„Menu” wpisuje się w długi cykl filmów z ostatnich lat, gdzie wielkie konflikty rozdzierające współczesne społeczeństwa zostają wciśnięte w kameralne ramy, pokazane jako teatr mikrowojny klasowej.
Jednym z najlepszych filmów o thatcheryzmie jest Kucharz, złodziej, jego żona i jej kochanek (1989) Petera Greenawaya. Metaforą brytyjskiego społeczeństwa odmienionego po dekadzie rządów Żelaznej Damy jest w filmie luksusowa restauracja Le Hollandais. Kontrolę nad przybytkiem przejmuje gangster Albert Spica, reprezentant nowej klasy posiadającej, wyniesiony w górę przez gospodarcze i społeczne przemiany lat 80., bardziej drapieżny, bezwzględny, głodny i zdeterminowany, by dostać to, czego pragnie, niż stara, zasiedziała, rozleniwiona brytyjska elita.
Spica terroryzuje swoją żonę, genialnego szefa kuchni Le Hollandais, Richarda Boarsta, klientów restauracji, w tym zwłaszcza dystyngowanego, dyskretnego właściciela pobliskiej księgarni, z którym żona gangstera nawiązuje pozamałżeński romans. Dynamika relacji między tytułowymi postaciami daje się czytać jako obraz stosunków między thatcherowską nową klasą, inteligencją o wysokim kapitale kulturowym i polem sztuki – które reprezentuje Richard, pokazywany w filmie konsekwentnie jako wybitny artysta stołu.
czytaj także
Restauracja jako klasowy mikrokosmos wraca w bardzo zabawnej i bardzo czarnej komedii Menu, którą można ciągle obejrzeć w kinach. Twórcy filmu – reżyser Mark Mylod i jeden ze scenarzystów Will Tracy – pracowali wcześniej przy Sukcesji, producentem jest stojący za tym serialem Adam McKay, sam jako reżyser mający na koncie takie dzieła jak Vice (2018) czy The Big Short (2015). Można więc spokojnie powiedzieć, że ekipa od Menu rozumie problemy współczesnych nierówności społecznych, ekscesów kapitalizmu i zamkniętego, uprzywilejowanego świata górnego procenta.
W nim też rozgrywa się akcja Menu – w zasadzie cały film toczy się w luksusowej restauracji Hawthorne, położonej na prywatnej wyspie, gdzieś przy Wschodnim Wybrzeżu. Wyspę zamieszkuje wyłącznie sławny na cały świat szef kuchni Julian Slowik i pracownicy jego restauracji. Produkty pozyskiwane na wyspie – od ryb, przez rośliny, po mięso i wędliny – stanowią podstawę menu w Hawthorne, klienci podobnych miejsc oczekują przecież, że ich posiłki zostaną skomponowane z zachowaniem zasady terroir.
czytaj także
Kolacja, na którą film zabiera nas do Hawthorne, ma prywatny, zamknięty charakter. Zaproszona została grupa starannie wyselekcjonowanych gości, którzy dostąpią przywileju udziału w kilkugodzinnej uczcie. Jest wśród nich prominentna krytyczka kulinarna, zdolna jedną recenzją zmienić szefa kuchni w gwiazdę lub zniszczyć jego karierę, oraz wydawca magazynu, w którym kobieta publikuje swoje teksty. Jest grupa głośnych, wulgarnych młodych mężczyzn, robiących błyskotliwą karierę w korporacji należącej do cichego inwestora wspierającego Hawthorne i Slowika. Jest były filmowy gwiazdor zastanawiający się, jak na nowo wymyślić swoją karierę, i jego asystentka. Jest wreszcie niezdrowo entuzjastyczny fan Slowika, Tyler Ledford, uważający się za wielkiego znawcę kuchni, zamęczający swoją partnerkę ciągłymi banałami na temat sztuki kulinarnej i geniuszu szefa kuchni w Hawthorne.
Wyspa jest odcięta od świata, prom przypłynie dopiero po zakończeniu wydarzenia – więc nawet jeśli komuś nie smakuje, nie może za bardzo odejść od stołu. Kolacja od samego początku przybiera nieoczekiwany przebieg. Już przy drugim daniu Slowik wygłasza wielką pochwałę chleba jako podstawowego pożywienia zwykłych, ubogich ludzi, którą kończy, zwracając się do gości, „wy, jako osoby niepospolite, chleba dziś nie dostaniecie”.
Zgodnie ze słowami szefa kuchni obsługa podaje gościom puste talerze z różnymi pastami do posmarowania nieistniejącego pieczywa. Tyler zachwyca się „genialnym konceptem”, a krytyczka sztuki z przekonaniem mówi, że Slowik zawsze używał jedzenia jako komentarza na temat społecznych nierówności i teraz wraca do swojego ulubionego tematu.
Później robi się tylko dziwniej, każde kolejne danie jest wymyślone tak, jakby miało kpić z wyselekcjonowanych gości, prowokować ich, poruszając bardzo osobiste struny. Zachowanie ekipy Hawthorne coraz bardziej przeraża gości, kolacja z celebracji talentu Slowika – oraz własnego bogactwa i przywileju – zmienia się w psychiczną torturę, z czasem zaczyna robić się naprawdę niebezpiecznie.
Inaczej niż w filmie Greenawaya kucharz i jego współpracownicy nie zamierzają dać się sterroryzować „złodziejowi” i światu, jaki ten reprezentuje, sami pierwsi przechodzą do ataku.
Menu wpisuje się w długi cykl filmów z ostatnich lat, gdzie wielkie konflikty rozdzierające współczesne społeczeństwa zostają umieszczone w kameralnych ramach, pokazane jako teatr mikrowojny klasowej, rozgrywającej się w niewielkiej, zamkniętej społecznie przestrzeni. W Parasite (2019) był to mikrokosmos rodziny panów i sług we współczesnej Korei, w Bacarau małej wioski w brazylijskim interiorze, gdzie zamożni Amerykanie przyjechali zapolować na „tubylców”. W Zabawie w pochowanego – rezydencji siedzącej na starych pieniądzach rodziny, do której za sprawą męża dołącza młoda dziewczyna – zmuszona walczyć o życie, po tym jak okazuje się, że za fortuną kryje się pakt z diabłem wymagający od czasu do czasu złożenia ofiary ze „świeżej krwi”.
czytaj także
Na ich tle Menu wyróżnia się tym, że mówiąc o nierównościach i generowanych przez nie społecznych napięciach, skupia się na sytuacji przemysłów kreatywnych i pola sztuki.
Tak jak Richard Boarst z filmu Greenawaya Slowik to artysta uwikłany w niedogodności pola pieniądza i władzy. Przypomina genialnego malarza, którego sztuka, odnosząc zasłużony sukces, staje się narzędziem tezauryzacji kapitału i budowania prestiżu najbogatszych – nawet jeśli mówi o społecznych nierównościach i klasowych konfliktach.
Jak się dowiadujemy z czasem, Slowik od dawna ściera się ze stojącym za Hawthorne inwestorem, broni integralności swojej sztuki kulinarnej – menu, filozofii komponowania posiłków, standardów kulinarnego rzemiosła, jakości produktów – przed jego naciskami, zupełnie jak reżyser próbujący ocalić swoją artystyczną wizję przed szefami studia, naciskającymi na dokręcenie mniej dołującego zakończenia albo skrócenie filmu o dwa kwadranse.
Świat luksusowej restauracji przypomina rzeczywistość innych przemysłów kreatywnych. Wszyscy marzą w niej o zostaniu drugim Slowikiem albo przynajmniej dostaniu się w bezpośrednią orbitę jego blasku, ale niezależnie od tego, jak ciężko będą pracować, ilu godzin na dobę na to nie poświęcą, uda się to tylko nielicznym, tym, którzy mają albo niezwykły talent, którego nie zastąpi najbardziej wytężona praca, albo po prostu szczęście. Ekipa Hawhtorne nie tylko dokonuje wyrafinowanej zemsty na swoich klientach, ale przeżywa też swój moment MeToo, dynamika płci i władzy w prestiżowej kuchni okazuje się całkiem podobna do tej w przemyśle filmowym.
czytaj także
Na szczęście wszystkie te alegorie nigdy nie przybierają w Menu zbyt dosłownego wymiaru. Film nie jest naiwnym plakatem z hasłem „Eat the Rich”. Za ucztą-zemstą Slowika kryje się nie tylko klasowa złość, ale też egzystencjalna rozpacz, poczucie utraty sensu i radości z tego, w czym sławny szef kuchni jest najlepszy – z gotowania. Równie ważne jak społeczne kwestie jest w Menu pytanie: „jak to się dzieje, że w konsumpcyjnej cywilizacji, która tyle wysiłku wkłada w to, by zaspokoić wszystkie najbardziej niszowe pragnienia zdolnych za to zapłacić konsumentów, utraciliśmy zdolność do odczuwania prostej radości?”. Nie tylko z jedzenia i z gotowania, ale i z wszystkiego innego, co po prostu powinno sprawiać radość.
Postacią, wokół której skupia się to pytanie, jest towarzyszka Tylera – psychofana Slowika – Margot. Znalazła się na kolacji przypadkiem, zastąpiła dziewczynę Tylera, która go rzuciła w okresie między potwierdzeniem rezerwacji a faktyczną kolacją. Margot odgrywa w fabule Menu podobną rolę jak final girl w horrorze. Jako pierwsza zauważa szaleństwo Slowika i nie ma zamiaru dać się w nie wciągnąć, szuka drogi ucieczki. Zachowuje się najrozsądniej ze wszystkich postaci w filmie, być może dlatego, że jest obca w świecie bogactwa, przywileju i przerafinowania zmierzającego do samozatraty. Przeciwstawia mu młodość, wolę przeżycia, pragnienie prostej radości.
Nie wszystko w Menu udało się w stu procentach. Niektóre scenariuszowe pomysły wymagałyby jeszcze dopracowania, a wizualna warstwa filmu okazuje się dość banalna jak na możliwości, jakie stwarzał temat – choć dania Slowika zaaranżowane na potrzeby filmu przez szefową kuchni Dominique Crenn wyglądają wspaniale.
Mylod i jego scenarzyści mają jednak niezaprzeczalne wyczucie społecznej satyry, doskonale operują makabrycznym humorem, który jest znacznie bardziej wieloznaczny, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Na planie udało się też zgromadzić rewelacyjną obsadę, Ralph Fiennes jako Slowik i Anya Taylor-Joy jako Margot tworzą zachwycające aktorskie kreacje. Po świątecznym przesycie, w konfrontacji z melancholią końca roku, Menu będzie doskonałym filmowym wyborem.