Historia, Weekend

Cześć i chwała dezerterom

Lubiłem dziadka Józefa i akceptowałem w pełni, nie interesowało mnie zgłębianie jego kombatanckiej historii, nawet przez dziesięć lat po jego śmierci. Do czasu.

Mój dziadek był człowiekiem milczącym i surowym. Pewnie pół Polski mogłoby zacząć w ten sposób opowiadanie o swojej rodzinie. „A mój dziadek pierdział w pierzynę i cuchnęły mu skarpety” – to też szanuję, bo drugie pół ma prawo mieć powyżej nosa sentymentalnych smętów. Sam mam ich serdecznie dość i staram się unikać, ale wracają do mnie w chwilach słabości i wpuszczam je czasem.

Dziadek Józef był więc, jaki był, i spoko. Nie przypominam sobie, żebym rozmawiał z nim kiedykolwiek na jakikolwiek temat. Nie pamiętam, żeby w ogóle skierował do mnie jakieś słowa, z wyjątkiem „jedz” lub „pij”. Na powitanie i pożegnanie całował wszystkich w usta, tak miał w zwyczaju. Był również troskliwy, sprawiedliwy i pomimo surowości serdeczny, więc chętnie zasiadał z dziećmi i wnukami przy wspólnym stole.

„Rzeź Wołyńska” na biegunach historii

Po paru kieliszkach opowiadał, że w czasie wojny był czołgistą, że walczył w wielkiej bitwie z Niemcami pod Budziszynem i że widział spalonego żywcem żołnierza z innego czołgu, który błagał, żeby go dobić.

Lubiłem dziadka Józefa i akceptowałem w pełni, nie interesowało mnie zgłębianie jego kombatanckiej historii, nawet przez dziesięć lat po jego śmierci.

Do czasu, gdy na jakimś spotkaniu świątecznym przypomniałem ten Budziszyn, a moja mama na to, że tak, tak było i nigdy nie można było wspominać, że dziadek spod Budziszyna zdezerterował. Że jak?! Pobudziło mnie to na tyle, że zaraz zacząłem czytać o Budziszynie i momentalnie nabrałem do dziadka podziwu. Zdezerterować z beznadziejnej bitwy to jest coś! To jest odwaga, a jej owocem jestem ja sam, bo niechybnie nie byłoby mnie na świecie, gdyby dziadek posłuchał wówczas rozkazów i trwał na jakimś posterunku, dopóki kontrnatarcie niemieckiej armii nie zgniotłoby go na skwierczącą miazgę w puszce sowieckiego czołgu T-34.

„Głosowanie na Piłsudskiego uważamy za przestępstwo”. Reakcje KPP i Moskwy na przewrót majowy

Poczucie satysfakcji z aromantycznej postawy przodka pozostało ze mną na kolejne pięć lat. Wtedy zbiegiem okoliczności znalazłem się w okolicach Budziszyna.

Bitwa rozegrała się na przestrzeni dziewięciu ostatnich dni kwietnia 1945 roku, a więc tuż przed upadkiem Berlina i kapitulacją hitlerowskich Niemiec. Mimo sprzyjających okoliczności i dwukrotnej przewagi liczebnej sprzymierzonych armii polskiej i radzieckiej zakończyła się dla nich koszmarną klęską. Na terenach pomiędzy Zgorzelcem a Dreznem straciło życie ponad 5 tys. żołnierzy 2 Armii Ludowego Wojska Polskiego, 10 tys. zostało rannych, a kolejne 3 tys. uznano za zaginionych (w tym mojego dziadka). Armia straciła 22 proc. swojego stanu osobowego oraz 57 proc. czołgów i innych pojazdów opancerzonych. Masakra. Więcej śmierci wśród polskiego wojska przyniosło jedynie Powstanie Warszawskie, a dla kontrastu, w legendarnej i opatrzonej narodową chwałą bitwie o Monte Cassino zginęło 900 żołnierzy w ciągu czterech miesięcy.

Każda z tych bitew była fatalnie dowodzonym, obsesyjnym oraz ambicjonalnym starciem i strategiczną porażką lub pyrrusowym zwycięstwem.

Pomyślałem, że będzie to ciekawe doświadczenie: popatrzeć na krajobraz, na który osiemdziesiąt lat temu spoglądał z trwogą dziadek Józef. Jest tam nawet pomnik upamiętniający polskich żołnierzy. Wzniesiono go w okolicy najcięższych walk, w miejscowości Crostwitz. Żeby nie błądzić, pojechałem właśnie tam.

Pomnik polskich żołnierzy poległych pod Budziszynem w Crostwitz. Fot. Jakub Szafrański
Fragment pomnika polskich żołnierzy poległych pod Budziszynem. Fot. Jakub Szafrański
Detal pomnika polskich żołnierzy poległych pod Budziszynem. Fot. Jakub Szafrański
Detal pomnika polskich żołnierzy poległych pod Budziszynem. Fot. Jakub Szafrański
Detal pomnika polskich żołnierzy poległych pod Budziszynem. Fot. Jakub Szafrański

Przebieg bitwy i położenie jednostek można dokładnie prześledzić na podstawie publikowanych w sieci map i analiz, ale nie wiem, czy dziadek należał do 5, 7, 8 czy 9 dywizji. Każda z nich była formowana w 1944 roku w okolicach Białej Podlaskiej, gdzie się urodził. Nie dowiem się już, czy dołączył dobrowolnie, czy został wcielony siłą. Miał wówczas 23 lata. Żołnierze każdej z wymienionych dywizji znaleźli się w krwawym kotle walk, spotkał ich okrutny los.

Crostwitz nazywa się właściwie Chróścice i wita przyjezdnych swojską słowiańszczyzną widoczną na znakach, szyldach i banerach reklamowych. Region zamieszkują głównie rdzenni Serbowie Łużyccy. Niebywałe, że uchowali się tutaj przez stulecia rozmaitych czystek i pogromów.

Pomnik zlokalizowany jest na wzniesieniu na północnym skraju wsi. Jest duży, siermiężny i brzydki. Wieś jest sielankowa, a krajobraz piękny. Za polskim pomnikiem, ustawionym w 1967 roku schowany jest jeszcze pomnik ufundowany przez stronę niemiecką. Na głównym placu Crostwitz zlokalizowany jest skromny memoriał cywilnych ofiar wojny pochodzących z tych okolic.

Jest cicho, słonecznie, wieje wiatr. Moja córka zbiera kwiatki na łące obok, a narzeczona głaszcze po chrapach konia z pobliskiej zagrody.

Okolica, w której w kwietniu 1945 roku rozegrała się bitwa pod Budziszynem. Fot. Jakub Szafrański
Fragment niemieckiego pomnika polskich żołnierzy poległych pod Budziszynem w Crostwitz. Fot. Jakub Szafrański
Pastwisko dla koni w Crostwitz. Fot. Jakub Szafrański
Detal niemieckiego pomnika polskich żołnierzy poległych pod Budziszynem. Fot. Jakub Szafrański
Detal pomnika cywilnych ofiar drugiej wojny światowej w miejscowości Crostwitz. Fot. Jakub Szafrański

I co z tego wszystkiego wynika? Nic. Bo z jednostkowych historii nic nie wynika. Pokazują tylko, że podręcznikowa historia jest jeszcze bardziej okrutna, niż spisano, i komplikują ją w nieskończoność indywidualnych losów. Tak samo nic nie wynika z militarystycznych roztrząsań, choćby najlepiej udokumentowanych na podstawie setek rozkazów, meldunków i zliczonych zwłok.

Instytut Polityki Niepamięci i krucjata oszołomów

czytaj także

Stoję i patrzę na łużycki horyzont. Jest mi smutno i tyle. Mam jeszcze trochę wspomnianej satysfakcji, bo dziadek Józef nie tylko przeżył, ale jeszcze tak ogarnął sprawy, że do końca życia zachował mundur, honory i emeryturę kombatanta. W pełni na to zasłużył. Spłodził więcej Polaków i Polek, niż zabił Niemców, a bohaterstwo żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego i tak nie jest honorowane ani upamiętniane na żadnych uroczystościach państwowych niezależnie od tego, czy polegli, zdezerterowali, czy zdobywali Berlin.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Szafrański
Jakub Szafrański
Fotograf i publicysta Krytyki Politycznej
Pochodzi z Lublina, gdzie tworzył Klub Krytyki Politycznej. Publicysta i fotograf. W 2010-2012 pracował w dziale dystrybucji Wydawnictwa KP. Współtworzył stronę internetową. Akademicki mistrz polski w kick-boxingu 2009, a także instruktor samoobrony. Pracował we Włoszech, Holandii i Anglii. Laureat Stypendium pamięci Konrada Pustoły.
Zamknij