Z pisarką Anną Cieplak rozmawia Lidia Ostałowska.
Lidia Ostałowska: „Tego dnia, gdy samolot celnie wbił się w dwie wieże World Trade Center, wznosząc puchate chmury białoszarego dymu, postanowiłam, że nie będę już dłużej słuchała Ich Troje”. To Anita, nastoletnia bohaterka Lat powyżej zera. Przyglądamy się jej dorastaniu od zamachu w Nowym Jorku po katastrofę smoleńską.
Anna Cieplak: Zaznaczoną lekkim mrugnięciem.
I dochodzimy do wniosku, że młodzieńcze polskie biografie mają się nijak do zbiorowych.
Wielkie wydarzenia, te, o których dowiadujemy się z mediów, zapamiętujemy zazwyczaj przez osobiste detale. Są tylko tłem naszej codzienności, nie pochłaniają jej. Mnie atak na WTC kojarzy się ze sklepem ze śrubkami – tam byłam, gdy w radiu powiedzieli o ataku – i z bratem, który tego dnia się dowiedział, że musi zaraz zmienić szkołę, bo z powodu reformy zabrakło miejsc. Uwaga naszej rodziny była na to skierowana. Umiera papież, trwa żałoba narodowa. A Anita rozczarowana, bo koncert się nie odbędzie. Tak po prostu jest.
czytaj także
Ojciec Anity, budowlaniec i wielbiciel Kultu, boi się Unii Europejskiej. „Przyjdzie swołocz, zamknie wszystkie polskie zakłady pracy i wstawi do nich Hindusów. Tata wtedy będzie musiał ich słuchać, podczas gdy woli pracować sam i na własne faktury lub nawet bez nich”.
Z Unią wiąże się jedyna historia wspólna dla mnie i narratorki. Obie robiłyśmy z tej okazji film. Zgrałam go niedawno na CD, obejrzałam i się załamałam. Okazało się, że w ogóle nie interesowała mnie rzeczywistość społeczna, polityka. Nie widząc tego nagrania, szłabym pewnie w zaparte, że zawsze byłam przejęta otaczającym mnie światem. A to nieprawda. I nie byłam w tym odosobniona. Pytałyśmy znajomych z klasy, co myślą o akcesji. A oni, że są na nie, bo „chcą pozostać w Polsce”. Zdarza mi się narzekać na młodzież: nie przejmuje się polityką, nie wie, o co chodzi. A byłam podobna, anarchizowałam. Politykę kojarzyłam z odbieraniem wolności, a nie z obywatelskością. To nam wtedy towarzyszyło, tę postawę współdzieliłam z bohaterką.
„To, co nagrywałam, było jak obraz z ogromnego terrarium” – podsumowuje film Anita. Chłopcy kopią chodnik. Pusta witryna punktu usługowego. Matka z dzieckiem nie ma na lizaka.
Na ulicach w Dąbrowie Górniczej i okolicy czuło się niepokój. Że ci, którym powodzi się dobrze, nadal będą mieli dobrze. Ale gorzej sytuowani? Trudniej im będzie wyjść na prostą. Ktoś pracował na czarno, ktoś dorabiał bez rachunków. Unia kojarzyła się nie tylko z obietnicami lepszych warunków życia, ale i niepewnością, którą i tak już przyniosły lata 90., z nieznanymi, nowymi restrykcjami. Krążyło na ten temat wiele mitów.
Rodzina Anity jedzie w tym czasie na ziemniakach, żeby wyrównać zaległe rachunki. Mama straciła pracę.
Z radością chodziła do nowego supermarketu, a nie kojarzyła, że to tam powstał salon fryzjerski, przez który zbankrutowała, pewnie tańszy niż jej na osiedlu. Ale martwi się nie tylko pieniędzmi.
Przez chwilę nie może „dbać o kształt włosów ludzkości”.
A fryzjerstwo ją uszczęśliwia. Znajomy Anity, złota rączka w domu kultury, irytuje się, że zatrudnili faceta od pozyskiwania środków z zewnątrz. Po co te środki, skoro on wszystko naprawi? Nikt im nie wyjaśnił, jak to będzie wyglądać i czego się spodziewać. Bohaterowie mają szacunek dla miejsca, w którym pracują i żyją. To ważne w czasie, kiedy pojawiają się coachingi, treningi, projekty, które niby mają prowadzić do rozwoju, a ostatecznie dają tylko złudzenie, że poprzez pewien styl życia zmienimy swoją pozycję społeczną.
czytaj także
A twoja rodzina z jakiego pochodzi miejsca?
Mama z Podkarpacia, tata z Dąbrowy Górniczej. W domu zawsze były ciepłe relacje: rozmawiało się, nie wrzeszczało. Słuchało, czytało, nie wywierało presji. Chyba jakoś nas do tego nazwisko zobowiązuje. Relacje w domu opierały się na zaufaniu. Z Anitą wiąże mnie głównie posiadanie żółwia, którego można było kupić na targowisku. I to, że tacy sąsiedzi jak jej rodzice mogli mieszkać obok. W blokach są naprawdę bardzo różnorodni ludzie.
Gdzie się pracowało w Dąbrowie Górniczej?
Dużo osób „na hucie” – jak nie jednej, to drugiej. Trudno było skojarzyć, kto wykonuje pracę fizyczną, a kto jest tak zwanym pracownikiem umysłowym. To wiedzieli rodzice, dzieci już nie. Do pewnego momentu, jeśli w domu jest wszystko w porządku, nie dostrzega się różnic. Były „huty” i tyle.
I wspólna podstawówka?
Zaraz obok bloku, bez segregacji. Może dlatego tworzenie więzi niezależnie od różnic w stylu życia czy pochodzeniu wydaje mi się czymś naturalnym, spontanicznym. Miałam wrażenie, że to było zwyczajne. Do biblioteki na naszym osiedlu chodziły dzieci z różnych domów, bo robili nam konkursy na liczbę przeczytanych książek i wręczali nagrody. Kola w pewnym momencie wypożyczyła nawet jedną książkę rano, a drugą wieczorem, żeby wygrać. A ja w konkursie na rysunek z „W pustyni i w puszczy” namalowałam za małego psa i pani wtedy wykryła, że tak naprawdę nie czytałam. Ale coś pewnie z tego wszyscy wyciągnęliśmy. Jak byłam mała, to jeszcze chodziłam w szkole na kółko teatralne. Miałam marginalne role w stylu bycia okiem potwora albo magicznym błotem. Ale szczególnie mi to nie przeszkadzało, bo dzięki tym zajęciom udawało mi się wpadać w otchłanie wyobraźni, a sama pewnie bym nie wpadła. Prowadząca zajęcia włączała nam Apocalypticę, pisała schizowe scenariusze, tworzyliśmy dziwaczne stroje i poruszaliśmy foliami malarskimi, udając, że jesteśmy morzem. I to w zwyczajnej sali do plastyki. Później nas woziła na występy i mogliśmy oglądać inne spektakle.
czytaj także
Dzieciństwo szczęśliwe, choć przeciętne.
Zawsze mi się wydawało, że zwykli ludzie, tacy jak z czeskich filmów, nie muszą robić wielkich rzeczy, a są wartościowi. No dobra, użyję tego słowa, wspaniali.
Wspaniali Zagłębiacy?
Będzin i Zagłębie to w powieści topografia, a Gadu-Gadu, kasety VHS i kawiarnie komputerowe to sentymentalne artefakty. Pełnią funkcję tła, i tyle. Książka jest próbą uchwycenia aspiracji i sposobów na życie w momencie przejściowym, poza centrum. Widzę szansę w docenieniu małych i średnich miast, bo nie wszyscy uciekniemy do Krakowa czy Poznania. Trzeba umieć żyć we własnym otoczeniu. Ciekawiło mnie, w jaki sposób Anita przeżywa rzeczywistość, jak się zmienia razem z otaczającym ją światem.
Najpierw rywalizuje o miejsce na osiedlu. Słucha Paktofoniki i Pei, chodzi w glanach, prowadza się z ministrantem. Później skutecznie walczy o miejsce w porządnym liceum w większym mieście. Czyta Pornografię Gombrowicza i Cząstki elementarne Houellebecqa. Filmuje. W jej życiu wszystko wydaje się jeszcze możliwe. Pójdzie na SGH…
I będzie prezesem. Myślenie o rozwoju tylko w kategoriach awansu zawodowego czy bogactwa, żeby kupować droższe rzeczy, jest kuriozalne. To nie rozwój, tylko zwiększanie posiadanych dóbr. Nie da się kształtować wrażliwości w poczuciu nieustannego zagrożenia, że trzeba ciągle iść wyżej i gromadzić więcej. A u nas jest się albo marginesem, albo zwycięzcą. Nie widzimy społecznego środka.
Anita, zamiast zakuwać do matury, pomaga w hospicjum w Sosnowcu. Umierającej babci przynosi „Życie na gorąco” – nie po to, żeby zaliczyć w szkole wolontariat. Czuje, że to ważne?
Kształtują nas małe historie, to one dają poczucie spełnienia. Mogłabym oczywiście opisać standardową bohaterkę, która cierpi i jest skupiona na sobie, bo „inni mają lepiej”. Ale to by było powtarzalne, schematyczne. Jej rodzice to klasa ludowa, biorąc pod uwagę wykonywane zawody. Niby muszą walczyć o byt, ale nie jest tak źle. Liczy się, żeby związać koniec z końcem i zachować pogodę ducha. W tym środowisku panuje większa familiarność, dostrzega się sąsiada, dba nie tylko o siebie. Anita dostaje w szkole nagrodę za aktywność, cieszy się. Zakłada ładne pantofle, pierwszy raz się stara. Ale myśli: jestem za głupia, żeby dostać za oceny. Wie, że to wyróżnienie nie jest takie ważne. A powinno, bo aktywna młodzież ma rozwiniętą empatię, stara się współpracować, bardziej ufa. Takich postaw się nie docenia. A mnie zależało, żeby sobie szczerze powiedzieć pewne rzeczy.
Na przykład?
Że nie muszę się wstydzić, kiedy nie wykonuję tak zwanego prestiżowego zawodu. Albo że – jeśli oczywiście nie chodzę do pracy, gdzie ktoś mnie wyzyskuje, nie przestrzega moich praw pracowniczych i nie mam siły na nic więcej – mogę zrobić coś dla innych, w coś się zaangażować. Myślę, że „środek” szczególnie może wybierać, w jaki sposób spędza wolny czas, w przeciwieństwie do tych, którzy łapią trzy prace naraz, żeby opłacić rachunki.
Mam trochę czasu, zrobię kurs, szef mnie pochwali.
A potem pewna siebie, zadowolona będę pracować na kolejny sukces. Ludziom ogromnie potrzeba sprawiedliwości. Jak ją osiągnąć, nieustannie konkurując? Trzeba myśleć o sobie dobrze i bez tego.
czytaj także
O jaką sprawiedliwość chodzi?
Nie taką, że wszyscy zarabiają tyle samo. Ale że czują, że są ważni, mogą na coś wpływać. Moja bohaterka ma odwagę. Jest dziewczyną z miasteczka, w trudnej sytuacji. Dostała obietnicę, że jak wejdziemy do Unii i człowiek się będzie dobrze uczył, to osiągnie nie wiadomo co. Dostrzega, że tak się nie stanie.
Wyjeżdża do Szkocji na gary.
Tylko taka wersja życia początkowo przychodzi jej do głowy. A po jakimś czasie idzie do knajpy karaoke Matka Jadalna, gdzie wisi duża mapa Polski. Można zaznaczyć na niej miejsce, z którego się pochodzi. I ona, która dotąd pobłażliwie mówiła na Będzin „Będziń”, nagle przechodzi wobec swego miasta w czułość. Dostrzega, że to miejsce nie jest przypadkowe, a życie nie musi polegać na tym, żeby się stamtąd wyrwać. Pomiędzy studiami w dużym polskim mieście a egzystencją w Szkocji z dnia na dzień istnieje coś jeszcze. Wcale nie trzeba się poddawać i rezygnować z samej siebie. Nie trzeba się też ścigać, ustawiać pułap wysoko, aspirować do cudzych wzorców. Lepiej tworzyć własne. I w Będzinie da się coś zbudować. Anita akceptuje rzeczywistość. Wierzy, że jest osobą wartościową bez względu na to, czego doświadcza i co ktoś jej naobiecywał. Zachowuje zuchwałość, dzielność i poczucie humoru. Znam podobne osoby. Lubię takie uziemienie i dystans do osobistych osiągnięć lub ich braku. Takimi ludźmi trudniej manipulować.
Natalia i Anita, biedaczki z Będzinia. Jedna zaszła z nauczycielem i biega z wózkiem koło bloku, druga się nie poskładała, chociaż miała talenty.
Nie mogłam wysłać Anity do Oksfordu i zrobić z niej intelektualistki, która później instrumentalnie wykorzysta swoją wiedzę. Sprzedałabym nieprawdziwą opowieść, a mnie interesuje realizm. W Polsce awanse są bardzo rzadkie, a reprodukcja pochodzenia nagminna. Jeśli wierzymy w te bajki o awansie i nie potrafimy w jakimś momencie ich przeskoczyć, wtedy czujemy się skrzywdzeni. To próbuję pokazać. Anita nie chce siedzieć z Natalią na osiedlu ani z Iloną, inną koleżanką, urządzać slamów poetyckich. Realizuje swoje pasje, ryzykuje, poszukuje. Rozczarowanie i gorycz są po drodze nieuniknione. Ważne, co się z nimi pocznie. Czy uznamy się za ofiary, czy zrozumiemy swoje miejsce. Bo czasem trzeba gdzieś zostać. To żadna bierność, przeciwnie. Dopiero wtedy możliwe jest pójście dalej, prawdziwy rozwój. I to nie tylko osobisty, według mnie przereklamowany, ale społeczny, szerszy.
Jak wyglądało twoje pójście dalej?
W gimnazjum trafiłam na supernauczycieli, dzięki którym udało mi się dotrzeć do bardziej wymagających filmów, książek i muzyki. To pewnie jakoś mnie przesterowało w stronę poszukiwania przestrzeni do wyobrażania sobie bardziej złożonego świata niż w programie szkolnym. No i chyba dzięki nim miałam fuksa na maturze, bo dali nam do analizy Różyckiego, którego prawie wszyscy pomylili z Różewiczem, a ja nie, bo byłam akurat świeżo po 12 stacjach. A w szkole przecież takich tekstów się nie czyta. Może dlatego wierzę w ogromną sprawczość edukacji. Szkoła pozwala otwierać się na świat, jeśli trafi się na wychowawców, którym zależy na uczniach.
Wstępnie chciałam iść na filologię polską do Katowic i zostać nauczycielką, ale trafiałam na studia w Cieszynie. Pomyślałam, że pasuję do takiego miejsca i że animacja społeczno-kulturalna brzmi dobrze. Szczerze mówiąc, mierzyłam siły na zamiary, bo jestem z rocznika wyżu demograficznego i nie wiem, gdzie by mnie przyjęli. Jak tylko się wprowadziłam do Cieszyna, to się okazało, że Asia Wowrzeczka, wykładowczyni, chce założyć Świetlicę Krytyki Politycznej, więc miałam co robić. Bo mnie zawsze ciągnęło do wszystkiego, co pozaszkolne. Zaczęłyśmy z dziewczynami pracować z dziećmi i młodzieżą, które kręcą się po śródmieściu i nie mają takiej pani od zajęć teatralnych, co im włączy Apocalypticę. No i zostałam tutaj do dzisiaj, widząc w tym ogromny sens.
czytaj także
Lata powyżej zera: prowincja wywyższona, szary człowiek uszanowany, jego krzywda dostrzeżona. To opowieść obecnej władzy.
Książka wcale się w nią nie wpisuje. Władza populistycznie chwali bierność i usiłuje się podlizywać, twierdząc, że poratuje wszystkich żyjących w trudnych warunkach. Obiecuje: przytulimy was. Czym innym jest jednak mądrze funkcjonujące państwo, a czym innym „dziurawe” obietnice, jak „Mieszkanie plus eksmisja”. Rola rządzących jest oczywiście ogromna, bo w wyniku ich decyzji zmieniają się instytucje, a to one zapewniają stabilność. Ale trzeba je zmieniać z namysłem, w jakimś celu. Nie tak, że wymyślam sobie reformę z dnia na dzień i zakładam, że kogoś nią uszczęśliwię. Albo że wprowadzę zmiany w sądownictwie, żeby już nikt nigdy nie cierpiał z powodu niesprawiedliwego wyroku. Poza tym wielu ludzi ma poczucie wstydu i wkurzenia, potrzebują czegoś innego niż całusa od władzy. Ja dziękuję za taki szacunek, w którym ktoś ma mnie za „głupią dzikuskę”.
Co mogą zrobić dziewczyny z Zagłębia?
Pozostaje im poszukiwanie własnych kierunków, czasami kombinowanie, boksowanie się z rzeczywistością, co nie jest oczywiście proste. Czas, który opisuję, był momentem przejścia od wiary w turbokapitalizm lat 90. do zrozumienia, że bezpieczeństwo nie istnieje. To, co oferują politycy, się nie zrealizuje. Nie jesteśmy zieloną wyspą. Pytanie, co z tym zrobimy, jakie przyjmiemy strategie, co nowego z kolejnych lat się wyłoni.
A co z potrzebą sukcesu?
Dla niektórych życie Anity jest rozczarowujące, „Lata powyżej zera” to ich zdaniem smutna książka. Dziewczyna miała taki potencjał i co? Uważam, że ma go nadal. Sukces definiujemy zależnie od tego, jakie kto nam narzucił marzenia. Najczęściej mierzone zarobkami i pozycją społeczną. Ale są inne rodzaje sukcesu. Dla Anity to bycie częścią lokalnego zespołu muzycznego. Dla Natalii – że poradziła sobie z dzieckiem i została kosmetyczką. Znam ludzi, którzy angażują się we wspólnoty mieszkaniowe, żeby mieć wpływ na najbliższą przestrzeń, i to nie na osiedlu strzeżonym, tylko w przestrzeni wspólnej. Ludzie działają w kołach zainteresowań w domach kultury, gdzie odbywa się samokształcenie, przychodzą za darmo do świetlicy, żeby pomóc komuś korepetycjami. To nie jest zawrotna liczba osób, jakiś rewolucyjny ruch oporu, ale zwykli średniacy, którzy czasem chcieliby coś zrobić dla innych. To przecież też są działania polityczne. Zmieniają coś, warto zwrócić na nie uwagę.
Sukces jednak dzieli.
I aspiracje. W warunkach małego miasta czasem tego nie dostrzegamy. Żyjemy drzwi w drzwi, zdaje nam się, że jesteśmy zbliżeni do siebie. Złudne wrażenie. Klasa średnia jest bardzo zróżnicowana. Zastanawiam się w książce, co się stanie, gdy nasze młodzieńcze drogi się rozejdą. Czy będziemy mimo wszystko spotykać się i rozmawiać jak Anita, Natalia i Ilona? Czy uznamy, że segregacja odbyła się już, i tyle.
Równy start nie istnieje?
Oczywiście. Jednej rodzinie nic nie brakuje, a w innej bieda – zreprodukowana albo bo ktoś nagle umarł, zachorował i zmienił się standard życia. Na co dzień prowadzimy z dziewczynami ze Świetlicy Krytyki Politycznej projekty edukacyjne. Robimy ćwiczenia z podręcznika Kompas na wyjazdowych warsztatach. Losujesz rolę. Możesz być Romem, uchodźcą, szefową banku, matką samotnie wychowującą dzieci, niepełnosprawnym, lesbijką w małym mieście, córką ambasadora, nielubianym uczniem. Wszyscy stają rzędem obok siebie. Czytam różne stwierdzenia. Mogę zaprosić znajomych do mieszkania. Raz w miesiącu mogę iść do kina. Mam dostęp do wody i prądu. Nie mam problemu z wyjazdem na wakacje. Ci, którzy odpowiadają twierdząco, robią krok naprzód. Teoretycznie wszyscy mają równy start, ale ćwiczenie pokazuje, że jest inaczej. Ci z przodu nie dostrzegają tych z tyłu, a ci z tyłu myślą: chyba coś źle robię, skoro ciągle stoję w miejscu. Niedawno po ćwiczeniu w grupie młodzieży i dorosłych rozmawialiśmy o tym, czy każdy jest kowalem swego losu. Zawsze ciekawi mnie reakcja na to pytanie. Niektórzy podawali własny przykład. Raz powinęła mi się noga, straciłem pracę, ale sobie poradziłem, a potem nawet kupiłem kampera i z rodziną wyjechałem w Polskę, a nie do Chorwacji. No i fajnie. Ale przecież dla większości ludzi w Polsce to totalna abstrakcja. Kiedy dziedziczysz biedę, to – umówmy się – nie będziesz marzył o kamperze, a decyzja o zawalczeniu o przyjemność czy godność będzie inna. Dlatego wmawianie ludziom, że wszyscy tak samo możemy się realizować, jest nieuczciwe.
Jeden z recenzentów zauważył, że rodzice Anity są namiętnymi palaczami, ojciec popołudnia spędza przy piwie, a nie stać ich na kurs gitary dla córki.
Łatwiej stygmatyzować ludzi z niższej grupy społecznej niż tych z wyższej, co pokątnie piją drogie wina. Poza tym – umówmy się – matka i ojciec przecież mogą palić papierosy, a Anita aż tak bardzo nie ucierpi z tego powodu. Dajmy też tym rodzicom żyć, przecież widać, że dbają o nią tak, jak potrafią.
A kiedy dochodzi do przemocy?
Przemoc w książce nie jest związana z sytuacją rodzinną Anity. Pojawia się w jej pierwszym ważnym związku. A ona na początku jakby nie przyjmuje do wiadomości, że została skrzywdzona. Przemoc za zamkniętymi drzwiami, znęcanie się fizyczne przez partnera wciąż stanowi tabu, choć już coraz częściej przedziera się do debaty publicznej. Niestety, głównie wtedy, gdy dochodzi do dramatycznych sytuacji. W mojej poprzedniej powieści ochroniłam bohaterkę, bo miała jakikolwiek kontakt z edukacją seksualną w szkole, a jej macocha z racji wykonywanego zawodu rozmawiała z nią o zagrożeniach. Tyle że akcja „Ma być czysto” toczy się współcześnie. W przypadku Anity wyglądało to inaczej.
Zamiast lepszego startu wzmacnianie nierówności?
Dzieci, które wspiera pomoc społeczna, zwykle latem siedzą w mieście. Idą na basen albo skaczą w workach, chociaż sportem nie załata się wszystkich deficytów. W tym czasie ich bogatsi rówieśnicy jeżdżą na obozy językowe, co w szkole jeszcze pogłębi różnice. Biedni to wyczuwają. Przypisuje się ich do innych przestrzeni, na tym poziomie nie potrafimy nawet wyobrazić sobie równości.
Co bez niej?
Wydaje mi się, że ludzie potrzebują poczucia godności. Na co dzień unieważniamy się, odmawiamy sobie prawa do wypowiedzi, bo jesteśmy rozczarowani arogancją władzy, nie czujemy, że możemy mieć na cokolwiek wpływ w sferze politycznej, że nasz głos się liczy. A przecież mieszkaniec powinien móc powiedzieć do swojego burmistrza: „Nie chcę, żeby pod naszym blokiem powstał kolejny parking. Ja się na tym znam, bo tam mieszkam, i powinieneś mnie wysłuchać”. To nie jest roszczeniowość. Ludzie nie mogą czuć, że przestrzeń publiczna jest tylko dla wybranych. Chcą, żeby było sprawiedliwie.
„Warto dokładnie opisać swoją pierwszą pasję, więc zwracaj uwagę na wszystko, cokolwiek się przydarza”. To fragment Pieśni trubadura Edwarda Hirscha i pierwsze zdanie motta do twojej książki. Jest tam też ryzykowna rada: „Na wszelkie sposoby rzucaj się dziko w życie”.
Cytat oddaje naturę Anity, podkreśla jej zuchwałość. Dziewczęta mogą takie być. Nawet warto, aby były, bo inaczej czegoś nie zrozumieją, coś im później umknie. Sama zachowałam z okresu dorastania pamiętniki, widzę tam dużo zachłanności życiowej, namiętności w przeżywaniu. Jest w tym wartość, autentyczność. Jeszcze nie okopaliśmy się w schematach, nie wybraliśmy, jacy chcielibyśmy być. W pierwszej dekadzie XXI wieku można było co najwyżej zaszpanować na osiedlu, nie było możliwości kreowania i kontrolowania wizerunku jak teraz w sieci. Niemniej intensywność emocji musi być podobna. Warto się zastanowić nad momentem dorastania nie po to, żeby sentymentalnie powspominać. To ważny etap, przejściowy, ukształtował nas, więc zasługuje na refleksję. Niektórzy mówią: „Ej, jak byłem młody, to byłem głupi”. Nie lubię wypierania się młodości. To taka małość jak chwalenie się sukcesami, które nie są wcale takie ważne i szybko przemijają.
Rozmowa ukazała się na łamach Wysokich Obcasów.
***
Anna Cieplak – pisarka, animatorka kultury, pracuje w Świetlicy Krytyki Politycznej w Cieszynie. Za powieść Ma być czysto nominowana do Nagrody Stypendium im. Stanisława Barańczaka, otrzymała Nagrodę im. Gombrowicza za najlepszy debiut. Ma być czysto zostało książką roku w plebiscycie Radiowego Domu Kultury Trójki i dostało nominację do Nagrody Literackiej „Gdynia”. Jej najnowsza książka to Lata powyżej zera.