Ciekawi mnie funkcjonowanie ogrodów zoologicznych i ludzie w nich pracujący. Ciekawią mnie te stworzenia, które mają klucze do wybiegów w zoo i mogą się między nimi swobodnie przemieszczać. Zbrodnia w Kolmården mnie zafascynowała. Chciałem zrozumieć, co tam się wydarzyło, co poszło nie tak – rozmowa z Larsem Berge, autorem książki „Dobry wilk”.
Paulina Machnik: 17 czerwca 2012 roku w szwedzkim Zoo Kolmården, największym ogrodzie zoologicznym w Skandynawii, doszło do tragicznego wydarzenia – jedna z opiekunek, pracowniczka zoo, trzydziestoletnia Karolina, zostaje znaleziona martwa, ze śladami pogryzienia, na wybiegu dla wilków. Nie było kamer ani świadków. W późniejszym procesie obrona będzie utrzymywać, że tej śmierci nie sposób było przewidzieć. Dlaczego fakt, że wilki zabiły przewodniczkę Karolinę, mógł wydawać się zaskakujący?
Lars Berge: Przewodniczka Karolina wraz z przewodnikiem Thomasem byli uważani za ludzkich „rodziców” tych wilków. Wykarmili je z butelki, w ten sposób stanęli niejako na czele watahy jako samiec i samica alfa. Żeby utrzymać swoją pozycję, przewodnicy przyjmowali postawę dominującą wobec wilków, naśladując tym samym zachowanie przewodnika stada − tak, jak wymagała tego pseudonaukowa teoria, wedle której pracowali. Karolina jednak była przez wilki szanowana i bez pokazów dominacji. Postrzegano ją jako najbardziej doświadczoną i najbardziej kompetentną przewodniczkę w Kolmården.
Czy rzeczywiście możemy mówić o tym, że ten atak był bezprecedensowy? Czy do podobnych wypadków dochodziło w innych miejscach, gdzie zsocjalizowane wilki żyły w niewoli?
Wyszukanie informacji o podobnych wypadkach nie zajęło mi wiele czasu, więc wyobrażam sobie, że jeśli ktoś jest z wykształcenia zoologiem albo uważa się za eksperta od wilków, powinien o nich wiedzieć. Prawdę mówiąc, nie umiem powiedzieć, czy zoo w Kolmården nie słyszało o tych incydentach, czy po prostu je lekceważyło – zapewne tak długo rozwijali program „Bliskiego kontaktu z wilkiem”, że uważali się za światowych specjalistów od zsocjalizowanych wilków i być może nie dopuszczali nawet myśli, że mogą robić coś niewłaściwie.
czytaj także
Tymczasem do takich wypadków rzeczywiście dochodziło…
Doświadczenia innych ogrodów zoologicznych to jedno – mamy informacje o kliku tragicznych incydentach w innych wilczych parkach, ale rok przed śmiercią Karoliny doszło do serii niepokojących i dość poważnych wypadków w samym Kolmården. Odwiedzający wychodzili z nich w większości tylko z niegroźnymi zadrapaniami na rękach, ale niekiedy wydarzenia przybierały bardziej dramatyczny obrót. Pewna 15-latka, zaproszona wraz z rodziną przez jednego z pracowników na „osobiste spotkanie z wilkiem” poza godzinami pracy ogrodu, została pogryziona w obie nogi, a sam atak wyglądał dość drastycznie. Ostatecznie stwierdzono, że dziewczyna sama była sobie winna, bo boi się psów, więc trudno oczekiwać, by wilki tego nie wyczuły. Co prawda to nie była ta sama wataha, która zagryzła Karolinę – w Kolmården były dwa stada – niemniej jednak do takich zdarzeń dochodziło i powinny one kogoś zaniepokoić.
Do naprawdę poważnego wypadku, tym razem z udziałem tych samych wilków, które zabiły Karolinę, doszło rok wcześniej.
Przewodniczka Anna była zachęcana do tego, by spędzać z wilkami więcej czasu sam na sam w celu nawiązania z nimi silniejszej więzi. Mówiła, że zaczęła się czuć przez stado nieakceptowana. Wydaje mi się, że tak naprawdę chciała przez to powiedzieć, że przestała czuć się między nimi bezpiecznie. Zasugerowano, żeby wchodziła na wybieg w swoich codziennych ubraniach, bo podejrzewano, że powodem odrzucenia może być dziwny zapach jej służbowego uniformu.
czytaj także
Pewnego dnia, kiedy Anna była na wybiegu sama, wilki zaczęły zachowywać się agresywnie. Otoczyły ją, jakby szykowały się do ataku. Zdołała dostać się do drzewa i osłonić plecy, i z tego miejsca odpierała ich podchody. Anna była dość silną kobietą, zaczęła krzyczeć, warczeć, wymachiwać rękami, kopać, aż uwagę dziewięciu wilków odwrócił przejeżdżający drogą gospodarczą samochód – wtedy zdołała uciec. Ale zamiast opuścić wybieg, zawróciła, żeby stawić czoło wilkom jeszcze raz. Wiedziała, że jeśli teraz się podda, utraci swoją pozycję nieodwracalnie, a wraz z nią pracę przewodniczki.
Przewodnik wilków to najbardziej pożądany etat w Kolmården, a Anna pracowała na zastępstwie.
Niestety sytuacja się powtórzyła, wilki ponowiły próbę ataku. I tym razem również udało się jej uciec dzięki temu, że uwagę wilków przykuło coś poza ogrodzeniem.
Kiedy później Anna zdawała relację z tego wydarzenia swoim przełożonym, powiedziała im, że była przekonana, że zginie. Zwracała uwagę na to, że sytuacja na wybiegu jest niestabilna i niebezpieczna, że powinny zostać wprowadzone jakieś zmiany, zanim stanie się coś złego. Ale została praktycznie wyśmiana. „Problem nie tkwi w wilkach − tak jej powiedziano − problem leży w tobie, bo nie jesteś wystarczająco silna”.
czytaj także
Niektórzy wprost twierdzili, że wilki ostatecznie nie uznają autorytetu kobiety…
Są takie hipotezy, jak i hipotezy, które temu przeczą – jeden ze świadków w czasie procesu twierdził, że rzeczywiście męski głos jest niższy i wzbudza szacunek u wilków, ale inni specjaliści uważają, że nie ma żadnej różnicy.
Czym w ogóle był program „Bliski kontakt z wilkiem”, realizowany w Kolmården?
To był unikatowy program, niepraktykowany nigdzie indziej, który padł ofiarą swojej lukratywności. Powstał w latach 90., kiedy zabłąkany wilk grasował po Norrköping i obudził w ludziach uśpioną nienawiść do tych zwierząt. Zoo w Kolmården, jako instytucja, która chlubiła się tym, że bierze udział w działaniach mających na celu ochronę wilków w Szwecji, postanowiło zapoczątkować kampanię informacyjną wśród mieszkańców regionu. Przekonywało, że wilk nie jest groźny dla człowieka, że to wspaniałe, ostrożne zwierzę. Zoo zapraszało ludzi do odwiedzania wybiegu zsocjalizowanych wilków i okazało się, że ta akcja cieszy się niezwykłą popularnością. Myślę, że menadżerowie po prostu zobaczyli szansę na pieniądz, więc zaczęli ten projekt jeszcze bardziej podkręcać – w roku poprzedzającym tragiczną śmierć Karoliny przyciągnął on aż 8 tys. odwiedzających. Kolmården miało dwa wybiegi dla wilków, więc oznaczało to, że w sezonie wprowadzano grupy liczące 15-20 osób trzy razy dziennie. To musiała być sytuacja niezwykle stresująca dla zwierząt.
Pomimo tych wszystkich dobrze opisanych przypadków kierownictwo zoo, jak i sami przewodnicy wykazywali się dość dużą dezynwolturą, jakby uwierzyli, że drapieżnik urodzony w niewoli zatracił swoje instynkty. Większość przewodników, która wchodziła w bezpośredni kontakt z wilkami, czy to w pojedynkę, czy to wprowadzając na wybieg grupy odwiedzających, nie miała ze sobą nic, czym mogłaby się obronić w sytuacji ewentualnego zagrożenia. Piszesz, że szczególnie ci młodsi uważali, że jeśli nie jesteś w stanie wejść między wilki bez, dajmy na to, odstraszacza na psy, w który wyposaża się czasem listonoszy, to może lepiej w ogóle nie powinieneś wchodzić. Uwierzyli, że zdołali całkowicie podporządkować sobie stado. Czy powstały jakieś scenariusze, jak zachowywać się w sytuacji zagrożenia?
Tak naprawdę wydaje się, że nie byli przygotowani na zdarzenie rzeczywiście zagrażające życiu, bo się go prawdopodobnie nie spodziewali. W późniejszych raportach wskazywano na uchybienia w kwestii środków bezpieczeństwa, jak np. brak dróg ewakuacyjnych.
Oni wierzyli, że samo przyjęcie przez przewodnika postawy dominującej w stosunku do wilków – przypomnijmy: wytrwałych i silnych drapieżników – wystarczy, by każdy człowiek czuł się wśród nich bezpiecznie.
czytaj także
W 1996 r. wybieg dla wilków odwiedziło kilku szwedzkich żołnierzy, którzy zajmowali się szkoleniem psów tropiących bomby. Znaleźli się tam w celach edukacyjnych, aby lepiej zrozumieć zwierzęta, z którymi pracują. Jeden z żołnierzy zapomniał wyjąć z kieszeni przysmaki dla psów i wilk to wyczuł. Złapał żołnierza za kieszeń i nie chciał puścić, aż musiała interweniować przewodniczka. Sytuacja wyglądała dość przerażająco, wilk wydobywał z siebie groźny pomruk, przechodzący w ryk. To robi wrażenie, można się porządnie przestraszyć. Widać było, że sytuacja wymknęła się spod kontroli. Przewodniczce udało się uspokoić wilka, ale musiała uciec się do przemocy, na filmie widzimy, jak kopie go w brzuch i dopiero wtedy on odpuszcza.
Wilki żyjące na wolności to uważni i ostrożni drapieżnicy – są raczej płochliwe i unikają kontaktu z ludźmi. Żyją w grupach rodzinnych składających się z pary rodzicielskiej i ich potomstwa z obecnego i poprzedniego sezonu lub dwóch, z reguły nie więcej niż 8 osobników, większe grupy są rzadziej obserwowane, jak podaje Stowarzyszenie dla Natury „Wilk”. Kiedy młody wilk wchodzi w dorosłość opuszcza watahę, żeby założyć własną rodzinę i szuka dla niej osobnego terytorium. Czym różni się zachowanie wilków na wolności od zachowania wilków żyjących w niewoli?
Przede wszystkim bardzo szybko odkryłem, że ta konkretna wataha żyjąca w Kolmården to bardzo osobliwy konglomerat: składa się z samych samców, i to z trzech miotów. Potem przeprowadziłem wywiad z Olofem Libergiem, zoologiem, jednym z głównych szwedzkich specjalistów od wilków, który potwierdził, że to nienaturalne: dorosłe rodzeństwo robi wszystko, by nie wchodzić sobie w drogę, po tym jak opuści swoją rodzinę. Sytuacja, kiedy dorośli bracia żyją razem na małej przestrzeni, może być więc źródłem konfliktów. Podważał także wyniki badań na wilkach w niewoli, bo ich zachowanie jest tak różne od zachowania wilków na wolności, jakby to były niemal dwa różne gatunki.
Kiedy są uwięzione na małych wybiegach, rośnie agresja. Nie mogą uciec, nie mogą się schować, a gdy dochodzi do prowokacji, mającej na celu podważenie hierarchii w stadzie, przegrany nie może po prostu opuścić watahy. W życiu wilków na wolności nie ma tyle przemocy, bo gdy dochodzi do konfliktu, przeciwnicy mogą się po prostu unikać, tymczasem w zoo są przymuszone do dzielenia tego samego skrawka ziemi. Według Liberga, gdyby porównać średniej wielkości terytorium zajmowane przez jedną wilczą rodzinę do boiska piłkarskiego, wówczas wybieg w Kolmården miałby wielkość kartki papieru A4. To jest kompletnie inny wymiar przestrzeni życiowej dla wilków. Istnieje tymczasem wyraźna korelacja między wielkością zajmowanego przez wilki terytorium a agresją – im mniejszy wybieg, tym większa agresja oczywiście.
Według informacji, do których dotarłeś, do 2012 roku większość przewodników, którzy zaczynali pracę mniej więcej w tym czasie co Karolina i Thomas, odeszło z pracy, bo czuli się odrzuceni przez wilki lub po prostu nie czuli się między nimi bezpiecznie…
Wilki nawiązują bliską wieź z istotami ze swojego bezpośredniego otoczenia między 3. a 12. tygodniem życia – nazywa się to zjawiskiem wdrukowania. Po tym krótkim czasie zbudowanie więzi jest trudniejsze. Ci przewodnicy, 20 osób, zaczęli pracę nieco później niż Karolina, i nie mieli już tak silnej relacji z wilkami. Przestali się czuć między nimi bezpiecznie i jeden po drugim rezygnowali. Myślę, że to też mówi nam wiele. Karolina była tak oddana swojej pracy i tak dobra w tym, co robiła, że pozostała przewodniczką mimo tego, co działo się dookoła. Wzięła na siebie bardzo dużą odpowiedzialność – przewodników było za mało, może też czuła, że nie może zostawić swoich podopiecznych…
czytaj także
Poza tym w jakimś sensie te wilki były dla niej jak własne dzieci… Zastanawia mnie jednak, że nikt z osób prowadzących zoo nie zaniepokoił się tym, że przewodnicy, związani z wilkami najmocniej, ci, którzy stoją między watahą a odwiedzającymi, odchodzą z pracy, bo nie czują się bezpiecznie na wybiegu… Czy wprowadzono jakieś dodatkowe środki bezpieczeństwa?
Niewiele. Zwiedzających poproszono o to, by niczego nie wnosili na wybieg, zwłaszcza w kieszeniach, bo wilki mają bardzo wrażliwe nosy i na pewno się zainteresują zawartością. Nie sądzę, żeby przedsięwzięto coś ponad to. Odwiedzający słuchali krótkiej pogadanki o wilkach, a potem wchodzili do środka. Ofiarami incydentów często padały osoby, których ciała wydawały się wilkom z jakiegoś powodu osłabione. Przykładowo pewnego razu wilki były niepokojąco zainteresowane kobietą niesłyszącą − natychmiast ją otoczyły i przewodniczka musiała interweniować.
Uważa się, że wilki mają niebywałą zdolność rozpoznawania osoby, która nie czuje się dobrze…
Podobno właśnie dlatego, że mają tak wrażliwe nosy. Jeden ze specjalistów powiedział mi, że wilk potrafi natychmiast rozpoznać osobę, która ma zadrapanie na ręce lub najmniejszą nawet gorączkę.
czytaj także
Rozmowa o tym, że wilk zaatakował człowieka jest o tyle kłopotliwa, że wilki nigdy nie miały dobrej prasy. W Polsce po II wojnie światowej w ramach tzw. akcji wilczej zabijano je na potęgę, władze płaciły za każdy zabity okaz. Do końca 1974 roku można je było zabijać bezkarnie, bo były uważane za szkodniki. Później zniesiono premie, ale polowanie na nie nadal było legalne, tyle że już jedynie dla myśliwych, bo wpisano gatunek na listę zwierząt łownych. Wilki objęto ścisłą ochroną w całym kraju dopiero w 1998 roku. A jak żyło się wilkowi w Szwecji?
Cóż, Szwedzi też nienawidzili wilków, robiliśmy wiele, by wytępić je wszystkie. Co prawda objęto je ochroną ścisłą dużo wcześniej, bo już w 1965 roku, ale do tego czasu na terenie naszego kraju pozostał tylko jeden wilk. Teraz w Szwecji żyje około 300 wilków, a co kilka lat dochodzi do kontrolowanych odstrzałów, by regulować populację. Debata na temat wilków wraca w Szwecji co jakiś czas.
Czyli wilki zostały objęte ochroną w tym samym roku, kiedy powstało zoo w Kolmården. Kto w ogóle wpadł na pomysł, by sprowadzić nad zatokę Braviken zagrożone, często egzotyczne zwierzęta?
To był naprawdę niezwykły człowiek, zresztą nadal żyje, nazywa się Ulf Svensson. Był młodym członkiem partii socjaldemokratycznej, kiedy przyjechał do małej społeczności, która walczyła z kryzysem ekonomicznym, po tym jak wycofał się z tego terenu wielki przemysł. Svensson wpadł na wizjonerski pomysł: „a może byśmy otworzyli ogród zoologiczny w Kolmården?”.
czytaj także
Wszyscy dookoła pukali się w głowę, uważali, że to czyste wariactwo, bo czy lwy nam tu nie pozamarzają na śmierć? Ale Svensson znalazł ludzi, którzy uwierzyli w jego projekt, i w ciągu kilku lat powstał największy ogród zoologiczny w Skandynawii. Znajdował się w odległości dwóch godzin jazdy samochodem od Sztokholmu.
W promieniu 120 km mieszkały 2 miliony ludzi. W dniu otwarcia 27 maja 1965 kolejka samochodów była długa na 17 kilometrów…
Tak, w dodatku Svensson okazał się geniuszem marketingu – znalazł sposób, by zainteresować zoo w Kolmården opinię publiczną. Co tydzień pracownicy ogrodu wysyłali materiały prasowe do wszystkich ważniejszych mediów, informując o nowych anegdotach z życia zwierzaków, co pomagało budować rozpoznawalność i markę Kolmården w całej Szwecji. Svensson stworzył park tematyczny na miarę oczekiwań młodego, postępowego, nowoczesnego społeczeństwa – ze szwedzkimi projektantami i naukowcami, prywatnymi przedsiębiorcami; dziś wszyscy tak robią, ale on wyprzedzał swój czas.
Ogrody zoologiczne uczestniczą w przemyśle budowania iluzji, wzmocnionej przez popkulturę, w której zwierzęta wydają się niegroźne dla człowieka. Kto by się bał Simby czy pluszowej pandy? Ta disneizacja świata przyrody oddala nas od rzeczywistości i jesteśmy ślepi na to, jak ogrody zoologiczne funkcjonują na co dzień. Według Europejskiego Stowarzyszenia Ogrodów Zoologicznych i Akwariów (European Association of Zoos and Aquaria, EAZA) w europejskich ogrodach zoologicznych uśmierca się od trzech do pięciu tysięcy zwierząt rocznie – wiele z nich po prostu dlatego, że nie mają dobrego zestawu genów do przekazania, jak w przypadku żyrafy Marcusa, co zresztą opisujesz w swojej książce.
Tak… Biedny Marcus… No cóż, to wygląda tak, jakbyśmy mieli dwie równoległe rzeczywistości – pierwsza to rzeczywistość narracyjna, zbudowana z tych obrazków, na których zoo chroni zagrożone gatunki, np. urocze pandy. Druga to ponura prawda, że zoo to przedsiębiorstwo i musi działać na określonych zasadach, nawet w zakresie ochrony gatunkowej zwierząt. Jeśli zwierzę nie ma odpowiednich genów, to trzeba je zabić.
czytaj także
Ale o tym nie można mówić publicznie, o czym świadczą reakcje na śmierć Marcusa, który został pokarmem dla lwów z ogrodu zoologicznego w Kopenhadze. Nikt nie chce słyszeć o miejscach, w których zabija się piękne zwierzęta. Wizerunkowo w zoo nie ma miejsca na śmierć. Zwykle próbuje się ją ukryć.
Ta iluzja międzygatunkowej harmonii, której ulegamy, może powodować, że jeśli te miłe, łagodne zwierzęta z wybiegu nagle atakują i zabijają swoją opiekunkę, w dodatku kobietę, którą eksperci nazywają ich „matką”, możemy doświadczyć dysonansu poznawczego. Czy wizerunek wilka ucierpiał po tym ataku?
Już po ukazaniu się książki (w Szwecji Dobry wilk wyszedł w 2016 roku, przypis P.M.) Kolmården postanowiło uśpić wilki. To było już parę lat po ataku, choć oczywiście program „Bliskiego kontaktu z wilkiem” rozwiązano i wydano oświadczenie dla prasy, że zoo nie będzie już trzymać tych zwierząt u siebie. Uważam więc, że cała praca nad oswajaniem wizerunku wilka dla ludzi przepadła.
Pierwsze pytanie, jakie sobie wszyscy zadali, to: co się przytrafiło przewodniczce, a drugie – czy wilki są niebezpieczne dla ludzi? I wtedy eksperci powiedzieli, że nie, zabijanie ludzi nie leży w ich naturze. Kropka. A potem skupiono się na powodach tej tragedii i wyjaśnianiu nieścisłości, bo początkowo Kolmården podało do wiadomości informacje, które okazały się nieprawdziwe. To nie był jakiś gorąco dyskutowany temat, mieliśmy ważniejsze problemy. Myślę, że ludzi nie za bardzo obchodzi los wilków.
Powtarzasz, że nie jesteś człowiekiem, którego ciągnie do kontaktu z dzikimi zwierzętami – dlaczego zatem zainteresowałeś się tą historią do tego stopnia, że spędziłeś z nią 3 lata swojego życia?
Chyba przez zagadkę morderstwa, którą chciałem rozwiązać. Bardziej ciekawi mnie funkcjonowanie ogrodów zoologicznych i ludzie w nich pracujący niż same zwierzęta. Ciekawią mnie te stworzenia, które mają klucze do wybiegów w zoo i mogą się między nimi swobodnie przemieszczać. Zawodowo zajmuję się pisaniem o kulturze i mam poczucie, że ogród zoologiczny to obiekt kulturalny. A kiedy zacząłem czytać o ogrodach zoologicznych, socjalizowaniu zwierząt i ludziach pracujących z wilkami − złapałem przynętę i chciałem zrozumieć, co tam się wydarzyło, co poszło nie tak. Poza tym nie potrafię przestać zgłębiać tematu, którym się zainteresuję, dopóki nie znajdę odpowiedzi, których szukam.
czytaj także
Zafascynowało mnie to, że przedstawiasz tę sprawę jako międzygatunkową zbrodnię. Mamy morderców, mamy ofiarę, mamy dowody zbrodni, mamy też bez wątpienia motyw, ale nigdy nie będziemy mieli języka, by go poznać i się dowiedzieć, co tak naprawdę się stało. Przypomniał mi się fragment, w którym opisujesz, że wielu pracowników zoo chętnie szukało u wilków pocieszenia – kiedy mieli zły dzień, wilki zlizywały łzy z ich twarzy. Nie wiemy jednak, czy był to wyraz empatii, czy po prostu lubiły słony smak ich łez. Do czego doprowadziły cię twoje próby przełożenia tej nieprzekładalnej „zbrodni”?
Nie chcę robić spojlerów, ale mogę odpowiedzieć tak: ludzie z Kolmården zapragnęli stać się częścią wilczej watahy. Być może udało im się to zbyt dobrze i nie zauważyli, że jako członkowie stada podpadają też pod wilcze prawo i wilczą politykę. I to miało tragiczne konsekwencje. Wilki nie są ani złe, ani dobre, trzeba tylko pamiętać, że są wilkami.
**
Lars Berge jest szwedzkim pisarzem, dziennikarzem, dokumentalistą i scenarzystą. Przez wiele lat współpracował z dziennikiem „Svenska Dagbladet”. Mieszka w Sztokholmie. Autor książki Dobry wilk. Tragedia w szwedzkim zoo, Wydawnictwo Czarne 2019, przełożyła Irena Kowadło-Przedmojska.