Upokarzające rozmowy z lekarzami, równie poniżające i absurdalne rozprawy w sądzie. Aniela (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) chce przejść tranzycję, ale to nie znaczy, że przestała kochać swoją żonę (Joanna Kulig).
Dwanaście lat temu zrobiłam wywiad rzekę z Małgorzatą Szumowską. Kiedy zaczynałyśmy rozmowę, miała na koncie trzy filmy fabularne, pierwsze sukcesy. Mimo to część ludzi dziwiła się, że ktoś wydaje w formie książki rozmowę z tak młodą reżyserką. Przecież takie wywiady robi się, kiedy ktoś ma za sobą kilkadziesiąt lat pracy i nadchodzi czas na jej podsumowanie. Nie trafiały do mnie te argumenty. Byłam ciekawa szykującej się do wielkiego skoku artystki, która – tak wtedy uważałam – zrobi sporo ważnych i dużych rzeczy.
czytaj także
Małgorzata Szumowska nie lubiła machać aktywistycznym sztandarem w kinie. Jej filmy miały być odważne, co czasem się udawało (W imię), a czasem nie (The other lamb). Ona sama nie należy do osób, które potrafią cicho siedzieć i potulnie przytakiwać. Nie lubi etykietowania i szufladkowania, bo jak każda artystka arthousowa uważa to za upraszczanie i banalizowanie swojej pracy.
Tym razem jednak Szumowska – wspólnie z Michałem Englertem, współscenarzystą i współreżyserem – zrobiła film, który nie bardzo do niej pasuje. Kobieta z… to manifest radykalnej empatii i wkurwu na to, że osoby LGBT+, a szczególnie transpłciowe, nie mają w Polsce równych praw.
Akcja rozpoczyna się w połowie lat 80. PRL nie jest już silnym reżimem. Na murach miasta, w którym żyją bohaterowie, ktoś wymalował szubienicę. Na szubienicy wisi PZPR. Na tym samym murze jakiś czas później pojawi się mural z JP2 i hasłem „Nie lękajcie się”, a jakiś czas po transformacji zawisną tam reklamy promocji i wyprzedaży.
czytaj także
Tło tej opowieści jest ważne i ci, którzy lubią śledzić takie szczegóły jak to, jaki baner wisi nad kinem w filmie, informując o aktualnej premierze (w Kobiecie z… są to np. reklamy Pretty woman czy Podwójnego życia Weroniki), będą mieli frajdę. Wszystko, co dzieje się na dalszym planie, mówi nam, w którym mniej więcej momencie historycznym jesteśmy. Bohaterowie się zmieniają i śledzimy ich życie, ale to życie nie toczy się w pustce, tylko w kraju przemian politycznych, społecznych i gospodarczych. Wszystkie one mają wpływ na życie Andrzeja/Anieli, głównej postaci w filmie i osób z jego/jej otoczenia.
Andrzeja poznajemy w dniu pierwszej komunii. Ucieka przed koleżankami, ma na głowie wianek. Wspina się na drzewo. Tam nikt go nie sięgnie. Tam może być chłopakiem w wianku na głowie.
Dorastanie, spotkania z kumplami, komisja wojskowa, zakochanie się, ślub – oglądamy wiele scen z życia Andrzeja, ale dzięki temu, że pada w nich niewiele słów i wszystko opowiedziane jest obrazami, emocjami, nie jesteśmy przeładowani informacjami. Za to jako widzowie zostajemy zaproszeni przez Szumowską i Englerta do świata wrażeń, który wygląda jak wspomnienia – a we wspomnieniach tych zostały urywki wydarzeń, pojedyncze sceny.
W wielu filmach o Polsce, które pokazują czas transformacji z PRL do RP, kluczowymi i symbolicznymi momentami są obalenie jakiegoś pomnika (tutaj też to zobaczymy) czy pielgrzymka papieża (a jakże), ale tak naprawdę najważniejszym momentem zmiany jest pojawienie się internetu i fakt, że w kafejce Andrzej może poszukać informacji o osobach trans. Wreszcie może dowiedzieć się czegoś więcej o innych ludziach, którzy tak jak on czują, że coś tu nie gra.
czytaj także
Inny ważny i przełomowy moment to ten, kiedy bohater trafia na organizację zrzeszającą osoby trans i społeczność LGBT. Trafia na numer telefonu do organizacji, potem na spotkania. W scenach spotkań słyszymy i widzimy znane osoby LGBT, jak Anna Grodzka. Widać, że dla twórców filmu ważne było, żeby społeczność nie tylko pojawiła się na ekranie, ale też poczuła, że to jest ich opowieść, historia uszyta z ich doświadczeń i emocji, że to jest ich film.
Właśnie dlatego uważam, że Szumowska i Englert wyszywają tym filmem aktywistyczny sztandar i machają nim tak, żeby wszyscy widzieli. Jeśli ktokolwiek zapomniał, że Polska wciąż nie ma ustawy o uzgodnieniu płci, to ten film mu o tym przypomni. Przypomni też, że żeby zmienić oznaczenie płci w dokumentach, trzeba pozwać swoich rodziców, rozwieść się. A koszty leków oczywiście pokryć z własnej kieszeni.
Kobieta z… pokazuje, jak to wygląda w praktyce. Upokarzające rozmowy z lekarzami, równie poniżające i absurdalne rozprawy w sądzie. Aniela (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) chce przejść tranzycje, ale to nie znaczy, że przestała kochać swoją żonę (Joanna Kulig) albo że ma o coś pretensje do rodziców, naprzeciw których musi stanąć w sądzie. Najbliżsi nie od razu zaakceptują Anielę, ale jeszcze się przekonamy, że miłość jest silniejsza niż uprzedzenia. Banał, ale Kobieta z… jest filmem o miłości i o tym, że przeciwko osobom LGBT są nie tyle inni ludzie, ile pojebany system, zmuszający do kłamstw przed sądem, upokarzający i piętnujący setki tysięcy ludzi.
Małgorzacie Szumowskiej czasem zarzucano, że kręci filmy pod zagraniczną, arthousową publikę, że upraszcza obraz Polski tak, by na festiwalach wpisać się w jakiś mityczny uniwersalny odbiór. Ten film będzie w wielu momentach niezrozumiały dla zagranicznego odbiorcy – za dużo w nim insajderskich polskich kontekstów (np. pielgrzymka JP2 pokazana bez słowa wzmianki, że chodzi właśnie o niego). Scena pod prysznicem zostanie pewnie skrytykowana, bo na krytykę zasłużyła – jest niepotrzebna i poniżająca.
Bez względu na to Kobieta z… wzrusza i wciąga. I niech was nie zwiedzie ten aktywistyczny sztandar. Nie oznacza on bynajmniej, że film Szumowskiej i Englerta to jakaś łopatologiczna propagandówka. Jest bardziej metaforą i oprócz tego piękną pocztówką z Polski. Jest przy tym szansa, że miejsca, w których film był kręcony, trafią na listę „miejsc do zobaczenia w wakacje”. Polecam.