Czy w święta jesteśmy skazani na „Last Christmas” i plastikowe kolędy z Wyborczej? Na szczęście nie! Sprawdźcie moc świątecznej ściany dźwięku.
Pamiętam, że kiedyś moja mama uprzyjemniała nam każde święta muzyką Eleni z kasety. Ponieważ wieżę mieliśmy w jednym pokoju, a stół w drugim, piosenki Eleni brzmiały, jakby śpiewała z głową zanurzoną pod wodą. Równie dobrze mogliśmy słuchać The Skaters, ale wtedy chyba jeszcze nie nagrywali. Po jakimś czasie dorobiliśmy się sprzętu audio i stołu w tym samym pokoju i zamieniliśmy lo-fi psychodelię Eleni na plastikową elegancję kolęd Kayah, które kupiliśmy w „Wyborczej”. W tym roku mam zamiar zrewolucjonizować nasze święta. Chcę puścić album A Christmas Gift For You – arcydzieło legendarnego producenta Phila Spectora.
Światęczne standardy z rock’n’rollowym sznytem
Spector – pomimo tego, że był żydem – uwielbiał święta. Szczególnie wszystko to, co im towarzyszyło – kartki z życzeniami, prezenty, ozdoby świąteczne. Podobno podczas świąt jego dom wyglądał niczym Disneyland, nie brakowało nawet neonowych reniferów.
Spector kochał też świąteczne piosenki. Im bardziej sentymentalne, tym lepsze. Dostrzegał też pewną ironię w tym, że jedną z najbardziej dochodowych z nich, White Christmas, napisał Irving Berlin, żydowski kompozytor. Spector chciał nadać tym standardom nowoczesny rock’n’rollowy sznyt – doprawić starzejące się kompozycje odrobiną studyjnej magii, tak by młodzi i starzy słuchali ich z równą przyjemnością.
Swój pomysł zaczął realizować latem 1963 roku. Ta pora roku sprzyja chyba świątecznym nastrojom. Sporo piosenek, które zostały wybrane na album, zostało wymyślonych latem. W tym np. gwiazdkowy szlagier Sleigh Ride, skomponowany przez Leroya Andersona podczas fali upałów w 1946 roku, albo I Saw Mommy Kissing Santa Claus – tu w brawurowym wykonaniu The Ronettes.
W roku 1963 Spector sięgał kreatywnych szczytów. To właśnie wtedy wyprodukował słynne Be My Baby The Ronettes – zespołu, w którym występowała jego żona, Ronnie Spector. Przełom roku 1962 i 1963 to też okres, w którym Spector dopracował swoją legendarną technikę nagraniową – „ścianę dźwięku”.
Producent od lat marzył o tym, by jego nagrania brzmiały równie bogato i ekscytująco, co nagrania orkiestry symfonicznej. Niestety ostateczny efekt studyjnej pracy nigdy nie spełniał jego oczekiwań. W wyobraźni Spectora nagrania zawsze brzmiały lepiej niż w rzeczywistości. Brakowało im przestrzeni i wyrazistości. Recepta była prosta – potrzebował rock’n’rollowej orkiestry.
Pełne i potężne brzmienie, do którego dążył, można było osiągnąć dwoma metodami. Pierwszą było zastosowanie overdubbingu, techniki polegającej na nagrywaniu materiału warstwa po warstwie. Do jednego śladu zarejestrowanego na taśmie można było dograć kolejne i w ten sposób otrzymać bardziej przestrzenny i ciekawszy dźwięk. Z tym, że na początku lat 60. możliwości techniczne bardzo ograniczały możliwość studyjnego zastosowania tej techniki. Alternatywną było zarejestrowanie kilku gitarzystów, basistów itd. grających uniosono. Pod koniec roku 1963 Spectorowi udało się skompletować zespół muzyków, dzięki którym mógł wcielić swój plan w życie. Była to prawdziwa orkiestra: 8 gitarzystów, 3 perkusistów, 5 pianistów, 4 basistów. Do tego 8-osobowa sekcja dęta i nieskończona liczba ludzi grających na instrumentach perkusyjnych. Wkrótce ta grupa zyskała przydomek „The Wrecking Crew”.
Prycze w studiu
Pomimo takiej obfitości znakomitych muzyków, dla Spectora najważniejszym instrumentem było jego ulubione studio w Los Angeles, Gold Star Studio. Nie było szczególnie duże – największe pomieszczenie zajmowało niecałe 80 m2 powierzchni – miało niski sufit, brakowało w nim też najnowocześniejszego wyposażenia. Ale Spector umiał sprawić, by te wady pracowały na jego korzyść. Np. szczególna gęstość piosenek produkowanych przez Spectora brała się stąd, że w takim małym pomieszczeniu nagraniowym nie dało się właściwie oddzielić instrumentów. Mikrofon jednego z gitarzystów mógł więc dodatkowo zbierać dźwięk instrumentów dętych albo pianina.
Innym ważnym elementem techniki nagraniowej Spectora był pogłos, który pochodził z dwóch doskonałych kamer pogłosowych, którymi dysponowało Gold Star Studio. Spector przekierowywał dźwięk ze studia do kamery pogłosowej, a następnie nagrywał sygnał na taśmę. Dzięki temu nagrania nabierały pożądanej spójności, nieraz wręcz zlewały się ze sobą i tworzyły słynną ścianę dźwięku.
Na A Christmas Gift For You Spector wykorzystał swoje wszystkie sztuczki. Musiało mu naprawdę zależeć, bo nie szczędził ani wysiłku, ani pieniędzy. Wynajął Gold Star Studio na 6 tygodni, ściągnął „The Wrecking Crew” a także wszystkich wokalistów i wokalistki, z którymi lubił pracować: The Ronettes, Darlene Love, The Crystals. Pracowali niemal bez przerwy: od świtu do późnej nocy. W studiu pojawiły się nawet prycze. Jego inżynier dźwięku, Larry Levine, wspominał nagrywanie tego albumu, jak najgorzej. W jednym z wywiadów mówił nawet: „Nie chciałem już pracować z Philem nigdy więcej. Byłem w rozsypce, wszyscy byliśmy wykończeni”.
Mimo to album sprawia zupełnie inne wrażenie. Nie czuć na nim katorżniczej pracy, jest za to sporo nieco sentymentalnej radości. Są tu wspaniałe bogate aranżacje oraz bardzo mocne wokale charakterystyczne dla żeńskich grup wokalnych z lat 50. Nie da się też przegapić świetnych występów Darlene Love w White Christmas i Christmas (Baby Please Come Home) – jedynej oryginalnej kompozycji na albumie. Do tego mnóstwo świątecznych ozdobników: dzwoniki, pozytywki, nawet końskie rżenie. Całość przypomina nieco piernik: jest słodko, ale z charakterem.
Koniec niewinności
Może znajdzie się jeden wyjątek: The Silent Night, w którym Spector dziękuje całemu światu, że mógł nagrać tak wspaniały album. Oczywiście nie byłoby to możliwe, gdyby sam nie był tak wspaniałym człowiekiem. Podobno z początku ta bufonada trwała dłużej niż 5 minut, ale ostatecznie została skrócona o połowę. Prawdę mówiąc niezbyt wiele to pomogło. Trochę szkoda, że po 12 świątecznych łakociach producent zdecydował się poczęstować słuchaczy czymś równie pysznym, co szwedzki kiszony śledź. Właściwie równie dobrze mógł umieścić na płycie jedną z alternatywnych wersji monologu, którą nagrał po godzinach. „Dzień dobry, tu Phil Spector. Są święta – dlaczego się nie odpierdolicie?”.
A Christmas Gift For You From Phil Spector to świetny album świąteczny – lepszego chyba nie znajdziecie. Jednak dziś o Spectorze wiemy już tyle, że płyta traci swoją świąteczną niewinność. Był genialnym producentem i trudnym człowiekiem. Zdradzał swoich partnerów w interesach, wokalistów traktował gorzej niż źle, był władczy i agresywny. Zdarzało mu się grozić muzykom pistoletem. Podobno raz podczas sesji nagraniowej z Leonardem Cohenem wyciągnął spluwę i powiedział: „Kocham cię, Leonard”. W odpowiedzi usłyszał: „Mam nadzieję”. W 2003 roku Spector zastrzelił aktorkę Lanę Clarkson. Sąd skazał go na karę 19 lat więzienia.
Przez to wszystko trudno myśleć mi o tym albumie inaczej niż jak o wielkiej mistyfikacji. Przecież jednak wszyscy lubimy się oszukiwać, szczególnie w święta. Jak widać na przykładzie tej płyty, z pozorów czasem może wyjść coś naprawdę pięknego.