zrobił nic szczególnego, nie potrafił odpowiedzieć na problemy Amerykanów, którzy tracili pracę, dochody, domy. Miał złych, związanych blisko z korporacjami pomocników, którzy źle mu podpowiadali – uważa Rall. Ale też nie zrobił nic dlatego, że po prostu nie chciał. „Nie miał wystarczającego doświadczenia, ale i współczucia, by dostrzec nędzę wokół. Nie popierał radykalnych reform, bo nie chciał radykalnych zmian”. W 2011 roku już co trzeci Amerykanin był biedny.
Jednej obietnicy jednak dotrzymał: „To było chore. Stany Zjednoczone umierały, ale bardziej zajmowało nas zabijanie Afgańczyków niż ocalenie nas samych. Zimą 1944–1945, kiedy wojska alianckie i radzieckie zbliżały się do Berlina, niemieccy przywódcy podjęli analogiczne, równie szalone decyzje. Zamiast chronić Niemcy przed aliantami tak długo, jak to możliwe, przyspieszyli Holocaust”. Potem była jeszcze jedna wojna: „Nie ma pieniędzy na zasiłki dla bezrobotnych. Nie ma pieniędzy na zatrudnienie nauczycieli. Nie ma pieniędzy na nowe mosty i tunele. Nie ma pieniędzy dla NASA, czyli nie będzie więcej lotów człowieka w kosmos. Nie ma pieniędzy, by zapłacić lekarzom, którzy leczą chorych. Nie ma pieniędzy, by pomóc rodzinom, które nie miały tyle szczęścia, by móc zostać w swoich domach. A jednak są pieniądze. Dużo pieniędzy. Oni zawsze znajdą pieniądze na wojnę”. Libia była dobrą okazją. Bo na przykład już Uzbekistan rządzony przez antydemokratyczne siły nie przeszkadza USA – potrzebny jest ze względów logistycznych na potrzeby wojny w Afganistanie.
Najpilniejsze zadania: tworzenie miejsc pracy i ochrona dłużników przed utratą domów, nie zajmowały prezydenta. Obiecywał, że bailout banków stworzy dodatkowe miejsca pracy – dwa lata później bezrobocie wciąż rosło. Jego plan reformy systemu ochrony zdrowia nie przewiduje utworzenia państwowego ubezpieczyciela – obowiązek ubezpieczenia oznacza więc, że jeszcze więcej kasy spłynie do prywatnych firm.
Wal w system
Autor cytuje statystyki, na przykład samobójstw osób nadmiernie zadłużonych. Banki w ekspresowym tempie rozpatrywały przypadki eksmisji, a w ślimaczym wnioski o redukcję rat dla osób, które straciły pracę. W Ameryce zmieniło się bardzo wiele, ale system władzy nie zmienił się ani o jotę. I nie ma szans, żeby zmienił się sam z siebie, od wewnątrz. Porażka Obamy też tego dowodzi – być może jest on najlepszym prezydentem, jakiego w tym systemie można wybrać. Nie wystarczy, że politycy i powiązani z nimi ludzie akademii uznają, że istnieje problem nierówności. W końcu nierówności są koniecznym elementem systemu kapitalistycznego. A elita sama nie pozbawi się dochodów – tłumaczy Rall.
Dlatego potrzebna jest rewolucja. Rall przyklaskuje ruchowi Occupy Wall Street, który pokazał, że spora część Amerykanów otworzyła oczy i postanowiła odrzucić ten system. Jeśli część osób zaangażowanych w Occupy stawiała na reformę systemu, a druga część na jego odrzucenie, Rall jest po stronie tych drugich. Nie wierzy w stopniowe zmiany: nawet jeśli uda się coś wywalczyć, to kiedy tylko członkowie ruchu wrócą do domu, władza i korporacje szybko to odkręcą.
Jak przyciągnąć do ruchu sprzeciwu więcej ludzi? Trzeba mówić w imieniu innych – wszystkich. Nie jest źle dlatego, że ja nie mam pracy, ale dlatego, że miliony są bez pracy. Im lepiej ci się żyje w obecnym systemie, tym bardziej twoim obowiązkiem jest walczyć o zmianę. Tobie się udało, bo miałeś szczęście, którego nie mieli inni – w taki sposób autor tłumaczy podstawy społecznej empatii, której wciąż brakuje (nie tylko zresztą w Ameryce).
Ted Rall jest rysownikiem. Książka zawiera jego ilustracje – komentarze polityczne. Nie szczędzi Obamie i elitom gorzkich słów, często nazywa ich hipokrytami, a czasem wręcz idiotami, głupkami. Zarzuca popełnianie przestępstw lub ich tolerowanie. Przede wszystkim jednak chce przekazać proste przesłanie: nie liczcie na nowego, lepszego prezydenta, niezależnie od tego, czy miałby to być Obama 2.0, czy ktoś inny, jeszcze bardziej czarny, kobiecy, meksykański czy portorykański. Lepszy już nie będzie. Liczcie na siebie i bądźcie razem, bo żaden prezydent nie pokaże za was pięści.
Ted Rall, "The Book of Obama. From Hope and Change to the Age of Revolt", Seven Stories Press 2012.
Tekst przygotowany w ramach projektu "Park książki" realizowanego przez Stowarzyszenie im. Stanisława Brozowskiego przy wsparciu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego