Czy doczekamy dnia, w którym polska władza również przyzna, że niechęć do Żydów była wśród Polaków nagminna, a polski współudział w Zagładzie jest faktem historycznym?
Nowy ambasador Niemiec w Polsce Arndt Freytag von Loringhoven złożył wreszcie listy uwierzytelniające. Udzielił kilku wywiadów prasowych. Zamiast bawić się w pełną obłudy i pokrętną politykę historyczną, powiedział otwarcie, że „Polska i Polacy doświadczyli niewyobrażalnych cierpień, a wielu Polaków stało się ofiarami zbrodni naszych przodków”. Wielka szkoda, że już na przykład taki ambasador Polski w Izraelu nie jest w stanie równie rzeczowo spojrzeć na fakty i szczerze opowiedzieć historię własnego narodu.
Najsprawiedliwszy wśród narodów świata
„Rany, które pozostawili tu nasi przodkowie, są do dziś żywe” – mówi ambasador Arndt Freytag von Loringhoven. Tak samo żywe są te, które Żydom zadali Polacy. Jednak równie śmiałych refleksji na ten temat od polskich dyplomatów nie usłyszymy.
Choć trudno od reprezentantów nacjonalistycznego rządu oczekiwać pochylenia się nad prawdą historyczną (albo w ogóle jakąkolwiek inną prawdą), to pewien żal pozostaje. Oprócz rozwiniętego państwa, silnej gospodarki i sprawnej opieki społecznej powinniśmy też zacząć Niemcom zazdrościć nieustającej skruchy i otwartości w mówieniu o własnej przeszłości.
Powitalna wiadomość ambasadora Arndta Freytaga von Loringhovena pic.twitter.com/SFeaNQnQa4
— Arndt Freytag von Loringhoven (@Amb_Niemiec) September 15, 2020
Polscy politycy, a już zwłaszcza ambasadorowie i dyplomaci, od mówienia prawdy wolą jednak wygodne życie w wyimaginowanym świecie wartości i przymiotów przypisywanych własnemu narodowi. Niezłomność, gościnność, męstwo i szlachetność Polaków oraz oczywiście rzekomo ogromna pomoc udzielana Żydom w czasie wojny i tuż po niej to jedna z tych fikcji, którymi karmią nas polscy politycy od wielu dekad.
Tymczasem ambasador Freytag von Loringhoven mówi w Warszawie: „Chciałbym angażować się na rzecz tego, aby w Niemczech wiedza o tych czynach także pozostała żywa”. Te słowa zapewne zyskają poklask na polskiej scenie politycznej: od prawej do lewej strony. I słusznie!
Ale gdy identycznie ważne i potrzebne z punktu widzenia prawdy historycznej deklaracje składają polscy badacze, ujawniający trudne fakty o polsko-żydowskich relacjach, spotyka ich nie poklask, lecz – i to w najlepszym wypadku – pozew sądowy od obrońców dobrego imienia państwa polskiego. Z reguły w pakiecie z nim dostają też pogardliwe komentarze w mediach społecznościowych, pogróżki, czekają ich szykany w instytucjach publicznych albo kolejny paszkwil wydrukowany w prorządowych mediach.
[OKŁADKA] „Do Rzeczy” nr 34: Kariera na antypolonizmie
Posted by Tygodnik Lisickiego on Sunday, August 16, 2020
Obsesja walki z historykami doprowadziła do tego, że cztery lata temu pojawiła się propozycja, by jednemu z najbardziej znanych na Zachodzie polskich historyków, prof. Janowi Tomaszowi Grossowi, odebrać Krzyż Kawalerski Orderu Zasługi RP. Kancelaria Prezydenta zwróciła się nawet do MSZ o zajęcia stanowiska.
Petycję w tej sprawie wystosowała Reduta Dobrego Imienia, która prowadziła też inne niezwykle doniosłe kampanie społeczne, takie jak „Nie dla sprzedaży aborcyjnych pigułek”, „Dziękujemy Ministrowi Piotrowi Glińskiemu za walkę z pornografią w Teatrze”, „Petycja do rządu PiS o inicjatywę ustawodawczą w sprawie ochrony życia od poczęcia” czy „Stop finansowaniu in vitro z naszych pieniędzy”.
J.T. Gross: Postawcie pomniki wywiezionym z miasteczek Żydom zamiast Kaczyńskiemu
czytaj także
Polska: Chcemy niemieckich odszkodowań za żydowskie domy!
Dziennikarz Polskiej Agencji Prasowej pyta ambasadora Niemiec o sprawę reparacji wojennych, „która niewątpliwie wróci po opublikowaniu przez Polskę raportu w sprawie odszkodowania od Niemiec”. Raport posła Arkadiusza Mularczyka dotyczący reparacji obiecywany jest nam od tak dawna, że już tylko najwytrwalsi wierzą w jego powstanie.
Von Loringhoven odpowiada: „Polska i Polacy doświadczyli niewyobrażalnych cierpień. Po wojnie Niemcy wypłaciły w ramach umów międzynarodowych reparacje, a także odszkodowania dla ofiar. Świadczenia te – także dla Polski – wypłacane były aż po minioną dekadę. Tym barbarzyńskim zbrodniom nie można zadośćuczynić. Dlatego mój kraj poczuwa się do swojej moralnej odpowiedzialności. Chcemy dołożyć wszelkich starań, aby umacniać i chronić pokój na świecie, tolerancję, demokrację i prawa człowieka”.
Wróćmy do Polski. Ci, co nie mogą doczekać się raportu Mularczyka, który wreszcie zadośćuczyni polskim krzywdom, to także ci, którzy za żadne skarby nie chcą przyznać, że Polska również nie wyszła z tej wojny bez winy własnej.
Kto, jeśli nie Polki i Polacy, przejął żydowskie mieszkania, kamienice, sklepy, domy, działki, ubrania, a nawet złote koronki zębów wykopywane często z popiołów poobozowych?
czytaj także
Przez kilka pierwszych powojennych lat niewielka część społeczności polskich Żydów mogła odzyskać zajęte przez Polaków majątki. Udręczone kilkuletnią walką o życie ofiary stawały przed sądami, gdzie musiały udowadniać pokrewieństwo z własnymi rodzicami lub dziadkami, po których mogli otrzymać spadek. Nawet jeśli się to udawało, spadek często sprzedawali potem za bezcen tuż po wyjściu z sądu, bo nie byli w swoich rodzinnych miejscowościach mile widziani. Nie zawsze zresztą sąd przyznawał im prawo do dziedziczenia.
Grabowski: Polscy policjanci często mordowali Żydów. Na własną rękę i z ogromną inicjatywą
czytaj także
To dlatego mówienie dziś o „mieniu bezdziedzicznym”, które mieli pozostawić zamordowani Żydzi, jest makabrycznym fałszem. To często było mienie, którego polskie sądy odziedziczyć Żydom zwyczajnie nie pozwoliły.
W maju 1945 roku, kilka dni po oficjalnym zakończeniu II wojny światowej, Pinkus Rafałowicz – członek Komitetu Wykonawczego Naczelnej Rady Religijnej Żydów Polskich – wnioskował do sądu o przyznanie mu domu, w którym mieszkała jego siostra. Jako że nieruchomość należała oficjalnie do jej teścia (po którym i tak dziedziczyłyby dzieci tejże siostry, a z nimi Rafałowicz był przecież spokrewniony), mężczyzna majątku tego nie uzyskał. Cała mieszkająca w tamtym domu rodzina została zamordowana. Czy gdyby ktoś z nich przeżył wojnę, broniłby Rafałowiczowi mieszkania pod wspólnym dachem? Raczej nie. Ale i w tym przypadku jego majątek przeszedł na rzecz skarbu państwa.
Jak wiele było takich przypadków? Trzeba będzie przeanalizować podobne archiwa sądowe we wszystkich miejscowościach w Polsce. Ale już dziś nie można twierdzić, że całe mienie, które przeszło po wojnie w ręce polskiego państwa i polskich obywateli, trafiło do nich uczciwie.
Chcieliście polskich obozów koncentracyjnych, no to je macie
czytaj także
Propaganda, która zastąpiła historię
Dziennikarz PAP do ambasadora Freytaga von Loringhovena: „Nie boi się pan mówić o Niemcach jako państwie odpowiedzialnym za zbrodnie II wojny światowej. To rzadkość. Bo wielu Niemców i polityków RFN wybiela odpowiedzialność narodu niemieckiego za zbrodnie wojenne, zastępując je słowem naziści. Czy nie uważa pan, że tego typu sformułowania mogą być szkodliwe dla obiektywnej prawdy historycznej?”.
To pytanie pokazuje słabość intelektualną agencji prasowej, której pracownicy nie wiedzą wiele o świecie, który opisują, za to wierzą w jego skrzywioną wersję sprzedawaną im przez polską prawicę. Otóż nie. Poza ekstremistycznym marginesem niemieccy historycy, politycy czy osoby publiczne jednogłośnie przypisują swojemu narodowi wszelkie wojenne winy.
Często aż do przesady. Niemiecki historyk, który napisałby esej o litewskim lub polskim współsprawstwie, zostałby ostro skrytykowany przez kolegów i koleżanki po fachu, a mówienie o współodpowiedzialnych za wojnę z innych krajów bez podkreślenia roli Niemiec nie jest powszechne.
Niemcy przechylają chwilami mówienie o historii w stronę przeciwną do tej, w jaką wychyla się polska historiografia. Niezależnie od tego, nikt poważny w Niemczech ani nie wypiera się odpowiedzialności za wojenne zbrodnie, ani nie udaje, że „naziści” przyjechali do Berlina z kosmosu. Przytomny dziennikarz nie mógł czegoś takiego usłyszeć ani przeczytać w niemieckiej prasie czy nauce. To wymysł – znowu – polskiej propagandy, będącej częścią polityki historycznej, która zastąpiła nad Wisłą historię.
Marzy mi się polski ambasador albo w ogóle polityk wysokiego szczebla, który będzie miał odwagę powiedzieć prawdę o polskiej historii. Przyznać się także do jej ciemnych kart. Budować dzięki temu porozumienie. Ale to się prędko nie wydarzy, bo takich polityków nie ma ani w obecnej partii rządzącej, ani w największym ugrupowaniu opozycyjnym. Zdecydowana większość woli dalej tkwić w wyobrażeniu o najsprawiedliwszym narodzie na świecie.
Tracimy na tym wszyscy wiele, choć niewielu zdaje sobie z tego sprawę.