Pornograficzna przemoc i uprzedmiotawianie są u Patryka Vegi niejako usprawiedliwiane tym, że „jednak prawdziwa miłość istnieje”, a poza tym wiemy, że w końcu laski się zemszczą.
Obie lubimy, przynajmniej raz na jakiś czas, kulturę masową i rozrywkową. Nie poszłyśmy więc na film Patryka Vegi, żeby porównać Kobiety mafii z Ojcem chrzestnym, a potem wyśmiać chałturszczyka. Z ręką na sercu wyznajemy, że poszłyśmy na ten film z pewną nadzieją na to, że się rozerwiemy i naoglądamy silnych kobiet na ekranie. Niestety, jesteśmy rozczarowane. Kobiety mafii nie są zbyt zabawne, a żarty z tego, że blondynka jest głupia, już widziałyśmy. Nie oburzają nas one, o ile blondynkę gra Maja Ostaszewska, tak jak w dwóch poprzednich Pitbullach. W wykonaniu Katarzyny Warnke nie miała ona jednak żadnego drugiego dna, po prostu była denna. A to nie jest zabawne.
Ale może to nie miała być komedia, tylko kino sensacyjne? Fabuła nas jednak nie wciągnęła, a jedna z nas nawet zaczęła przysypiać. Nowy film Vegi jest jak mielony zrobiony z resztek z wczorajszego obiadu: recykling typów bohaterów, recykling rodzajów żartów. W sumie ideowo jesteśmy za recyklingiem, ale fajnie, jak z odpadów uda się zrobić coś nowego. Jak się nie uda, to są to po prostu źle posegregowane śmieci.
czytaj także
Vega kolejny raz stawia na kobiety, to one są tu postaciami wiodącymi. Podobnie było w filmie Pitbull. Niebezpieczne kobiety czy w Botoksie. Cały pomysł znów polega na tym, żeby w świecie przedstawionym podmienić kilka postaci z męskich na kobiece.
W filmach Vegi są trzy typy bohaterów – głupie karki, prymitywni, lecz skuteczni bandyci oraz inteligentni bandyci z duszą, których mimo wszystko lubimy. Odpowiednikiem karków są „blondynki”, nawet jeśli są brunetkami, tu widać wyraźnie różnice genderowe. Prymitywni bandyci nie mają swego odpowiednika w świecie kobiet – aż tak paskudne kobiety być nie mogą. Główne postacie należą jednak do trzeciej kategorii i pozornie różnią się od siebie głównie płcią biologiczną.
czytaj także
Opowiadamy o policjantach i gangsterach, jest przemoc, zbrodnia, są pościgi, kraksy (trochę jednak karykaturalne są te wybuchające, koziołkujące auta bez kierowców i pasażerów, chociaż w innym kontekście może doceniłybyśmy rozmach). Głupie kobiety odpadną, inteligentne poradzą sobie nawet lepiej od mężczyzn. Przeklinają nie tylko faceci, ale też babki (nudne te przekleństwa, same kurwy i pierdolę, serio, język polski stać na więcej). Oraz kobiety tłuką innych – tak samo mocno umie przywalić i niania (Agnieszka Dygant), i Żywy (Piotr Stramowski).
Jeśli panie chcą, będą miały siedmiu mężów. Tak jak stereotypowy facet mogą zostawić dziecko z mężem i wyjechać do pracy, spokojnie oznajmiając, że teraz przez jakiś czas nie będzie ich w domu. Mogą wziąć na siebie robotę gangsterską, kiedy ich partnerzy pójdą akurat siedzieć albo wpadną w tarapaty. Trafiają do tej roboty raczej z przypadku, a nie z własnego wyboru, bo jednak to kobiety, ten lepszy gatunek człowieka. Bo kobiety tak naprawdę są lepsze – na ten komplement już dawno przestałyśmy się nabierać. Dowartościujmy kobiety, pozwólmy im być facetami, nawet takimi lepszymi facetami. Ale co to naprawdę zmienia?
Chciałyście kobiet w filmie, no to je macie [Dunin i Wiśniewska o „Botoksie” Vegi]
czytaj także
Czy świat stanie się lepszy, gdy np. w polityce, mediach, spółkach, na stanowiskach kierowniczych w bankach i gangach będzie więcej kobiet? Przypadki takie jak Margaret Thatcher albo Hanna Gronkiewicz-Waltz dowodzą, że nie zawsze i nie wszędzie. Lepszy o tyle, że będzie w nim więcej równości płci. W ogromnym uproszczeniu jest to jedna z twarzy feministycznej walki, która toczy się o to, żeby kobiety mogły być we wszystkich tych miejscach w strukturze społecznej, które dziś są pozajmowane przez facetów. Jak w piosence Beyoncé.
Ale nasz feminizm mówi także, że walka toczy się nie tylko o to, co wyżej. Zakłada nie tylko zamianę miejsc, ale też zmianę świata na taki, w którym nie chodzi o to, żeby kobiety mogły teraz poniżać podwładnych na swoich nowo zdobytych stanowiskach kierowniczych, tylko żeby nikt nikogo już nie poniżał. Tak dalece posuniętego feminizmu nie oczekujemy od Vegi, rzecz w tym, że on tylko udaje ten pierwszy. Przy wszystkich zastrzeżeniach można by to zaakceptować – właśnie gdyby nie udawał. Zaraz powiemy, czemu mu nie wierzymy.
W tym świecie opartym na przemocy, przemoc skierowana wobec kobiet ma charakter seksualny, nawet jeśli nie jest to akt seksualny. Płeć więc nie jest bez znaczenia! Zanim okaże się, że są lepsze, półtorej godziny można jechać na zmuszaniu kobiet do seksu analnego, gwałtach i biciu; można uprzedmiotawiać, pokazywać gołe cycki i gołe cokolwiek się da. Torturować, podtapiać, ośmieszać, przerywając to czasem ckliwymi scenami miłosnymi z hiszpańskim wybrzeżem w tle, żeby napięcie seksualne osiągnęło pełne spektrum. Pornograficzna przemoc i uprzedmiotawianie są tu niejako usprawiedliwiane tym, że „jednak prawdziwa miłość istnieje”, a poza tym wiemy, że w końcu laski się zemszczą. Rozpuszczą mężczyzn w kwasie, utną nogę piłą, otrują, zatłuką młotkiem (same nie brudząc sobie przy tym rąk) i – to chyba jest najgorsze – zmuszą jednego pana do stosunku oralnego z drugim.
Tylko że to nie jest Kill Bill, jedynie kiepski kabaret albo jego niezamierzona parodia. Stajnia Vegi, czyli aktorzy, którzy grają u niego w kolejnych już filmach, nie tworzy nowych ról i w związku z tym jest trochę tak, jakbyśmy po raz kolejny oglądali ten sam film, tylko w coraz gorszej wersji. Kino Patryka Vegi, które miało zadatki na przyzwoite, popularne kino rozrywkowe, zaczyna się dusić z powodu braku świeżego powietrza.
Co pozostaje? Brawo, dziewczyny, cokolwiek was spotkało, dajecie radę, więc wszystkie porachunki męsko-damskie są już załatwione. A my przy okazji pooglądamy sobie, jak tańczycie na rurze, i pokaż cycki, mała.