Kobieta jest ponad wszelką wątpliwość martwa, coś spowodowało jej śmierć. Mąż staje przed sądem. Twórcy dwóch seriali dostają wymarzony temat na true crime.
W połowie miniserialu Schody (HBO Max) widzimy scenę, o której trudno zapomnieć. Małżeństwo kłóci się w kuchni, konfrontacja staje się coraz bardziej intensywna, padają słowa, z których trudno będzie się wycofać.
Mężczyzna zmęczony pretensjami żony – która odkryła właśnie jego pozamałżeńskie relacje seksualne z mężczyznami – opuszcza kuchnię, wchodzi na wąskie, strome schody prowadzące na piętro domu. Kobieta podąża za nim, nie przestaje mówić. Mężczyzna popycha ją – jego małżonka przewraca się, spada ze schodów, uderza głową w ścianę. Jej mąż podchodzi do niej, zaczyna ją dusić, uderza dwukrotnie głową małżonki o stopień schodów. Odstępuje od kobiety krok w tył, jest przerażony tym, co zrobił. Kobieta próbuje się podnieść, widzimy, że ma rozbitą głowę, na ścianie i na stopniach schodów zostawia smugi krwi. Jest już jednak za późno, ciałem kobiety wstrząsają drgawki, aż zastyga w śmiertelnym bezruchu.
Następuje cięcie, z miejsca zbrodni przenosimy się na salę sądową, gdzie mężczyzna, którego widzieliśmy w poprzedniej scenie, zostaje uznany za winnego zabójstwa żony.
To wszystko dlatego, że on cię kocha. Słów kilka o filmie „Men”
czytaj także
Dokument zbrodni
Ta montażowa sklejka i weryzm sceny przedstawiającej atak na kobietę mogłyby sugerować, że film pokazuje, „jak było”, unaocznia nam w jednej scenie zbrodnię, w następnej moment wymierzenia za nią kary. Siła serialu Antonio Camposa polega jednak na tym, że sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana.
Cała ciągnąca się wiele minut, pełna cierpienia pokazanego w długich, obojętnie przyglądających się przemocy ujęciach scena rozgrywa się w trybie przypuszczającym. Jest tylko jedną z hipotez na temat tego, co mogło się stać. W serialu zobaczymy jeszcze dwie podobnie nakręcone sceny, przedstawiające dwie różne wersje śmierci kobiety na schodach, tym razem bez udziału jej męża.
Campos podważa nasze zaufanie do prezentowanych przez siebie filmowych obrazów, do każdej narracji starającej się przedstawić i przekonać nas, „jak było naprawdę” – obojętnie, czy w filmie, czy na sali sądowej.
Twórcy serialu pracują na „żywym materiale”. Przedstawia on opartą na faktach historię Michaela Petersona, aspirującego pisarza i polityka z Durham w Karolinie Północnej. W grudniu 2001 roku Peterson zadzwonił na telefon alarmowy, informując, że znalazł swoją nieprzytomną żonę, Kathleen, leżącą na dole schodów. Kobieta ostatecznie nie przeżyła upadku. Policja i prokuratura nie były przekonane, że Kathleen po prostu przewróciła się i spadła, Petersonowi postawiono zarzut morderstwa, w 2003 roku sąd uznał go za winnego.
Sprawę Petersona na żywo dokumentowała ekipa francuskich filmowców, zainteresowanych nakręceniem dokumentu o specyfice amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości. W ten sposób powstał dokumentalny serial Schody (dostępny na Netflixie), uważany za prekursora gatunku true crime, święcącego w ostatniej dekadzie triumfy w telewizjach kablowych i na platformach cyfrowych na całym świecie.
W sprawie Petersona Francuzi znaleźli wymarzony temat. Oskarżony dał im dostęp do swojego prywatnego życia i pracy swoich obrońców, przygotowujących się do procesu. Sprawa okazała się też mieć dalszy ciąg, wymagający dokręcenia kolejnych odcinków.
W 2011 roku Peterson zostaje wypuszczony z więzienia za kaucją, gdy okazuje się, że kluczowy świadek oskarżenia, ekspert badający miejsce zbrodni, skłamał na temat swoich rzeczywistych kompetencji i niejednokrotnie naginał w przeszłości dowody na korzyść prokuratury. Proces Michaela zostaje unieważniony, sąd odrzuca jednak wniosek prawników Petersona o umorzenie kolejnego. Cała sprawa ma ruszyć na nowo.
Najbardziej uciskana i dyskryminowana grupa społeczna w Polsce
czytaj także
Ostatecznie jeszcze przed kolejnym procesem Peterson godzi się na tzw. Alford plea – to mocno kontrintuicyjna formuła, w której oskarżony utrzymuje, że jest niewinny, ale przyznaje, że prokurator ma dość dowodów, by uzyskać wyrok skazujący, technicznie przyznaje się więc do winy i poddaje się wynegocjowanej karze, łagodniejszej, niż gdyby został skazany przez sąd, broniąc swojej niewinności. W przypadku Petersona karą były lata już spędzone przez niego wcześniej w więzieniu.
Schody Camposa pokazują zarówno proces Petersona, jak i kręcenie dokumentu przez Francuzów. Campos wyraźnie buduje analogie między filmowcami przygotowującymi dokumentalną narrację a pracą prokuratury i obrony, które przygotowują własną opowieść na potrzeby sprawy sądowej. We wszystkich trzech przypadkach mamy do czynienia z procesem swoistego „montażu prawdy” – zestawiania informacji uzyskanych w toku postępowania, tak by ułożyły się one w historię zdolną obronić się jako prawdziwa: czy to przed sądem opinii publicznej, czy ławą przysięgłych.
Sprawiedliwość ślepa na niewłaściwe oko
W każdym z trzech przedstawionych w serialu przypadków proces „montażu prawdy” daleki jest od obiektywności, naznaczony jest osobistymi urazami, uprzedzaniami, pragnieniami i założeniami osób układających mowę obrończą lub montażową układkę filmu. Pokazany w serialu reżyser francuskich Schodów, Jean-Xavier de Lestrade, choć jest bardzo blisko Petersonów i samego Michaela, próbuje zachować maksymalny obiektywizm, ale już montażystka, Sophie Broussard, nie tylko przekonana jest o niewinności Michaela, ale także nawiązuje z nim korespondencyjną znajomość, która przekształca się w romantyczny związek.
Także w procesie sądowym Petersona na jaw wychodzą właściwe dla miejsca i czasu uprzedzenia. Jeśli sprawiedliwość jest tu ślepa, to na niewłaściwe oko – doskonale widzi wszystkie niezwiązane bezpośrednio ze sprawą cechy Michaela, które nie powinny mieć znaczenia dla jego winy lub niewinności, a ignoruje to, co dla sprawy najbardziej istotne – np. to, że prokuratura nie była w stanie przedstawić narzędzia zbrodni, a jej narracja na ten temat została obalona przez obronę.
Szybko okazuje się, że Michael jest sądzony nie tyle za czyn, który mógł popełnić, ile za to, kim jest: aspirującym lokalnym politykiem skonfliktowanym z grupą rządzącą miastem; pełnym ambicji improduktywem, któremu styl życia wyższej klasy średniej zapewnia robiąca korporacyjną karierę żona, wspomagająca finansowo dwójkę synów Michaela z poprzedniego małżeństwa i jego dwie adoptowane córki; osobą wielokrotnie publicznie mijającą się z prawdą; wreszcie biseksualistą, utrzymującym pozamałżeńskie relacje seksualne z mężczyznami.
Polska tkwi w równościowym matriksie. Prawa LGBT+ nam się po prostu opłacają
czytaj także
Jedna z prowadzących sprawę prokuratorek, Freda Black, zachowuje się, jakby proces toczył się w latach 50., a Michael oskarżony był o homoseksualizm. Posługując się językiem, który dziś słusznie nazwalibyśmy mową nienawiści, Freda stara się wzbudzić maksymalne obrzydzenie przysięgłych do stylu życia oskarżonego.
Z drugiej strony zastanawiamy się, czy jako widzowie nie sympatyzujemy z oskarżonym i oddalamy od siebie informacje mogące świadczyć o jego winie, właśnie dlatego, że pada ofiarą napaści homofobicznej prokuratorki. Prowadzący sprawę prokurator ma z kolei osobisty interes w tym, by Michael – jako lokalny polityk krytykujący jego postępowanie – został skazany, nie może też przegrać sprawy o takich medialnych zasięgach. Eksperci ze stanowego biura śledczego naginają dowody tak, by pasowały do aktu oskarżenia – są wynagradzani w zależności od sukcesów prokuratury w sądzie.
Michael dzięki pracy żony jest zamożnym człowiekiem. Nawet on musi jednak wyprzedać praktycznie wszystko, co posiada, by być w stanie skutecznie się bronić – opłacić nie tylko dobrych adwokatów, ale też własnych ekspertów, którzy na podstawie tych samych dowodów, jakimi dysponuje prokuratura, zdołają dojść do zupełnie odmiennych wniosków. Ktoś zarabiający w okolicach płacy minimalnej byłby w tej sytuacji zupełnie bez szans. Mimo wszystkich zaangażowanych środków i słabości materialnych dowodów prokuratury Michael też ostatecznie przegrywa. Jak mówi mu jego prawnik, David Rudolf, próbując przekonać go do przyjęcia Alford plea, „problemem nie są dowody, tylko twój charakter”. Przynajmniej na sali sądowej powinno być chyba odwrotnie.
czytaj także
Z pewnością serialowy Michael Peterson jest niezwykle skomplikowanym charakterem. Wielka w tym zasługa odtwarzającego go Colina Firtha, który tworzy w Schodach jedną ze swoich najlepszych ekranowych kreacji. Firth dostał rolę dopiero po tym, gdy z udziału w projekcie zrezygnował Harrison Ford – trudno zrozumieć, co stało za tym oryginalnym obsadowym wyborem. Ford w Uznanym za niewinnego (1990) wcielił się co prawda w prokuratora oskarżonego o zamordowanie kochanki, wszystkie dowody wydają się wskazywać na winę oskarżonego, jego publiczny wizerunek ojca i męża sypie się na oczach opinii publicznej. Tamta rola pokazuje jednak ograniczenia aktorskie Forda, które boleśnie dałyby o sobie znać w Schodach.
Firth jako Peterson potrafi być jednocześnie jowialny, erudycyjny, szczodry, autentycznie kochający swoją żonę i dzieci, jak i egoistyczny, manipulatorski, oślizgły, zakłamany, nieznośnie pretensjonalny. Im dłużej trwa serial, tym bardziej wszystkie te cechy Michaela przykrywa jego depresyjne zgorzknienie, połączone z opryskliwym, drobnym okrucieństwem wobec najbliższych. Firth na przemian budzi naszą sympatię, współczucie, gniew, niechęć, rosnącą irytację. Ford – przy wszystkich zaletach tego aktora – nie byłby w stanie sprawić, by widzowie naprawdę poczuli do niego antypatię w niektórych fragmentach serialu, co Firthowi udaje się znakomicie.
Gdzie leży prawda
Zgorzknienie i rozczarowanie jest w ogóle emocją dominującą w końcówce serialu. W zasadzie nie ma tu nikogo wygranego, wymiar sprawiedliwości zawiódł wszystkich.
Rozczarowany jest Peterson, który wyszedł na wolność, ale nie był w stanie dowieść przed sądem swojej niewinności, stracił praktycznie cały majątek i zmarnował lata w więzieniu. Biologiczne i adoptowane dzieci Petersona przeszły przez piekło. Z kolei wychowywana wspólnie przez Michaela i Kathleen biologiczna córka tej ostatniej, jest przekonana, że system zawiódł, gdyż wypuścił na wolność mordercę jej matki – co do winy Michaela wątpliwości nie ma też siostra ofiary.
Tam, gdzie zawiódł wymiar sprawiedliwości, nie pomógł film – francuski dokument niczego nie wyjaśnił. Podobnie nic ostatecznie nie wyjaśnia serial fabularny. Wywołał on za to kontrowersje wśród przedstawionych w nim bohaterów i dyskusję na temat etyki tworzenia „historii opartej na faktach”. Pretensje do Camposa mają de Lestrade i montażystka filmu, której twórca serialu miał obiecać, że nie będzie on przedstawiał jej postaci – gra ją Juliette Binoche. De Lestrade dał Camposowi dostęp do swojego archiwum i nie ingerował w jego pracę na żadnym etapie – teraz, widząc na ekranie swój portret, żałuje tego. Zastrzeżenia zgłasza też rodzina Michaela, na czele z jego adoptowanymi córkami, które uważają serial za głęboko traumatyzujący.
Manifest polityczny ubrany w opowieść detektywistyczną. Rozmowa z tłumaczem gry „Disco Elysium”
czytaj także
Kto ma rację? Instynkt każe stanąć po stronie wolności artystycznej. Ale paradoksalnie sam kontakt z serialem Camposa uwrażliwia na głosy jego krytyków. Schody pokazują bowiem, że prawda jest na ogół o wiele mniej jednoznaczna, niż się nam wydaje, a dotrzeć do niej jest bardzo trudno. Kathleen Peterson jest ponad wszelką wątpliwość martwa, coś spowodowało jej śmierć, ale być może – konstatuje serial – tej prawdy nigdy się nie uda ustalić. Mimo wszystkich środków, jakimi dysponuje nasza cywilizacja, trzeba się czasem pogodzić z tym, że nie wiemy, że nie przeżyjemy katartycznego momentu nazywającego dobro dobrem, zło złem i przywracającego moralny porządek. Są sytuacje, kiedy musimy poruszać się w obszarach moralnej ambiwalencji. Ostatecznie tytułowe schody prowadzą wyłącznie w poplątany labirynt półprawd, kłamstw, domysłów, przypuszczeń, niekonkluzywnych poszlak.
Nie jest to może szczególnie nowy głos na temat wymiaru sprawiedliwości, ale w czasach, gdy struktura przefiltrowanej przez media społecznościowe sfery publicznej zachęca nas, by twardo zajmować stanowiska – pochwalać i potępiać – w sprawach, o których możemy mieć bardzo nikłe pojęcie, bardzo rozsądny.