Film

Spójrzcie na polskich katów

zgoda-film

Postawa mówiąca „obozy były komunistyczne, a nie polskie, więc nie ma tematu” jest zaprzeczeniem dojrzałości.

Filmy mają czasem tego pecha, że nie trafiają w swój czas. W zeszłym roku samodzielny debiut Macieja Sobieszczańskiego, Zgoda, choć raczej życzliwie przyjęty przez krytykę, nie wywołał szerszej społecznej dyskusji. Gdyby miał premierę dziś, spieralibyśmy się o ten film równie intensywnie, co kiedyś o Pokłosie i Idę. Zgoda dotyka bowiem tematu, który za sprawą nieszczęsnej, niebezpiecznej i niepotrzebnej nowelizacji ustawy o IPN rozognił nie tylko polską, ale i światową opinię publiczną: polskich obozów.

Chcieliście polskich obozów koncentracyjnych, no to je macie

Polskie czy komunistyczne?

Nie, twórcy filmu nie zarzucają Polakom odpowiedzialności za nazistowskie obozy zagłady. I nikt rozsądny raczej też nie. Zgoda pokazuje to, co działo się z nazistowskimi obozami pod koniec wojny i po niej. Pozostawioną przez Niemców infrastrukturę przejmowały bowiem nowe władze, umieszczając w obozach wrogów nowej, komunistycznej Polski: Niemców, volksdeutschów, Ślązaków, Ukraińców, antykomunistyczne podziemie czy po prostu osoby, które miały pecha podpaść czymś lokalnemu sekretarzowi PPR czy oficerowi Ludowego Wojska Polskiego. Szczególnym miejscem koncentracji takich obozów był Górny Śląsk i okolice, gdzie Niemcy zostawili sieć obozów przykopalnianych, wykorzystujących darmową pracę więźniów do wydobywania spod ziemi niezbędnego Rzeszy węgla.

Powojenne obozy nie były już obozami zagłady – celem ich działania nie była eksterminacja całych grup ludzi, wyróżnionych ze względu na narodowość czy pochodzenie etniczne. Więźniowie przetrzymywani byli jednak w makabrycznych warunkach, stłoczeni w poniemieckich barakach, doświadczali głodu, zimna, chorób, regularnej przemocy (w tym seksualnej) ze strony obozowej kadry.

Do obozu można było trafić zupełnie przypadkiem, bez żadnych zarzutów czy nawet przesłuchania. Trafiali do nich np. Ślązacy z terenów nienależących przed wojną do Polski, karani za służbę w Wehrmachcie, czy osoby, które podpisały volkslistę – choć na Śląsku podpisywanie zalecał rząd w Londynie i miejscowy Kościół katolicki. Obie instytucje argumentowały, że w ten sposób Polska chroni swój etniczny stan posiadania w regionie. Obawiano się, że w przypadku masowej odmowy podpisywania ludność polską czekają masowe wysiedlenia. Osoby, które potem trafiły do obozu, nie uciekały przed Armią Czerwoną, błędnie przekonane, że ze strony nowych władz nic im nie grozi.

Jeden z takich obozów mieścił się też w moim rodzinnym mieście – Jaworznie, położonym w zachodniej Małopolsce, tuż przy granicy ze Śląskiem. W czasie okupacji miasto zostało włączone do Rzeszy. Naziści zbudowali w nim filię obozu w Oświęcimiu – więźniowie pracowali m.in. przy wydobyciu węgla. Po wojnie na tym samym miejscu utworzono odział Centralnego Obozu Pracy, gdzie więziono i zamordowano wielu Ukraińców. Masowe mogiły znajdowały się w lesie łączącym dwa najludniejsze w mieście osiedla. Pod koniec lat 90. prezydenci Kwaśniewski i Kuczma odsłonili w nim upamiętniający pomordowanych pomnik. Na miejscu obozu postawiono następnie więzienie dla młodocianych – głównie z podziemia antykomunistycznego – „resocjalizowanych” pracą w kopalniach. Gdy skończył się w Polsce okres stalinowski, więzienie zlikwidowano, a na jego miejscu stanęła moja szkoła podstawowa. Po 1989 roku całą tę historię pokazywała w niej Izba Pamięci Narodowej.

Czy będzie się ją dało opowiedzieć dziś, pod reżimem nowej ustawy? Czy w jej świetle można dyskutować o polskich powojennych obozach, takich jak Jaworzno czy Świętochłowice-Zgoda, gdzie rozgrywa się akcja filmu Sobieszczańskiego? Czy będzie można powiedzieć, że były to „polskie obozy”?

Nowi właściciele niemieckich obozów

Jeszcze przed przyjęciem ustawy prawicowy internet nawoływał do ukarania Marka Łuszczyny – autora reportażowej książki Mała zbrodnia, przedstawiającej historie takich miejsc jak Zgoda. W styczniu sąd nakazał „Newsweekowi” sprostowanie użytego w recenzji książki określenia „polskie obozy”. Zdaniem sądu obozy nie zostały utworzone przez państwo polskie, a przez Rosjan, i powinny być określane jako „komunistyczne obozy pracy”. Pozew złożył osławiony nagonką na film Ida działacz Reduty Dobrego Imienia, dziś w Polskiej Fundacji Narodowej, Maciej Świrski. Po wyroku: triumfował: „teraz każdy Polak będzie miał prawo domagać się sprostowania informacji o polskich obozach koncentracyjnych”, jako naruszających jego dobra osobiste.

Wspólnota zdziecinniała

Świrski ma bez wątpienie rację, że obozy na Śląsku zakładane były przez nie w pełni suwerenne państwo, przy obecności żołnierzy radzieckich i na polecenie Moskwy. Komendantami obozów były osoby z komunistycznego nadania. Niektórzy z nich żydowskiego pochodzenia – jak kierujący Świętochłowicami i Jaworznem Salomon Morel. Niemniej strażnikami w nich byli Polacy. Jak wspominają więźniowie, zmuszali oni nieznających polskiego osadzonych do śpiewania polskich pieśni religijnych i uczenia się na pamięć katolickich modlitw w naszym języku. Okrucieństwo polskich strażników wobec Niemców – czy osób uchodzących za Niemców, jak Ślązacy – wynikało nie tyle z komunistycznej ideologii, co ze szczerego pragnienia zemsty na dawnym okupancie i ogólnej demoralizacji okresu zaraz po zakończeniu działań zbrojnych.

Podstawowa dojrzałość nas – Polek i Polaków, wszystkich obywateli Rzeczypospolitej – wymaga poważnej, uczciwej dyskusji nad tym, co się tam wtedy działo. Na temat zbrodni, jakie popełniali w tych miejscach nasi rodacy. Warto porozmawiać o tym, z jakich pobudek i w jakich warunkach to robili, kto padał ofiarą tych działań, jak cele radzieckiego imperium mieszały się tu z ludową, oddolną nienawiścią do wszystkiego co niemieckie.

Podstawowa dojrzałość nas – Polek i Polaków, wszystkich obywateli Rzeczypospolitej – wymaga poważnej, uczciwej dyskusji na temat zbrodni, jakie popełniali w tych miejscach nasi rodacy.

Postawa mówiąca „obozy były komunistyczne, a nie polskie, więc nie ma tematu” jest z kolei dojrzałości zaprzeczeniem. Uniemożliwia nie tyko uczciwą rozmowę o „polskich obozach”, ale także o PRL i stalinizmie. Bo choć PRL nie był nigdy w pełni suwerenny, choć ustrój i sojusz z Moskwą były narzucone siłą, to przecież w budowę i zbrodnie tego systemu angażowało się – bardziej i mniej dobrowolnie i świadomie – wielu Polaków. Polacy byli jednocześnie ofiarami i beneficjentami oraz architektami PRL.

Zasada, że wszystko, co komunistyczne z definicji nie jest polskie i niczym nie obciąża polskiej wspólnoty oraz jej wizerunku czystej ofiary historii, jest nie tylko głęboko intelektualnie nieuczciwa, ale uniemożliwia nam zrozumienie samych siebie konieczne do tego, by móc działać jako wspólnota elementarnie racjonalnych obywateli i obywatelek.

Siła obrazów

Film Sobieszczańskiego wybija nas z tego stanu słodkiej dziejowej niedojrzałości. Zmusza do spojrzenia w mroczne lustro historii. Robi to za pomocą celnie dobranych filmowych środków wyrazu, obrazów, które działają na nas przed jakimkolwiek dyskursem. Zmuszają do skurczu żołądka, zanim różne MaBeNy zaczną tłumaczyć, że to przecież komuniści i nie ma się czym przejmować.

Siła Zgody zasadza się w pierwszym rzędzie na celnym wykorzystaniu motywów kina holocaustowego. Widzimy szereg przerażających, ekspresyjnych obrazów, jakie kojarzymy z filmami o niemieckich obozach śmierci. Więźniowie zebrani na placu apelowym. Strażnicy okładający pałkami nagie, rozciągnięte na ziemi ciała. Ludzi niemiłosiernie stłoczeni w barakach, walczący o kawałek pryczy dla siebie. Nagie, pozbawione indywidualności ciała w łaźni. Epidemia tyfusu i wszy. Obcinanie kobietom włosów przy skórze. Codzienna seksualna przemoc.

Problem w tym, że wszystkich tych rzeczy nie robią w filmie Niemcy w mundurze SS, tylko młodzi chłopcy mówiący po polsku. Mają brązowe polskie mundury, a na rękawach biało-czerwone opaski z napisem MO. To ich ofiary często mówią po niemiecku.

Oczywiście, prawica może próbować zagadać te obrazy swoim przekazem dnia, że to nie Polacy, a komuniści, oskarżając przy okazji reżysera, że robi z Niemców ofiary, zakłamuje historię wojny i obraża honor polskich bohaterów, ginących w walkach z Hitlerem.

Sutowski: Polskie obozy koncentrujące poparcie PiS

Sobieszczański nigdzie nie rozgrzesza jednak Niemców. Nie stawia znaku równości między polskimi a niemieckimi zbrodniami. Nie udaje, że obóz w Zgodzie założył rząd londyński. Pokazuje mroczny fragment historii, z którym trudno się skonfrontować i który każdy sam musi przepracować. Stawia nam przed oczami obraz mówiącego naszym językiem kata z biało-czerwoną opaską na ramieniu.

Zanim pan Świrski zabierze się i za ten film, polecam się z nim zmierzyć. Bo nawet jeśli dziś histeria, moralny szantaż i sądowe represje uniemożliwiają dyskusję na poruszane w Zgodzie tematy, to w końcu musi się ona odbyć.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij