Można odetchnąć z ulgą. Nie ma kompromitacji. Animowana adaptacja przygód Kajka i Kokosza, którą można obejrzeć na Netflixie, realizuje plan minimum – nie bezcześci ani nie znieważa twórczości Janusza Christy, tytana polskiego komiksu, na którego dziełach wychowało się całe pokolenie czytelników.
Nie znaczy to jednak, że mamy do czynienia z dobrym serialem. Wręcz przeciwnie: Kajko i Kokosz to produkcja jedynie poprawna. Zachowawcza i niedzisiejsza. Strawna, ale mająca widzom do zaoferowania jedynie najprostsze emocje i dowcipy.
Ale od początku. Ukazujący się w latach 1972–1992 komiks Kajko i Kokosz skupia się na przygodach dwóch dzielnych słowiańskich wojów broniących Mirmiłowa. Grodowi zagrażają zazwyczaj przygłupi Zbójcerze, będący parodią jednocześnie Krzyżaków i nazistów (charakterystyczny wąsik Kaprala). Seria czerpiąca całymi garściami z Asterixa i Obelixa jest komediową fantazją na temat średniowiecznej Polski. Jej humor opiera się przede wszystkim na kontraście pomiędzy głównymi bohaterami, slapstickowych scenach bójek i powracających powiedzonkach.
Kajko i Kokosz to drugie podejście Janusza Christy do formuły opowieści awanturniczej o postaciach w stylu Flipa i Flapa. Wcześniej byli Kajtek i Koko. Szczyt popularności przeżywali oni w latach 1968–1972, gdy rysownik wysłał ich na kosmiczne przygody.
Choć Christa, ze względu na pogarszające się zdrowie, przestał publikować w latach 90., jego twórczość doczekała się żywotnego fandomu. Duża w tym zasługa autorów bloga Na plasterki, trójmiejskiego środowiska komiksowego i opiekującej się spuścizną po ojcu Pauliny Christy. Komiksy o Kajku i Kokoszu oraz o Kajtku i Koku do dziś są wznawiane. Album Szkoła latania (chronologicznie czwarty w kolejności) został wprowadzony do kanonu lektur dla klas 4–6. Zaś w 2016 roku wydawnictwo Egmont Polska zapoczątkowało cykl Nowe Przygody. Kajka i Kokosza przejęli w nim artyści młodszego pokolenia – przede wszystkim Maciej Kur i Sławomir Kiełbus.
Pięć odcinków Kajka i Kokosza trwa łącznie 65 minut, tyle co krótki film fabularny. Za animację odpowiada warszawskie studio EGoFILM, producent serii, który do współpracy zaangażował twórców z Polski, w tym z Grupy Smacznego/GS Animation, oraz artystów m.in z USA, Wielkiej Brytanii i Meksyku. Showrunnerką serii (a więc, jeżeli trzymać się amerykańskiej struktury produkcyjnej, najważniejszą osobą „na planie”) jest wywodząca się z EGoFILM-u Ewelina Gordziejuk. Scenarzystami – wspomniany wyżej Maciej Kur oraz Rafał Skarżycki. Skarżycki to legendarna postać współczesnego polskiego komiksu, współautor komiksów o Jeżu Jerzym i Tymku i Mistrzu. Projektami postaci zajął się Sławomir Kiełbus.
Z kolei w roli reżyserów zatrudniono dwóch komiksowych weteranów: Michała „Śledzia” Śledzińskiego (m.in. Osiedle Swoboda, Na szybko spisane) i Tomasza Leśniaka (m.in. Jeż Jerzy, Tymek i Mistrz) i trzech twórców ze studia GS Animation: Marcina Wasilewskiego, Łukasza Kacprowicza i Roberta Jaszczurowskiego (cała trójka pracowała chociażby przy animowanych przygodach Basi z książek Zofii Staneckiej i Marianny Oklejak).
Najlepiej w Kajku i Kokoszu wypadają odświeżone projekty postaci autorstwa Kiełbusa. Zwłaszcza Kajko, którego Christa rysował jako pomarszczonego mężczyznę przed czterdziestką, zaczął w końcu przypominać lekko narwanego młodzika, którego brawura pcha nieraz ku lekkomyślnym zachowaniom. Lifting o wiele lepiej oddaje sedno postaci. Pozytywna zmiana zaszła też w wyglądzie Kokosza czy Hegemona.
Serial jest kolorowy, a jego oglądaniu towarzyszy specyficzne poczucie obcowania z poruszonym komiksem. Po części jest to na pewno świadoma decyzja artystyczna, a po części wynika z nienadzwyczajnej jakości animacji, przypominającej proste flashowe produkcje internetowe popularne kilka–kilkanaście lat temu. W wielu bardziej dynamicznych scenach po prostu brakuje dodatkowych klatek, by przekonująco przedstawić dynamiczny ruch. Zaś postaci Zbójcerzy mają nieznośny zwyczaj poruszania się tak samo. Jakby animowano je metodą kopiuj-wklej.
Wydaje się, że twórcom zabrakło odwagi, by czerpać chociażby z japońskiej animacji, gdzie niedobory wynikające z ograniczonych budżetów i napiętych terminów maskuje się przeciągniętymi ujęciami, dynamiczną zmianą stylistyki i graficznymi gagami. I choć w kilku momentach Kajko i Kokosz wygląda ciekawie (Mirmił wpadający „w kamerę” w odcinku trzecim, wyważanie drzwi w odcinku czwartym), to koniec końców najmilsze, co mogę napisać o tym serialu, to, że wygląda poprawnie.
czytaj także
Poprawne jest też poczucie humoru. Owszem, w trakcie oglądania pięciu odcinków uśmiechnąłem się szczerze raz czy dwa, a żaden dowcip nie jest wyraźnie spalony, ale też nie jest to serial, przy którym można się zaśmiewać. Dobrze sprawdzają się żarty zaczerpnięte wprost od Christy – zwłaszcza nieśmiertelny slapstick – ale z powodu długości serialu wiele powracających gagów nie ma przestrzeni, by się rozgościć w świadomości widza. Cierpią na tym sztandarowe powiedzonka serii: „Lelum polelum” Łamignata i „Na plasterki” Kaprala.
Z kolei nowe dowcipy są niemal zawsze nieśmieszne. No chyba że kogoś rozbawi nawiązujący do kampanii PiS-u z 2007 roku (!) bon mot „mordo ty moja” albo zupełnie wyrwany z kontekstu żart o konstruowaniu haseł od wielkich i małych liter oraz znaków specjalnych.
Poprawny jest dubbing. Uwagę przykuwa trójka weteranów aktorstwa głosowego: Jarosław Boberek wcielający się w Mirmiła, Grzegorz Pawlak odgrywający Hegemona i Anna Apostolakis jako Lubawa. Niestety wszyscy aktorzy mają problem z tempem. Zwłaszcza w dialogach stawiających na umiejętnie dostarczoną puentę.
czytaj także
Wszystko to byłoby do wybaczenia (a nawet przegapienia), gdyby nowy Kajko i Kokosz oferował widzowi ciekawą wizję. Próbował cokolwiek powiedzieć. Miał pomysł na siebie. Tymczasem jest to produkcja kierowana chyba wyłącznie do fanów komiksowego oryginału, składająca jej wiernopoddańczy hołd. Sugerują to już pierwsze minuty pierwszego odcinka, w których widz zostaje wrzucony w środek konfliktu pomiędzy mieszkańcami Mirmiłowa i Zbójcerzami. Kim są te postaci? Jaka panuje między nimi dynamika? Na czym opiera się ich konflikt? Tego trzeba się domyślić, bo w Kajku i Kokoszu brak chociażby minutowego wprowadzenia w stylu Asterixa i Obelixa.
Serial opublikowany na platformie oskarżanej o „lewactwo” i „terror politycznej poprawności” jest też nieznośnie schematyczny. Wszystkie postaci zbudowane są z uproszczeń i stereotypów i nie ma w nich żadnej emocjonalnej głębi. Jakby pomiędzy rokiem 1972 a 2021 w kulturze popularnej nie zaszedł żaden postęp.
Zbójcerze są źli dlatego, że noszą krzyżackie stroje. Żaden z nich nie kwestionuje motywacji Hegemona. Nie wiadomo, dlaczego chcą podbić Mirmiłowo – najprawdopodobniej z czystej złośliwości. Podobnie rzecz się ma z bohaterami pozytywnymi. To prości, poczciwi ludzie – niemal wyłącznie mężczyźni – którzy od życia oczekują tylko dachu nad głową, jadła i raz na jakiś czas dobrej bitki.
Nazywa się Bond i jeśli jesteś kobietą, trzymaj się od niego z daleka
czytaj także
Postaci kobiece są w Kajku i Kokoszu dwie, obie drugoplanowe i obie są przede wszystkim żonami (Lubawa, żona Mirmiła, Jaga, żona Łamignata) reprezentującymi stereotyp polskiej matrony, szyi, co to kręci głową. Nawet gdy w finale ostatniego odcinka Jaga przebija się na pierwszy plan i swoją magią ratuje Mirmiłowo, dzieje się to na chwilę – cały odcinek poświęcony jest krotochwilnym przygodom chłopaków.
Można argumentować, że we współczesnej popkulturze za mało jest pełnokrwistych postaci kobiet po czterdziestce. Ale brak postaci dziewczęcej (czy w ogóle jakiejkolwiek niezależnej postaci kobiecej, zbudowanej w oderwaniu od męskiej „drugiej połówki”), której mogłyby kibicować i z którą mogłyby się identyfikować młodsze odbiorczynie, jest zadziwiający. I zdumiewający, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że serialowi Kajko i Kokosz muszą konkurować już nie tylko z Asterixem i Obelixem – swoją drogą, nowe komiksy o dwóch dzielnych Galach są dużo bardziej postępowe niż którykolwiek odcinek Kajka i Kokosza – ale i z tak aktualnymi produkcjami, jak She-Ra, Avatar, Smoczy Książę, Pora na przygodę, Steven Universe czy nawet My Little Pony.
Niewykorzystana została szansa, by powiedzieć cokolwiek na temat narodowościowego zróżnicowania średniowiecznej Polski czy szerzej Słowiańszczyzny. A przecież opowieść, w której ważną rolę odgrywają quasi-Krzyżacy i w której świetnie odnaleźliby się bohaterowie z Litwy czy Ukrainy, idealnie się do tego nadaje. Zamiast tego otrzymaliśmy kolejną fantazję o jednolitym etnicznie polskim plemieniu, bitnych polskich chłopakach i mądrych polskich żonach.
czytaj także
Osobiście wolałbym mieć do czynienia z produkcją mniej poprawną, bardziej nieudaną. Serial budziłby wtedy we mnie jakieś emocje. Mógłbym do niego wracać. Analizować poszczególne sceny. Irytować się na nietrafne decyzje. Taki los spotkał chociażby ekranizację Jeża Jerzego (reż. Tomasz Leśniak, W. Wawszczyk, Jakub Tarkowski, scen. Rafał Skarżycki). Jest to film zbyt wulgarny, aż nieprzyjemny w odbiorze, ale intrygujący w warstwie wizualnej i w interesujący sposób ilustrujący nastroje społeczne pierwszej dekady XXI wieku. Widziałem go już kilka razy.
Do animowanych przygód Kajka i Kokosza najprawdopodobniej nigdy nie wrócę. To produkcja, która nie ma szans w starciu ze współczesnymi serialami animowanymi dla dzieci i młodzieży. Z opowieściami przepełnionymi miłością; pomysłowymi i zdumiewającymi; zaludnionymi zniuansowanymi postaciami; przełamującymi schematy fabularne i obyczajowe; odważnymi także formalnie i artystyczne.
Twórcy Kajka i Kokosza nie sprofanowali twórczości Janusza Christy, ale i nie dali jej nowego życia.
**
dr Tomasz Pstrągowski – związany z Uniwersytetem Gdańskim (obronił pracę o komiksie autobiograficznym). Dziennikarz, krytyk i scenarzysta. Współautor powieści graficznej Jak schudnąć 30 kg? Prawdziwa historia miłosna (rys. Maciej Pałka) i kilku miniatur komiksowych. Autor scenariusza gry wideo Radio Commander. Współtwórca podcastu o grach wideo Niezatapialni.pl.