Wsparcie Wspieraj Wydawnictwo Wydawnictwo Dziennik Profil Zaloguj się

Rok, w którym nie przeczytałam „Tęczy Grawitacji”

Nie przeczytałam też nagrodzonego Noblem Krzasznahorkaiego, przeczytałam za to kilka innych książek o sprawach smutnych i trudnych. O wojnie w Ukrainie. O Izraelu i Palestynie. Kolonializmie, rasizmie oraz doli imigrantów i mniejszości. O śmierci i chorobach i ogólnie trudach egzystencji.

Nie potrafię wam powiedzieć, jakie jest dziesięć, dwadzieścia albo sto najlepszych książek tego roku, których nie zdążyliście kupić w prezencie komuś albo sobie. Napiszę o tych, które mi się akurat przypomną. I o wydarzeniach, które mnie cieszyły, chociaż może wcale nie są najważniejsze. Zacznę jednak od książek, których nie przeczytałam, a imię ich oczywiście milion, więc wybiorę najważniejsze. I wcale nie obiecuje, że je kiedyś przeczytam, ale każda z nich może być całkiem elegancką durnostojką, bo czym w końcu są nasze półki na książki, jak nie cmentarzem z wieloma nagrobkami. Pogrzebaliśmy na nim: kocham i na pewno jeszcze się spotkamy (może w niebie); no nie wiem, ale może się przyda; kiedyś na pewno; chyba nigdy, ale chcę mieć; nie chcę, ale komuś może się przyda; nie chcę, ale niech stoi….

Tak więc nie przeczytałam w tym roku Tęczy grawitacji Thomasa Pynchona. To książka przede wszystkim dla tych, którzy wiedzą, co to jest i czemu jest ważne, ale dotąd nie mieli okazji. Obawiam się, że to kategoria: chyba nigdy, ale chcę mieć. Na razie tylko leciutko ją polizałam i doszłam – to prawie sam początek – do wierszyka:

Jest…
Zimniej niż w cipie
Królowej Śniegu!
Zimniej niż gołemu
śpiącemu na brzegu!
Zimniej niż dupie w
fińskiej wygódce!
Zimniej niż
Ruskiemu po
mrożonej wódce!

Dedykuję go wszystkim, którym marzą się białe i mroźne święta. A Tęczy mówię – jeszcze z tobą nie skończyłam, ale nie wiadomo jak długo potrwa nasza znajomość.

Wypchany wieloryb

Kolejna nieprzeczytana to oczywiście – bo Nobel – Laszlo Krasznahorkai i książka A świat trwa, która ukazała się w samą porę, gratulacje dla wydawcy. To zbiór około dwudziestu opowiadań. Przeczytałam kilka: egzystencjalne smuty i nudy – świat materialny, w tym nasze ciała, to bagno, w którym tkwimy, ale przeczuwamy, że może coś jeszcze jest, ale i tak tego nie da się odnaleźć. Trochę jak kolonijna gadka: są dwie drogi, w prawo i w lewo, jak pójdziesz w prawo, to zginiesz, jak pójdziesz w lewo, będziesz miał dwie drogi: w prawo i w lewo, jak pójdziesz w prawo, to zginiesz, jak pójdziesz w lewo, będziesz miał dwie drogi… itd.

W niektórych opowiadaniach pretekstem jest jakieś wydarzenie – czasem mocno już zużyte, jak Nietzsche i bity koń albo atak na WTC, jednak jedno mnie wzruszyło – cyrk, który przywiózł do miasteczka największego na świecie wypchanego wieloryba. Pamiętam z dawnych czasów, jestem w tym samym wieku co autor, że takie truchło podróżowało po demoludach. I smutek, który szybko wypierał dziecięcą ekscytację. I to, że wieloryb miał składany ogon na zawiasach. Na tym jednak znajomość z tą książką zakończę, chyba że wpadnę w nastrój medytacyjny. Natomiast pewno wrócę do Szatańskiego tanga, które ukaże się w przyszłym roku. Czytałam dawno, komuś pożyczyłam, o ile pamiętam, było to ponure, ale interesujące.

Długa tradycja niemieckiego upadania

Przejdźmy powoli do książek, które przeczytałam. Tę prawie – jestem w połowie i skończę, z przyjemnością. Wydarzeniem tego roku wartym odnotowania jest na pewno ukazanie się nowego przekładu Buddenbrooków, czy – zgodnie z tym, co we wstępie pisze tłumacz, Jerzy Koch – Buddenbrooków napisanych po polsku. Ucieszyło mnie również to, że zrównuje on Buddenbrooków z Czarodziejską górą, a może nawet gotów jest cenić wyżej. Nie byłam pewna, czy wypada głośno o tym mówić, ale wolę Buddenbrooków.

Nie będę wam streszczała powieści, którą znamy z dawnego tłumaczenia Ewy Librowiczowej (1931, później poprawianym przez innych tłumaczy), ale dopiero Koch zwrócił mi uwagę na pewną ciekawostkę – nie wiadomo, kto się ukrywał pod tym pseudonimem. Pomyślałam, że może nie jedna osoba, ale kilka, które w pośpiechu tłumaczyły, po tym jak Mann w 1929 roku dostał nagrodę Nobla. W każdym razie nowe tłumaczenie cieszy z wielu powodów, które dostrzegam, bo mam poprzednie i czasem sobie porównuję.

Inna ciekawostka: powieść ta ukazała się po raz pierwszy w 1901 roku, zresztą nie odnosząc wielkiego sukcesu. Mann miał wówczas zaledwie 26 lat, a przecież musiał zacząć ją pisać przynajmniej kilka lat wcześniej, badać różne źródła. Tu zadumałam się nad współczesnymi młodymi pisarzami, którzy jakże często najbardziej lubią wpatrywać się we własny pępek. A tu saga rodzinna z epickim rozmachem!

Podtytuł Buddenbrooków to O upadku pewnej rodziny. Do kompletu i do rymu można do niej dodać powieść Waltera Kempowskiego Prima sort. Powieść mieszczańska, tym razem o upadku innej niemieckiej rodziny, kilkadziesiąt lat później, w wyniku przegranej wojny. Z Lubeki (Mann, po wojnie Niemcy Zachodnie) do Rostocku (Kempowski, dawniej w NRD) nie jest daleko. Mieszczaństwo niemieckie, jak widać, ma długą tradycję upadania. A z rozpędu wspomnę o jeszcze jednej ciekawej książce, też o upadku, Katji Koyer Kraj za murem – o upadku NRD.

Science fiction na peryferiach  

Skoro jesteśmy przy tłumaczeniach – w tym roku ukazało się tłumaczenie na angielski Lodu Jacka Dukaja i znalazło się na liście pięciu najlepszych książek s/f Guardiana. Ciekawa jestem, jak Ursula Phillips poradziła sobie z tymi wszystkimi neologizmami? I jak się to czyta bez wiedzy o zaborach, Piłsudskim i miejscu Syberii w polskim imaginarium? Podobnie jak o innych fantastycznych elementach świata przedstawionego?

Z drugiej strony, ile kontekstów nam umyka, kiedy czytamy literaturę obcą? Może mniej niż im, bo jednak jesteśmy krajem peryferyjnym, więc wiemy więcej o nich niż oni o nas. I mam nadzieję, że pójdzie za tym tłumaczenie Innych pieśni, osadzonych w uniwersum zgodnym z filozofią arystotelesowską, a więc powszechnie bardziej znanym. Są tam też wątki zarozumiałe pewno tylko tutaj, ale upadek uralskiego imperium, zdobycie Kremla i śmierć jego władcy wszystkich pewno ucieszy. (No i Inne pieśni Dukaj napisał przed trzydziestką.)

Z fantastyki filozoficznej, bo to chyba jest specjalnością Dukaja, wystarczy zrobić jeden krok, żeby znaleźć się w naukowo-filozoficznym i trochę fikcyjnym oraz dość przerażającym świecie, w którym tracimy stały grunt pod nogami, czyli w książkach Benjamina Labatuta. Fascynująca lektura.

Możecie do tego dorzucić wieszczącego upadek Zachodu, przynajmniej w dzisiejszym kształcie, Martina Caparrosa – Tamte czasy. Raport z teraźniejszości, tam też trochę s/f.

Czytaj takżeTo nie koniec świata, ale skończyła się epoka ZachoduKinga Dunin

Wydarzeniami są też polskie nagrody, których jest całkiem sporo, ale wspomnę tylko o jednej, która mnie najbardziej ucieszyła. To przyznawana w Łodzi Nagroda Literacka im. Juliana Tuwima, która w tym roku przypadła Weronice Kostyrko za biografię Róży Luksemburg.

Czytaj takżeRóża, po pierwsze człowiek [o biografii Róży Luksemburg]Kinga Dunin

U nas jednak, jak wiadomo, szczególnym zainteresowaniem cieszą się biografie chłopek. W tym roku dostarczyła ich książka Antoniny Tosiek Przepraszam za brzydkie pismo. Wraz z refleksjami nad ludowym pamiętnikarstwem.

Czytaj także„Owszem, życiorysik sympatyczny, ale nie podejmuje żadnych istotnych problemów”Kinga Dunin

Moją uwagę zwróciła też Renata Bożek i jej powieść Wyjarzmiona, przygodowa, ale dość przekorna. W niej walka młodej chłopki pańszczyźnianej o emancypację ostatecznie prowadzi ją do szlacheckiego dworku i różnych polskich miazmatów.

Czytaj takżeDwór i pole.„1670” i „Chłopki” takich pytań nie stawiająKinga Dunin

Poza tym przeczytałam kilka innych książek o sprawach smutnych i trudnych. O wojnie w Ukrainie. O Izraelu i Palestynie. Kolonializmie, rasizmie oraz doli imigrantów i mniejszości. O śmierci i chorobach i ogólnie trudach egzystencji. Jednak w konkurencji „najbardziej dołująca książka roku” postawiłabym chyba na Wyrok Ishbel Szatrawskiej. Skądinąd książki świetnie napisanej.

Czytaj takżeDunin: Bebechorealizm, turpizm i biografia surrealistycznaKinga Dunin

Wszystkie można znaleźć, klikając w tag Kinga Dunin czyta.

Przeczytałam także przynajmniej jedną, przy której po prostu dobrze się bawiłam, chociaż tytuł tego nie zapowiadał. To Krzywda Pawła Rzewuskiego.

Czytaj takżeDwór i pole.„1670” i „Chłopki” takich pytań nie stawiająKinga Dunin

Hepiniujer. Bawmy się dobrze, póki jeszcze można!

Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka. Od 1977 roku współpracowniczka KOR oraz Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Po roku 1989 współpracowała z ruchem feministycznym. Współzałożycielka partii Zielonych. Autorka licznych publikacji (m.in. Tao gospodyni domowej, Karoca z dyni – finalistka Nagrody Literackiej Nike w 2001) i opracowań naukowych (m.in. współautorka i współredaktorka pracy socjologicznej Cudze problemy. O ważności tego, co nieważne). Autorka książek Czytając Polskę. Literatura polska po roku 1989 wobec dylematów nowoczesności, Zadyma, Kochaj i rób.

Tagi:
Wydanie: 20251225

Komentarze

Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.

Zaloguj się, aby skomentować
0 komentarzy
Komentarze w treści
Zobacz wszystkie