Kraj, Kultura, Weekend

Po co artystom honoraria i ubezpieczenia? [rozmowa]

Jeśli nie chcemy, żeby sztuką zajmowały się wyłącznie osoby z klasy średniej wyższej albo elit, ani żeby sztuka rejestrowała wąskie spektrum doświadczenia społecznego, musimy postawić na uczciwe wynagradzanie artystów – mówi Mikołaj Iwański z Obywatelskiego Forum Sztuki Współczesnej.

Obywatelskiemu Forum Sztuki Współczesnej (OFSW) – niezależnemu stowarzyszeniu osób pracujących zawodowo w polu sztuki – udało się doprowadzić do podpisania w obecności ministry kultury Hanny Wróblewskiej oraz zastępcy prezydenta Szczecina Marcina Biskupskiego Nowego porozumienia ws. minimalnych wynagrodzeń dla osób artystycznych za udział w wystawach.

Wśród sygnatariuszy są cztery duże instytucje publiczne, dwie samorządowe galerie sztuki współczesnej (TRAFO Trafostacja Sztuki w Szczecinie i BWA Wrocław) oraz dwie krajowe, usytuowane w Warszawie (Muzeum Sztuki Nowoczesnej i Zachęta Narodowa Galeria Sztuki). Zobowiązały się one do wypłacania honorariów dla artystek i artystów w wysokości opartej o kwotę ustalonego w rozporządzeniu Rady Ministrów na dany rok minimalnego wynagrodzenia za pracę.

Ubezpieczenia artystek i artystów. Kiedy się ich doczekamy?

Resort kultury przedstawił też projekt ustawy, który ma zwiększyć systemowe wsparcie dla artystów poprzez opłacanie składek ZUS i zdrowotnych dla tych, którzy działają w obszarze nie tylko sztuk wizualnych, ale także performatywnych i cyrkowych, muzyki, teatru, literatury, tańca, twórczości ludowej i audiowizualnej. Czy to oznacza, że osoby zajmujące się sztuką wreszcie będą traktowane przez państwo godnie i poważnie? Jak przekonać do tych zmian społeczeństwo, które media głównego nurtu już podżegają do oburzenia na rzekomo wyjątkowe traktowanie wybranych grup zawodowych? O tym rozmawiamy z Mikołajem Iwańskim z zarządu OSFW.

Paulina Januszewska: Nowe porozumienie… to nie pierwszy dokument, który miał zagwarantować artystom wynagrodzenia. Poprzedni powstał ponad dekadę temu. Co się z nim stało?

Mikołaj Iwański: Musimy cofnąć się do 2013 roku i wystawy British, British, Polish, Polish, która odbyła się w Centrum Sztuki Współczesnej w Zamku Ujazdowskim (CSW) i w trakcie której doszło do kuriozalnej sytuacji. Brytyjscy artyści za udział w przedsięwzięciu dostali wynagrodzenia, darmowe przeloty i nocleg, a polscy – jedynie zaproszenia na wernisaż. Historycznie polskie instytucje przyzwyczaiły się do tego, że w ogóle nie płaciły artystom albo robiły to sporadycznie, oferując symboliczne honoraria, ale w CSW przelała się czara goryczy.

Jak to się skończyło?

Potężną awanturą, dymisją ówczesnego dyrektora Fabia Cavallucciego i pomysłem na podpisanie pierwszego Porozumienia o minimalnych wynagrodzeniach dla artystów. Dopięliśmy tego już na początku 2014 roku, a z czasem do grona sygnatariuszy dołączały kolejne instytucje, które faktycznie zaczęły płacić. Wreszcie płacenie za udział w wystawach nie zależało od dobrej woli instytucjonalnego kierownictwa, a artyści przestali się bać pytać o honoraria. Zamiast tego dyrektorzy publicznych galerii zaczęli się obawiać krytyki.

Skoro było dobrze, to po co dziś artystom nowe porozumienie?

Proces zaczął hamować po objęciu rządów przez PiS w 2015 roku. Zdecydowanie spadła presja na instytucje, które odchodziły od postanowień porozumienia lub nigdy do niego nie dołączyły, zasłaniając się brakiem wsparcia nowego ministra kultury i trudną sytuacją finansową. Nie pomagały w tym, rzecz jasna, kłopotliwe rozdania konkursowe. Nie było wprawdzie tak, że całkowicie zrezygnowano z wypłaty honorariów, ale wrócono do starych zwyczajów. O tym, czy i ile pieniędzy dostaniesz za udział w wystawie, znów decydowała dobra wola dyrektorska, a nie wspólnie wypracowana i fundamentalna zasada porozumienia – zarówno tego z 2014 roku, jak i podpisanego niedawno.

Nie wiem, czy kultura wytrzyma trzecią kadencję PiS [rozmowa]

Fundamentalna, czyli jaka?

Zarówno wtedy, jak i teraz, chodziło nam przede wszystkim o to, by zlikwidować element uznaniowości w ustalaniu wysokości stawek i wypłacaniu honorariów. Tegoroczne postanowienia to powrót do czegoś, co powinno być żelaznym standardem. Ten proces się nie zatrzyma, bo artyści to coraz lepiej samoorganizująca się grupa zawodowa, stawiająca jasne i dobrze poukładane wymagania, z którymi dyrektorzy będą musieli sobie poradzić tak, jak z kolejnym wyzwaniem w karierze.

I jak sobie radzą?

Niektórzy całkiem nieźle, inni próbują wypierać problem, jeszcze inni szukają nowych rozwiązań. Zależy nam na rzeczowej rozmowie obu stron. Nie ma jednak wątpliwości, że proces znów przyspieszył i idziemy w dobrym, wspieranym obecnie przez ministerstwo kierunku. Obecność ministry Wróblewskiej na podpisaniu nowego porozumienia jest ważnym sygnałem dla instytucji.

Ale potem pojawiła się ankieta w „Notesie na 6 tygodni”, gdzie nie brakowało gorzkich słów i zapewnień, że większość instytucji porozumienia nie podpisze, bo nie mają kasy albo skarg od samych artystów. Co ty na to?

Ta publikacja pokazuje, że świadomość części osób dyrektorskich pozostaje oporna na zmiany. Przed tematem honorariów nie da się jednak uciekać w nieskończoność. Trzeba wreszcie zrozumieć, że wynagrodzenia powinny być stałym elementem planowania budżetu w instytucjach, spośród których wiele w czasie rządów PiS postanowiło skorzystać z okazji do oszczędności. Teraz, kiedy temat wrócił, mają problem, bo zmieniły się im po prostu koszty funkcjonowania działalności. Ale gdy się takową prowadzi, to wiadomo, że np. co roku rośnie pensja minimalna albo koszty mediów, więc zwiększanie budżetu i uzupełnianie dotacji jest normą, a nie nieosiągalnym ewenementem. Jestem jednak przekonany, że porozumienie uruchomiło już proces psychologiczny i wielu dyrektorów jest na dobrej drodze do podjęcia zobowiązania, nawet jeśli jeszcze publicznie tego nie przyznali. Trzymamy za nich kciuki.

Za Edmunda Wolskiego też? Kierujący BWA Powiatu Pilskiego stwierdził, że w jego instytucji „żaden artysta nie zająknął się nawet o honorarium”, a więc przez lata się nie płaciło i nikt nie narzekał. Co byś mu odpowiedział?

Najpierw chciałbym podziękować redakcji „Notesu na 6 tygodni”, ponieważ dzięki niej po 25 latach przypomniałem sobie, że w Pile jest galeria. Ostatni raz czytałem o niej na studiach. W Słowniczku Artystycznym „Rastra” z BWA w Pile nabijał się Władysław Kaźmierczak. To miejsce, które faktycznie od lat nie płaci honorariów, bo nie musi. Program zapełniają profesorowie z Uniwersytetu Artystycznego im. Magdaleny Abakanowicz w Poznaniu, którzy płacą za produkcję swoich wystaw uczelnianymi pieniędzmi, bo w ten sposób robią potrzebne im do ewaluacji uczelni wystawy. Mamy tu raczej do czynienia z dealem starszych panów, a nie dobrym pomysłem na funkcjonowanie galerii. Na pewno nie takim, który sprawdziłby się w przypadku artystów niezatrudnionych na uczelni i samodzielnie pokrywających koszty wykonania swoich prac. Oczywiście istnieją galerie miejskie, które faktycznie obsługują lokalne akademie sztuk pięknych, ale zwykle to dzieje się kosztem ich poziomu.

A co powiedziałbyś tym instytucjom, które chciałyby przystąpić do porozumienia, ale twierdzą, że trudno im spiąć budżety?

Sytuacja nie jest aż tak zła, jak się to przedstawia, zwłaszcza że budżety, choć skromne, co roku ulegają waloryzacji. To organizator, czyli państwo lub samorząd, ma obowiązek zapewnić środki wystarczające do funkcjonowania instytucji kultury. Co więcej, instytucji kultury nie można z powodu braku środków po prostu zamknąć. To bardzo trudna w realizacji procedura, na co w przeszłości wskazywały wyroki Naczelnego Sądu Administracyjnego. Dyrektorzy muszą zebrać się na odwagę i wywalczyć de facto nieznacznie większe kwoty dla swoich budżetów oraz inaczej te budżety rozpisać. Warto też pomyśleć o tworzeniu projektów obejmujących więcej niż jedną galerię. Wtedy na przykład wystawa może mieć odsłonę w dwóch miejscach, a koszty produkcji, honorariów itd. rozkładają się inaczej.

Łachecki: Wolałbym, żeby ministrą kultury nie była katoliczka

Jak nowe porozumienie precyzuje warunki udziału w wystawie?

Uzależnia je od kategorii wystawy (wyróżniamy „małe” wystawy indywidualne i projektowe, „duże” indywidualne, oraz zbiorowe), wysokości pensji minimalnej, czasu na przygotowanie prac oraz tego, o jakie dzieła chodzi: już istniejące czy takie, które zostały wykonane od nowa i specjalnie na wystawę. W zależności od tych paramentów zakres dolnych widełek wysokości honorarium wynosi od połowy pensji minimalnej za dzieło istniejące i zaaranżowane do wystawy zbiorowej, do sześciu pensji minimalnych za dzieła nowe i już istniejące, które biorą udział w wystawie indywidualnej „dużej”. Największą masą instytucjonalną w Polsce jest sieć BWA, w której dominują małe wystawy projektowe pojedynczego artysty. Jeśli są tam pokazywane zbiorówki, to raczej obejmują grupy maksymalnie kilku artystów. Tak naprawdę więc w proponowanych przez nas zmianach chodzi głównie o miejsca, w których artyście za przygotowanie indywidualnej wystawy projektowej trzeba zapłacić jak za 3-4 miesiące pracy na płacy minimalnej. Bądźmy szczerzy: to nie są szczególnie konkurencyjne stawki na rynku.

Niektórzy mówią, że jak zacznie się opłacać artystów, to będzie mniej wystaw. Mają rację?

Nie. Jako złożone z upominających się o podstawowe prawa pracownicze artystów OFSW zdecydowanie odrzucamy retorykę zarządzania przez oszczędności – to argument, który zabija każdą potrzebę zmiany. Artyści, działając jako grupa zawodowa, tak naprawdę walczą o zbiorowy układ pracy, który pomału wchodzi w życie i leczy patologiczną sytuację, do której przywykli dyrektorzy. Ci ostatni muszą po prostu zaakceptować fakt, że za pracę należy się płaca.

Klauzula bestsellerowa to młot na wydawcę

Co to zmienia oprócz tego, że najmniej sytuowane osoby artystyczne nie będą umierać z głodu?

W szerszym kontekście to wyrównuje szanse. W Polsce mamy bardzo słabo przemyślany temat klasowego dostępu do uprawiania sztuki, tymczasem Badania Wolnego Uniwersytetu Warszawy mówią, że tym, co umożliwia artyście funkcjonowanie w zawodzie, jest dostęp do taniego mieszkania, dobrze działających usług publicznych i wsparcia socjalnego. Jeśli ktoś ma mieszkanie po babci albo partnera, który dysponuje lokalem, i nie musi kupować mieszkania na wolnym rynku, może bez większego trudu zajmować się sztuką, osiągać widzialność i sukcesy.

To może trzeba najpierw uzdrowić rynek mieszkaniowy?

To też. Jeśli jednak nie chcemy, żeby sztuką zajmowały się wyłącznie osoby z klasy średniej wyższej albo elit, ani żeby sztuka rejestrowała wąskie spektrum doświadczenia społecznego, musimy postawić na uczciwe wynagradzanie artystów. Bijemy się o to, o czym będzie mówić sztuka tworzona w kolejnych dekadach, czy będzie egalitarna. Pracuję kilkanaście lat na uczelni artystycznej i widzę, że w wielu miejscach skład klasowy rozpoczynających naukę studentów nie odzwierciedla pełnego rejestru społecznego. Widać nadreprezentację najbardziej uprzywilejowanych grup, a jednocześnie zawód artystyczny pozostaje jednym z najgorzej opłacanych. Gregory Scholette  pisał, że istnieje wiele zawodów, w których można być średnim i nieźle sobie radzić finansowo, a w sztuce nawet wybitni często mają problem utrzymać się na poziomie umożliwiającym godną egzystencję. Selekcja w tym zawodzie jest wyjątkowo bezwzględna, a wyścig o widoczność i uznanie jest wynagradzany głównie symbolicznie.

To dotyczy tylko sztuk wizualnych?

Nie lubię się licytować. Weźmy jednak pod uwagę, że artyści wizualni walczą o minimum socjalne. Odmawia im się nieszczególnie wysokiej i wypłacanej w sposób nieregularny pensji minimalnej. W tym samym czasie na przykład muzycy-instrumentaliści w Polsce zgarniają wyższe stawki w ramach pracy etatowej, a aktorzy teatralni nie mają problemu z osiągnięciem poziomu pensji minimalnej.

Jak to się dzieje, że tym muzykom jest trochę lepiej?

Na pewno są inaczej zorganizowani i zsocjalizowani do wykonywania swojego zawodu. Funkcjonują w układach hierarchicznych, bo muzykę rzadko robi się samodzielnie. Ponadto czymś całkowicie niepodlegającym dyskusji w etosie ich pracy jest to, że bez podpisanej umowy nie wchodzi się na scenę, tylko się idzie do domu.

Podział na muzykę poważną i rozrywkową nie jest estetyczny, tylko polityczny

Pewnie zaraz ktoś powie, że artyści wizualni muszą nauczyć się twardych negocjacji, a nie prosić o kolejne systemowe wsparcie. Takie głosy zresztą zdominowały media już po tym, jak ministerstwo kultury przedstawiło konsultowany z OFSW projekt ustawy o zabezpieczeniu socjalnym artystów zawodowych. Bezprawnik pisze tak: „Resort Kultury postanowił, że zapłaci składki ZUS artystów, których miesięczne dochody w ciągu ostatnich trzech lat nie przekroczyły 125 proc. pensji minimalnej. Też tak chcę. Mogę się założyć, że podobnego zdania będzie wielu Polaków, którzy mieszczą się w tym progu. Z jakiegoś jednak powodu politycy postanowili zrobić prezent przedstawicielom jednej wybranej grupy zawodowej”. To sprawiedliwe?

Ta argumentacja jest uproszczona i przykrywa podstawowy fakt, że artyści, zwłaszcza wizualni, jako grupa zawodowa, która wykonuje pracę w sposób nieregularny i niestały oraz jest szczególnie narażona na wypalenie zawodowe, są systemowo pozbawieni dostępu do ubezpieczeń społecznych. W tej narracji pomija się masę istotnych aspektów, jak choćby to, że polski system emerytalny przewiduje sporo wyjątków, tzw. nisz emerytalnych. Służby mundurowe nie płacą składek ZUS, tylko otrzymują emerytury wprost ze swoich budżetów ministerialnych. Sędziowie i prokuratorzy, którzy przechodzą w stan spoczynku, także są zwolnieni z tego obowiązku. Rolnicy płacą tzw. stawki dedykowane, dostosowane do charakteru ich działalności. Ubezpieczenie dla polityków, których praca wymaga dużej elastyczności, nie wzbudza kontrowersji. Tymczasem artyści ciągle słyszą, że są roszczeniowi.

System ubezpieczeń zdrowotnych ma charakter powszechny, a włączanie do niego kolejnych osób leży w interesie publicznym, bo każdy prędzej czy później trafi do szpitala i jakoś trzeba będzie opłacić jego leczenie. Nie możemy godzić się, by jedna grupa zawodowa pozostała na marginesie.

Sztuka „ludowa” i ślady po ludobójstwie

czytaj także

Sztuka „ludowa” i ślady po ludobójstwie

Erica Lehrer, Roma Sendyka, Wojciech Wilczyk, Magdalena Zych

Honoraria i ubezpieczenie wystarczą, by rozwiązać problemy polskich artystów?

Marzą mi się kolejne zmiany, na przykład wprowadzenie karty artysty zawodowego czy też karty pracy artysty, na wzór Karty Nauczyciela, czy obowiązku podpisywania umowy przed rozpoczęciem pracy, odgórnie ustalającej zobowiązania pomiędzy pojedynczymi artystami a instytucjami.

Do tego potrzeba odpowiedniego klimatu politycznego. Jaki jest teraz?

Mamy powody do zadowolenia, choć w dużej mierze działa tu efekt niskiej bazy. PiS co prawda uczynił ubezpieczenia jednym ze swoich priorytetów, jednak ich projekt był obwarowany tyloma zastrzeżeniami, że bardziej przypominał polityczny kaganiec niż realne, skuteczne rozwiązanie. Trzeba jednak przyznać, że poprzedni rząd próbował się z tym zmierzyć. Dziś pozytywnie zaskakuje ministra Wróblewska, która odebrała temat z rąk prawicy i zaprosiła do stołu negocjacyjnego organizacje takie jak OFSW. Za poprzednich rządów dialogu nie było – wyrzucano nas, gdy zadawaliśmy zbyt wiele pytań, a konsultacje prowadzono wyłącznie z dwoma, raczej konserwatywnymi partnerami ministerialnymi: Związkiem Artystów Ludowych oraz Związkiem Polskich Artystów Plastyków. Zgłaszaliśmy również uwagi i poprawki do ustawy o ZUS. Teraz mamy co najmniej dwa lata, by tę sprawę załatwić. Nasze zastrzeżenia dotyczą artystów będących uchodźcami czy tych, którzy nie posiadają polskiego albo unijnego obywatelstwa, a świadczą pracę twórczą w naszym kraju. Myślę, że to jest do wypracowania.

**

Mikołaj Iwański – doktor nauk ekonomicznych, absolwent filozofii Uniwersytetu Adama Mickiewicza. Prorektor ds. artystyczno-naukowych Akademii Sztuki w Szczecinie. Przedstawiciel Obywatelskiego Forum Sztuki Współczesnej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Autorka książki „Gównodziennikarstwo” (2024). Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij