Twój koszyk jest obecnie pusty!
Przestaliście się nawzajem obrażać. I co, jesteście od tego szczęśliwsi?
Dla bohaterów opowiadań Tulathimutte’a mówienie stało się bieganiem po polu minowym. Nowy język miał chronić przed bólem i agresją, a wiedzie do cierpień, konfliktów i pretensji.
O tej książce powinno być głośno, a jest zastanawiająco cicho. Dziwna sprawa. Duzi influ milczą jak zaklęci i najpewniej tylko złota moneta mogłaby poluzować ów pancerny czar. Recenzji minimalnie, żadnego wywiadu z autorem, przez Iksa i Fejsbuka nie przetacza się orkan wielodniowej inby, ani choćby sztafeta polecajek, porównań i cytatów. Książkary stronią od układania na rustykalnym blacie mandali w intencji Tony’ego Tulathimutte’a – egzemplarz Odrzucenia (zakładka w okolicach strony 177), przygarść kasztanów, purpurowy liść klonu, dynia piżmowa, bibelot z napisem „autumn”. Nic z tych rzeczy.
Tymczasem głośno powinno być o „Odrzuceniu” co najmniej z dwóch powodów, choć w istocie wystarczyłby jeden. Bo nie tylko jest to wyrafinowana, pierwszorzędnie zrobiona proza, ale do tego sprzedaje potężnego kopa wszystkiemu temu, w co od lat wierzyliśmy i praktykowali. My – rycerzyki, sojusznicy, wrażliwki, osoby wysokoempatyczne, aktywiści sieciowi, uprzywilejowani niewyspowiadani do końca z własnego przywileju, wielkomiejskie lewactwo.
Odrzucenie to zbiór opowiadań albo, można bowiem i tak, (o)powieść w ośmiu opowiadaniach, w których przewijają się, zazębiając całość, niektóre postacie, wątki i problemy. Pisarstwu Tulathimutte’a dość wyraźnie patronują tutaj David Foster Wallace i George Saunders.
Czuć zwłaszcza Saundersa w pasji użytkowania najróżniejszych – i współczesnych nam, codziennych – form narracyjnych. Tulathimutte ima się czata, maila, obszernego postu na forum, scenariusza filmu porno na życzenie, inb, komentarzy meta i meta meta. Z kolei Wallace byłby Wallace’em z Krótkich wywiadów z paskudnymi ludźmi, a więc tym od bezlitosnej i dogłębnej wiwisekcji ludzi postindustrialnych, miotających się między niespełnieniem a przesytem, ekshibicjonizmem a wstydem, nieszczęśliwych, złaknionych szczęścia, nakłanianych do bycia sobą, odgrywających rolę za rolą.
Bohaterowie Odrzucenia funkcjonują w świecie zachodnim – przez co rozumiem Amerykę – porewolucyjnym. Nie, nie wprowadzono dyktatury proletariatu, nie uspołeczniono kasyn, stumetrowych jachtów i korporacji. Zmianę przeprowadzono w języku i relacjach; przynajmniej tych oficjalnych i na widoku. Ale okazuje się, że mimo szerokiego zastosowania słownika politycznej poprawności, feminizmu, antyrasizmu, czułości, uważności i zaimków mężczyznom, kobietom i osobom, o których pisze Tulathimutte, wcale nie jest w życiu lżej – nie są ani spokojniejsi, ani spełnieni.
Ów nowy język, który miał chronić przed bólem i agresją, po częstokroć wiedzie do cierpień, konfliktów, niewygasłych pretensji. A mówienie to bieganie po polu minowym. Łatwo kogoś urazić i samemu oberwać. Komunikacja, rzekomo wreszcie oczyszczona z klisz, obraźliwych podtekstów, krzywdzących stereotypów, nie stała się nijak prostsza czy sprawiedliwsza. Wręcz przeciwnie – krępuje i pogrąża uczestników w niekończącym się łapaniu za słówka, rozliczaniu za wyrażone na głos intencje i charakterystyki, niebycie na bieżąco ze słusznościową terminologią, wciąż nie dość trafne i poprawne formuły, zwroty grzecznościowe, specjalistyczne terminy.
Bohaterów Tulathimutte’a przymusza się do werbalizowania siebie, a potem za ową werbalizację karze. Karze, bo ciągle i ciągle nie są oni w stanie czynić zadość progresywnej normie. Niewykluczone zatem, iż ta wspomniana zmiana dokonała się jedynie na zewnątrz, w sferze publicznej, na pokaz, a w środku ludzi buzują emocje i pragnienia, których niby powinni się już dawno wyzbyć.
„Wtedy wydawało mi się, że te dramy o sprawiedliwość społeczną to fenomen uczelniany, ale tam okazało się, że wszyscy się w to bawili, ciągle cynicznie kręcili polityczne afery o coś, co było po prostu złym wychowaniem. Jeśli ktoś zostawił naczynia w zlewie, był oskarżany o niszczenie wspólnej przestrzeni i outsourcing pracy. Jeśli prosiło się kogoś o przyciszenie muzyki w nocy, świadczyło to o propagowaniu logiki systemu penitencjarnego. […] Potępienie artysty od tekstyliów za opinię, że osoby biseksualne w cisheteroseksualnych związkach rzadziej spotykały się z dyskryminacją. Oskarżenie cisheteroseksualnej rzeźbiarki z Izraela o skupianie uwagi na sobie i queerbaiting, gdy podczas miesiąca dumy opublikowała na Facebooku zdjęcie z tęczową flagą namalowaną na policzku”.
W rezultacie zamiast istnieć, ludzie grzęzną w dokonywanych bez znieczulenia wiwisekcjach – w kółko analizują siebie i innych, dniami i nocami patrolują dyskurs, żeby być na bieżąco z jego granicami, z leksyką, listą wrogów, zakazanych pojęć i postaw. Terapeutyzują się i są terapeutyzowani. Pucują do połysku swoją personę internetową i zawodową, miłą, progresywną, zatroskaną, czując zarazem, że w id kuli się potwór. Ich autentyczność jest nieautentyczna, bo zestrajana z narzuconym z góry ideałem autentyczności. Prawdziwe za to są poczucie winy, kompulsje, natręctwa, depresja, postępująca izolacja.
Facet z Feministy postępuje świadomie i słusznie, działa w trybie sojuszniczym, potakuje, uczęszcza na gender studies, ma torbę z hasłem „Czytajcie więcej pisarek!”, zaszczepiono w nim „jeśli nie feministyczne wartości jako takie, to przynajmniej wartość feministycznych wartości” – a mimo to kobiety go odtrącają, gorzej: odbierają jako natręta, lamusa i nudziarza, któremu zaoferować mogą jedynie „przyjaźń”. Nie umie się z tym pogodzić. Grał przecież w obowiązującą grę, ale ostatecznie wygrywają w niej ci, co olewają zasady i resztę uczestników. Piękności, nawet te równie świadome, wybierają nie jego, lecz zamożnych mięśniaków, przebojowe alfy, toksyków, zlewusów, bajerantów. Jemu pozostaje wikłanie się w domysłach, czy to aby nie przez to, iż ma wąskie ramiona, oraz pornografia.
Kto wie jednak, może to nie oni wszyscy są oszustami i hipokrytami, ale on właśnie – ten, który na chłodno zaplanował, że nie bickiem, kasą, elokwencją bądź sukcesem będzie zdobywał kobiety, lecz wystudiowanym bałwochwalstwem, byciem simpa-tycznym.
Reszta bohaterów Odrzucenia też nie ma lepiej. Wycofany Kant z Ahegao, czyli ballady o stłumieniu seksualnym marzy o brutalnym poniżaniu swoich partnerów w łóżku, choć nie jest w stanie choćby wykrztusić tych żądz. Alison z Fotek dostaje totalnej obsesji na punkcie najlepszego przyjaciela, z którym się raz przespała, a ów uznał, że to – i tyle – wystarczy, i zaczął sobie budować związek z inną. Dobrze sytuowany buc z Naszej zarąbistej przyszłości sądzi, że jest fajny i opiekuńczy, bo zna tysiąc młodzieżowych słów roku i wie (ponoć), czego potrzeba jego partnerkom, a jest żenujący, odpychający i zaborczy. Bree z Głównej postaci, żeby uciec przed światem, a jednocześnie ów świat zniszczyć, wznosi w internecie labirynt swoich wcieleń, poglądów, fantazji, wariantów biografii.
„Przez resztę roku […] życie między nimi nie było łatwe, to unikanie wciągnięcia w niekończące się dyskusje i zajmowanie stanowisk przy kolacji. Czy powinniśmy anulować prenumeratę „Atlantica”, skoro redakcja popiera inwazję na Irak? Czy wykluczenie jest wpisane w bycie osobą queerową? Czy Azjaci mogą mieć azjatycki fetysz? Czy zaburzenie osobowości to niepełnosprawność? Czy uroda to przywilej?”.
Tragedią naszych czasów, o której napisał Tulathimutte, jest nie tylko bolesne i upokarzające „odrzucenie” – przez drugiego człowieka, przez samego siebie, przez system, przez dominujące koterie, branże, centra słuszności – ale konstatacja, że o ile powrotu do starego porządku już nie ma, to porządek nowy wciąż nie czyni nas szczerszymi i szczęśliwszymi.
**
(Fragmenty Odrzucenia Tony’ego Tulathimutte’a w przekładzie Adriana Stachowskiego).






























Komentarze
Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.
Aż kupię
Zachęciło do lektury.
To nie brzmi jakby autor używał „nowoczesnych form narracyjnych” jak czat, post na forum itd. To nie brzmi jakby opisywał sytuację po rewolucji czy parę lat w przód. Raczej, jakby wybrał sobie kilka osób które poznał osobiście w internecie i je opisał, no i może trochę podkoloryzował jak to artysta. Myślę, że recenzja byłaby bardziej przekonująca gdyby podać kilka za przeproszeniem przykładów, czyli cytatów.