Kobiety mówią dużo o etosie pracy, o poczuciu odpowiedzialności, o przywiązaniu do miejsca, ale też o kłopotach materialnych, pomocy socjalnej, przemianie ustrojowej. To historie o wielkiej miłości i jeszcze większym zmęczeniu. O spektaklu „Spis kobiet” pisze Iwona Konecka.
Targ przy ulicy 1 Maja w Lublinie. W sobotnie przedpołudnie powinien tętnić życiem, niestety klientów jest niewielu. Sprzedawczynie troskliwie zajmują się tymi, którzy są – podają kolejne pary butów do przymiarki, obiecują zamówić brakujące rozmiary, dają rabaty. Większość sprzedawców siedzi przed swoimi straganami, patrząc przed siebie – na nieczynne stoiska sąsiadów. Rozdaję zaproszenia na lubelską premierę spektaklu, która odbędzie się już niebawem – 1 Maja, w Święto Pracy.
Ludzie reagują różnie, wpierw zdziwieniem – spektakl teatralny o naszym targowisku? Jak to? Część reakcji już dobrze znam z czasów, kiedy pracowałam tutaj jako animatorka kultury. To był ciężki kawałek chleba. Sprzedawcy też nie mają łatwego zadania. Ledwie wiążą koniec z końcem. Dlatego rozumiem, gdy mówią, że teatry to nie dla nich, bo mają ważniejsze problemy na głowie. Albo nawet, że pomysł bez sensu, bo po co spektakl o miejscu, które spala się na naszych oczach? Dokładnie tak powiedział sprzedawca, z którym rozmawiałam – „ten targ jest spalony, tu już nic nie ma”.
To ludzie, z którymi się dziś spotkałam, są najbliżej rzeczywistości, o której próbujemy opowiedzieć spektaklem Spis kobiet. Jak pani, z którą rozmawiam przed samym wyjściem z targu:
– Przepraszam, aż wstyd podchodzić, bo skończyły mi się zaproszenia, ale zapraszam, niech pani przyjdzie. Zrobiłyśmy spektakl o tym miejscu: o targowisku i o tej ulicy. – Pani w milczeniu pali papierosa. – Proszę pani, ja wiem, że tu nie jest łatwo, widzę, co się z targiem dzieje, że stoiska pozamykane, że ludzie cały dzień w robocie, a mało kto kupuje. Ale niech pani przyjdzie 1 maja, to dzień wolny od pracy. A my właśnie o pracy i o targu. To dla nas bardzo ważne.
– Dobrze, to ja przyjdę.
I kończymy rozmowę, bo obu nam już się łza kręci w oku.
Feminizm z krwi i kości
To właśnie dzięki rozmowom z kobietami, które tu żyją i pracują, udało nam się choć trochę wejść w świat targu i ulicy 1 Maja, gdzie wzdłuż chodników pełno sklepów, sklepików i punktów usługowych, w których pracują nasze rozmówczynie. Zapisy tych rozmów były dla nas podstawą do pracy nad spektaklem. W słowach tych kobiet były temperament i swada, a jednocześnie wyrzut. Moja pierwsza myśl: feminizm z krwi i kości, nie z pierwszych stron gazet czy z opracowań naukowych, ale prosto z ulicy, z codziennego, wieloletniego trudu i myślenia o tym trudzie.
czytaj także
Kobiety opowiadają o przypisywanych im rolach, w których się realizują albo w których utknęły. Wiedzą, że te role zostały im narzucone, ale zarazem wytyczają podstawowe wartości, którymi świadomie chcą się w życiu kierować. Mówią dużo o etosie pracy, o poczuciu odpowiedzialności, o przywiązaniu do miejsca, ale też o kłopotach materialnych, pomocy socjalnej, przemianie ustrojowej. To historie o wielkiej miłości i jeszcze większym zmęczeniu.
– Mam czwórkę dzieci. O wpół do piątej dziecko zrywałam najstarsze. Najpierwszy w przedszkolu był, jeszcze go portier pilnował. No niestety, taką miałam pracę, musiałam godzić. Też mało spałam, nocą układałam sobie w regałach, aby miały wszystko naszykowane. I świetnie sobie radziłam.
– Ja przepracowałam 44 lata i mam 808 złotych emerytury. I na tej emeryturze dwie prace. Żeby się utrzymać i wynająć mieszkanie. W kamienicy z grzybem…
– Ja chcę wyjechać za granicę i chcę, aby moja córka nie musiała przechodzić przez to, przez co ja przechodzę. Aby godnie żyła.
Rozmowy prowadziły Dorota Ogrodzka i Agnieszka Pajączkowska z Kolektywu Terenowego, które zadecydowały o treści i kształcie Spisu kobiet. Spektakl współtworzyłyśmy też my − animatorki z Punktu Kultury, które cały rok działały na ulicy 1 Maja. Żadna z nas nie rejestrowała spotkań i nie prowadziła systematycznych notatek, a mimo to – rozmowy wgryzły się w naszą pamięć i świadomość.
To rozmowy dzień w dzień tworzą rzeczywistość małych sklepów i punktów usługowych ul. 1 Maja oraz samego targu. To zaczepki pomiędzy straganiarzami czy odsapnięcie przed sklepem ze sprzedawczynią zza ściany, gdy klientów akurat mniej. Ale największy rejwach jest wtedy, gdy klientów jest wielu – tych z sąsiedztwa, tych z podróży i tych, co przyjeżdżają po sprawunki z innych dzielnic. Jak mówi jedna z naszych bohaterek: „bo tu można sobie porozmawiać, pożartować, wymienić się, podać, a nawet potargować się każdy może”.
Targ był tu od zawsze
− Jeszcze przed wojną tu był. Jeszcze jak mój dziadek tu mieszkał, to był tu targ − mówiły sprzedawczynie. Historia targu sięga jednak jeszcze dawniejszych czasów. W mieszczącej się w tym miejscu wsi Piaski handlowano końmi, a z czasem, w miejscu dzisiejszego placu Bychawskiego, powstał obudowany rynek na planie regularnego czworoboku. Dziś ulica zaczyna się przy dworcu kolejowym i ciągnie w kierunku lubelskiej starówki. Po obu stronach w parterach kamienic działają sklepy spożywcze, z drobiazgami, ze sprzętem AGD i RTV, małe gastronomie i drobni rzemieślnicy (jak szklarz, krawcowa czy szewc). Ulicę 1 Maja w połowie dzieli plac Bychawski. Gros handlu skupia się jednak na odcinku między dworcem a placem. W drugiej części ulicy lokale znajdują się już tylko po lewej stronie. Sporo z nich jest zamkniętych.
czytaj także
Idąc od strony dworca, jeszcze przed placem, można skręcić w prawo w jedną z kamienicznych bram. Minie się kilka siedzących na zydelkach kobiet sprzedających owoce, grzyby czy kwiaty. Dalej zaczynają się stragany Targu-Pocztowa. Tam na blatach owoce, warzywa i przyprawy, na wieszakach kapelusze, biustonosze, garsonki, na półkach pantofle.
I my regularnie rozstawiałyśmy na targu nasz Stragan Artystyczny. Zabierałyśmy ze sobą stolik, krzesła, namiot i rozkładałyśmy się pomiędzy stoiskami. Proponowałyśmy handlarzom i klientom swoje bezgotówkowe transakcje. Podczas jednej z akcji przechodnie i sprzedawcy wybierali postać, z którą najbardziej kojarzy im się okolica. Wygrała Irena Kwiatkowska – kobieta pracująca z filmu Czterdziestolatek, ta, co „żadnej pracy się nie boi”. Jest ona też jednym z głównych symboli PRL-u. W polskiej pamięci o poprzednim ustroju miesza się ostra krytyka z sentymentem.
Jedna z naszych rozmówczyń opowiada:
– Kiedyś to było dobrze pracować. Za komuny było dobrze płacone i lepiej się żyło. Teraz ciężko jest po prostu. Jeszcze mąż pracował i na wszystko było stać nas. A teraz ja sama nie mogę siebie utrzymać.
Obok rzeczywistości targu, sklepów czy punktów usługowych cały czas wre tu też praca, której nie widzimy – w mieszkaniach starych kamienic, które ciągną się wzdłuż całej ulicy. Wykonują ją głównie kobiety. Są wśród nich właścicielki małych biznesów, sprzedawczynie, kosmetyczki, ale też emerytki i kobiety bezrobotne. Większość z nich tę swoją pracę wykonuje po ośmiogodzinnej szychcie pracy zarobkowej.
Chciałyśmy, by ta przestrzeń i te kobiety przemówiły do widzów podczas spektaklu. Pierwsze publiczne czytanie tekstu Dramaturgie kobiecej pracy odbyło się w sierpniu 2016 roku − stałyśmy w sześć na drewnianym podeście na ulicy 1 Maja i przywoływałyśmy wypowiedzi tamtejszych kobiet:
– Świat by się rozpadł, gdybyśmy puściły sznurki.
– Wszystko by się rozpadło.
– Piekarze piekliby bułki. I tyle by było.
Prace nad spektaklem
Dziś myślę, że historia Spisu kobiet może być opowieścią o kilku różnych punktach widzenia, choć każda bohaterka patrzyła w tę samą stronę. W samym centrum były oczywiście kobiety od wielu lat mieszkające i pracujące w okolicy. Nie zbierałyśmy od nich twardych danych o zarobkach, formach zatrudnienia czy roboczogodzinach, raczej przyglądałyśmy się ich spojrzeniu na pracę. One też obserwowały się wzajemnie – czasem było to spojrzenie bardzo surowe, kiedy indziej z dużą dozą empatii.
U początków spektaklu było spotkanie Doroty Ogrodzkiej i Agnieszki Pajączkowskiej z Kolektywu Terenowego z animatorkami z Punktu Kultury: Izabellą Gawęcką, Katarzyną Pągowską, Anną Sadowską i ze mną.
Niecały rok później w Warszawie w prace nad samym spektaklem włączyła się jeszcze Alicja Brudło – animatorka kultury i artystka teatru. Zabrałyśmy ją do Lublina. Przedstawiłyśmy znajomym paniom, oprowadziłyśmy po targu i okolicy. Alicja wróciła z tej wyprawy z obrazami, które przełożyły się na warstwę plastyczną spektaklu. Dostrzegła bowiem nie tylko ludzi, lecz także atmosferę przestrzeni zawartą w architekturze miejsca, w materiałach i przedmiotach tam obecnych.
Agnieszka i Dorota w pierwszej fazie pracy wystąpiły w roli badaczek, następnie wybrały cytaty i zbudowały spójny, mocny tekst. Wspólnie opracowałyśmy materiał reżysersko i przy dźwiękowej współpracy Sebastiana Świądra wykonałyśmy przed mieszkankami na ulicy przed Punktem Kultury.
czytaj także
Jednogłośnie uznałyśmy, że materiał zasługuję na dalszą pracę artystyczną. Projekt spektaklu jako jeden z pięciu dotarł do drugiego etapu konkursu „Placówka” organizowanego przez Instytut Teatralny w Warszawie. Dopiero jednak finał konkursu OFF: Premiery/Prezentacje umożliwił dalszą pracę.
W sierpniu i wrześniu 2017 roku spotkałyśmy się kilkukrotnie w gronie pięciu kobiet – Ania, Iza, Alicja, Dorota i ja. Zaczęłyśmy prace nad nowym scenariuszem. Korzystałyśmy z Dramaturgii kobiecej pracy oraz z historii kobiecych strajków robotniczych, zainspirowane hasłem „Chleba i róż”. Spektakl miał dwa poziomy. Na pierwszym z nich przytaczamy głosy kobiet pracujących w Lublinie, na drugim wskazujemy, że to, co właśnie robimy na scenie, to też praca. Uwzględniłyśmy nasze doświadczenia pracownic sektora kultury oraz artystycznej roboty po godzinach. Z myślą o codziennej domowej pracy postanowiłyśmy też pokazać na scenie te wysiłki, które rzadko stawia się w światłach reflektorów – całego zaplecza technicznego spektaklu.
Splotłyśmy pracownicze historie kobiet różnych profesji, z różnych części kraju.
Nam tu róże więdną
Jeszcze we wrześniu 2016 roku pisałam do dzielnicowej gazety artykuł o przyszłości ulicy. Rozmawiałam z mieszkańcami. Twierdzili, że „urząd wszystko trzyma dla siebie. Tylko pogłoski słychać. Wszystko palcem na wodzie pisane”. Bali się nagłych zmian, wprowadzonych bez konsultacji z nimi, błędnych decyzji, które przesądzą nie tylko o przyszłości miejsca, ale też mieszkających i pracujących tam ludzi.
czytaj także
A pogłoski chodziły różne – o zamknięciu ulicy dla ruchu samochodowego czy też przeniesieniu tutaj dworca PKS, co z jednej strony mogło być dużą szansą dla lokalnych przedsiębiorców, z drugiej zaś – nieodwracalnie zmienić charakter ulicy i co za tym idzie, np. koszty utrzymania lokali. Członkowie Kolektywu Terenowego odwiedzili wtedy również pracującego na ulicy 1 Maja tarocistę. Karty były nieprzychylne. Wróżyły, że mieszkańcy w najbliższym czasie nie mogą się spodziewać miejskich inwestycji. Na razie przepowiednia się spełnia, a o klienta coraz trudniej. Zwłaszcza na targu. Mamy końcówkę kwietnia, sobotnie przedpołudnie. Część sprzedawców zabiega o nielicznych klientów, większość siedzi i patrzy przed siebie. Zapraszam kwiaciarki na lubelską premierę Spisu kobiet.
– Też mi pomysł! Chodzić po teatrach, kiedy nam tu róże więdną.
***
1 maja 2018 roku. Sala Widowiskowa Centrum Kultury w Lublinie pęka w szwach. Wychodzimy do ukłonów, ale nie widzę wśród publiczności żadnej z zaproszonych pań. Wszystkie jesteśmy rozczarowane, bo chciałyśmy dać im ten luksus, by w roli bohaterek spektaklu odwiedziły piękną salę widowiskową i usłyszały ze sceny swoje własne słowa. Punkt Kultury po jego rocznej pracy odwiedzały już chętnie, mawiając „idziemy do kultury”. Czy minęło zbyt dużo czasu od naszych z nimi spotkań? A może zabrakło śmiałości do odwiedzin tak dużej instytucji? Przypominam sobie też hasło „Chleba i róż” wykrzykiwane na strajkach w szwalniach Lawrence w stanie Massachusetts w 1912 roku, kiedy to kobiety domagały się oprócz godziwej płacy również prawa do godności, szczęścia. Na scenie leżą rozsypane podczas spektaklu róże. Wszystkie sztuczne.
**
Cytaty pochodzą z tekstu Iwony Koneckiej, Ile targ ma lat, „Pierwszomajówka. Bezpłatna gazeta o ulicy 1 Maja i okolicach”, nr 6/kwiecień 2016, Centrum Kultury w Lublinie, Lublin 2016, s. 1.
***
Iwona Konecka to artystka teatralna. Intensywnie współtworzy Wrocławską i Zachodniopomorską Offensywę Teatralną. Na co dzień pracuje z młodzieżą na osiedlu Ołbin we Wrocławiu. Jest członkinią kilku grup artystycznych: Teatru Realistycznego, Kolektywu Polka oraz zespołu muzycznego Tarapaty. Jest prezeską Fundacji Teatr Realistyczny oraz wiceprezeską Stowarzyszenia Kolektyw Kobietostan.