Z okazji Światowego Dnia Książki życzę wszystkim, żeby przestali posiadać książki. I wtedy pogadamy o czytaniu.
„Z okazji Dnia Książki pokażmy, że należymy do tych kilku procent Polaków, którzy mają w domu co najmniej 1000 książek. I to przeczytanych. Kto podejmuje wyzwanie?”.
Intelektualiści z całej Polski od tygodni zagrzewają aparaty w ajfonach, układają książki, żeby widoczne były trendy i robiły rzeźbę, a te już niemodne chowają, niech budują masę. Czekają na dobre światło i wybierają odpowiedni kadr – żeby wyglądało, że mają większego. Mózga. Wiadomo wszak, że wielka prywatna biblioteka to podstawa inteligencji i oczytania.
Nieważne, że większość książek na półkach to gówno, pisane zresztą przez koleżanki i kolegów chlubiących się, że „Nie jestem statystycznym Polakiem, lubię czytać książki” czy „Nie czytasz? Nie idę z tobą do łóżka”. W końcu wszyscy marzą o seksie z bucem z przerostem ego, a największym problemem powszechnego nieczytania jest to, że czytający nie mają się z kim pieprzyć.
W rzeczywistości na półkach leży kilka drzew. I kilka tysięcy złotych, często kilkanaście.
Załóżmy, że na przeczytanie jednej książki przypada średnio jeden dzień pracy – 8 godzin. Dla osób, które nie mają pracy lub zawodowo zajmują się czytaniem, lektura 1000 książek zajmie ledwie 1000 dni, niecałe trzy lata. Dla osób, które mają pracę, a na czytanie mogą – i to też ledwo – poświęcić godzinę dziennie, to ponad 20 lat. Ci pierwsi organizują promocje czytelnictwa, nawołują do czytania, mówią, że bez czytania książek umrzesz, a kto czyta, żyje podwójnie. Drudzy wiedzą, że bez czytania książek nie umrą. Umrą bez drzew i bez tlenu. Umrą bez pracy, bo to ona pozwala się utrzymać. I rzeczywiście potrzebowaliby drugiego życia, żeby móc czytać.
W rzeczywistości na półkach leży kilka drzew. I kilka tysięcy złotych, często kilkanaście.
Nie stać cię na książki? Nie dojedz, nie zapłać za wynajem – kultura wymaga poświęceń. Nie masz domowej biblioteki? Wciąż możesz to nadrobić, bo kapitalizm, drodzy państwo, kapitalizm i od analfabety do posiadacza prywatnej biblioteki, tak się można nachapać. Nie masz czasu i ochoty czytać? Zmuś się, świat należy do odważnych. Przecież nikt nie interesowałby się kulturą, gdyby była łatwo dostępna. To jak z łatwą kobietą.
W końcu gdyby książkę trzeba było zdobyć, więcej osób by ją czytało.
Gdyby jedzenie trzeba było zdobyć, nikt nie chodziłby głodny.
Gdyby willę z basenem trzeba było zdobyć, więcej osób by w niej mieszkało.
Wiadomo.
Wszystko w twoich rękach
Pisanie nie jest tanie. I chodzi tu konkretnie o kasę i klasę, a nie trudność czy niezaprzeczalne symboliczne bogactwa literatury. Pisanie jest najchujowszym pomysłem na życie i najgłupszą formą spędzenia czasu. Gdy zaczniesz pisać, zrozumiesz, że robisz to dla jakichś ważnych panów, co ci mówią: piszpisz, jesteś lepszy niż wszyscy inni, historia literatury na ciebie czeka, możesz coś wreszcie zmienić. Więc piszesz – za darmo i po godzinach – tracisz zdrowie, nie masz czasu dla znajomych i rodziny. I próbujesz to wydać, ale nikt nie chce, a jak biorą, to dopłacasz, a jak biorą bez dopłacania, to czujesz, że jesteś szczęściarzem, bo – super! – za swoją pracę nie dostałeś zapłaty lub dostałeś jednorazowo taką, która ledwo starczy na miesiąc.
czytaj także
A jeśli jesteś jednym (rzadziej jedną) na sto, zdobywasz nominację do nagrody literackiej. Czas na wymarzone uściski dłoni, klepanie po plecach, zawistne spojrzenia, wywiady i ogólny szacun na literackiej dzielni. Jeździsz na spotkania, żeby się pokazać – dostajesz za nie może z 200 zł, czasem 400. 400 zł na miesiąc, bywa, że dwa razy w miesiącu, bo na więcej spotkań wydawcy nie stać.
Patrzysz na kolegę, który żyje z książek, bo podpisał kontrakt z Mercedesem albo wystąpił w reklamie banku. Trochę mu zazdrościsz, bo ma za co żyć, a trochę nim gardzisz, bo ma za co żyć, więc się sprzedał. Ciągle jednak wierzysz, że świat nie jest taki zły i walczysz o jakieś stypendium. I dostajesz, jesteś szczęściarzem. Kiedy się kończy, znajdujesz pracę na pół etatu, a resztę czasu za darmo walisz w literki i czujesz, że jednak jesteś szczęściarzem, bo może nie dojadasz, ale już puka do twych drzwi pan ważny i poważny, i mówi: „najwięksi artyści zawsze biedowali, tak powstawały największe dzieła, to wybór niebezpiecznej drogi, podjęcie ryzyka, życie na krawędzi, natchnienie nie podlega prawom rynku, a kasa bezcześci literaturę”. Więc piszesz dalej, ale trudno pisać, gdy nie masz co jeść i nie dosypiasz. Trudno w ogóle pracować, gdy dostęp do lekarza to utopia, a ząb napierdala, ale nie stać cię na dentystę.
czytaj także
W tym czasie ważny poważny pan jedzie sobie na prestiżu, popija Prosecco i czeka na twoją książkę, żeby postawić ją na półce i pokazywać w kulturalnych programach swoją bogatą prywatną bibliotekę. I opowiadał będzie: to ja go stworzyłem, przesadza z metaforami, ale może się doszkoli. A ty zdychasz z przemęczenia i w końcu to pierdolisz, przestajesz pisać. I tak w najlepszym razie czytała cię tylko szajka ważnych poważnych panów, a wpływu nie miałaś na nic. Znikasz.
Albo walczysz dalej. I zstępuje do ciebie pan ważny, pochyla się nad tobą, ty dogorywasz, a on: wreszcie, wreszcie jesteś prawdziwym artystą. Udało się: śmierć autora.
Bo prawdziwy artysta nie hańbi się życiem. Z przyjemnością robi to za niego ten, który żyje z jego pracy: właściciel wydawnictwa, korporacji księgarskiej, dystrybutor, ustawiony dyrektor czy profesor.
czytaj także
Niewidzialna ręka redaktorki
Przecież to kochasz – słyszą też ludzie, którzy codziennie wykonują niewidoczną pracę. Na 3/4 etatu, umowę o dzieło, za najniższą krajową, wyrzucani na samozatrudnienie. Organizatorki, koordynatorki, redaktorki, korektorki, graficzki, tłumaczki, osoby od promocji, księgarki, bibliotekarki, krytyczki. Pracownice i pracownicy domów kultury. Nauczycielki bez etatu pracujące w kilku szkołach, które ledwo wiążą koniec z końcem i nie mają kasy na książki ani czasu na czytanie. Pracownice techniczne, często zatrudnione w ramach outsourcingu. To dzięki nim pisarz ma gdzie siedzieć i przed kim mówić na spotkaniu. To dzięki nim książka jest złożona i zredagowana. To dzięki nim stoi na półce księgarni i biblioteki albo można ją kupić online. Dostają za to maksymalnie niskie pieniądze i pozostają niewidoczne. Ale przecież pasja.
czytaj także
Poświęć się dla towaru, warto. Poważni panowie nie pochylą się nad tobą, nie poświęcą ci rozbudowanych tekstów-manifestów, nie wyczekuje cię historia literatury ani nieśmiertelność. Nie istniejesz, po prostu cię nie ma. Twoje biedowanie nie jest szlachetne i wzniosłe, nie da ci natchnienia, nie zbuduje arcydzieła. Gdy jesteś przemęczona, to jesteś przemęczona, a nie cierpisz za miliony. Nikt ci nie wmawia, że zmienisz oblicze świata – jesteś panią od codziennej przyziemnej roboty, tym uciążliwym babskiem, co przypomina o terminach i obowiązkach, i trzyma to wszystko przed zawaleniem. A w końcu to bezcześci cały romantyzm literatury. Niewidzialna, niskopłatna praca w niestabilnych warunkach kusi jak cholera.
Kto był redaktorem książek Mickiewicza? Wymień co najmniej trzech.
Książka to jakieś kilkaset posiłków, snów, kilkanaście opłat za najem, kilka wizyt u lekarza, setki codziennych zakupów, tysiące wiadomości wymienionych z autorką, wydawcą, redaktorką, graficzką, składaczką, dystrybutorem, księgarnią, pisanie tuzinów podań o dofinansowania, setki uścisków dłoni i pretensjonalnych rozmów. Wiele nocy pełnych alkoholizowania się z ludźmi z branży, setki komentarzy o twoim biuście, tyłku, ustach, paluszkach, co się marnują przy stukaniu w klawisze, próby macania „twojej okładki”, radosne okrzyki, że „czytasz? jesteś szczęściarą, pójdę z tobą do łóżka!”. Powstrzymywanie odruchu wymiotnego, bo robisz kulturę, a otrzymujesz kulturę gwałtu. Lata całe pomijania przy zaproszeniach na festiwale i rozmowach o książce, bo w końcu jesteś tylko redaktorką, składaczką albo tłumaczką, nauczycielką tylko, jakich mnóstwo. Wysyłanie egzemplarzy recenzenckich i bibliotecznych, żebranie o recenzje u znajomych krytyków, umawianie spotkań w bibliotekach i księgarniach, jeżdżenie z miasta w miasto z kilkukilogramowym plecakiem pełnym książek, by zadufany w sobie gość mógł pokazać, że on – w przeciwieństwie do wszystkich innych – wie lepiej, w jaki dyskursywny dyskurs wpisuje się ta wielowątkowa narracja.
I tak wygląda ta praca z miłości. Tak pracujesz, gdy kochasz to, co robisz, i robisz to, co kochasz.
A potem słyszysz: „Jeśli ktoś od najmłodszych lat miał wszystko poukładane i żył w idealnych warunkach, może nie mieć impulsu do tworzenia, bo nie wyrobi się w nim odpowiednia wrażliwość. Prawdziwa sztuka rodzi się z traum, upadków, klęsk, poczucia braku”.
Dla dobra sztuki trzeba więc zsyłać pracowników kultury do Polski. A zwłaszcza pracownice. Proponuję też, żeby właścicielom, politykom, dyrektorom, profesorom i pracodawcom odebrać pieniądze na jedzenie i miejsce zamieszkania. Może wreszcie coś stworzą. Na przykład godne warunki pracy albo narrację, w której zdychanie i cierpienie nie jest sposobem tworzenia i uczestnictwa w kulturze.
czytaj także
Międzynarodówka kulturystyczna
Kultura, która wmawia poświęcenie i cierpienie, by się nią zajmować, to kultura mesjanistyczna. To kultura wyzysku i dyskryminacji. Nie chcę takiej kultury. W dupie mam kartki zalane tuszem. Liczą się ludzie, którzy je tworzą i do których one trafiają. Relacje, które ona buduje i umożliwia. I to one są ważne w Dniu Książki, a nie jakiś śmieszny artefakt uprzywilejowanej klasy, który stawia sobie na półce jak Boga albo Polskę i się do niego modli.
Proponuję, żeby właścicielom, politykom, dyrektorom, profesorom i pracodawcom odebrać pieniądze na jedzenie i miejsce zamieszkania. Może wreszcie coś stworzą. Na przykład godne warunki pracy.
„Czytelniczki, przez was autorzy nie mają za co żyć – kupujcie książki!”. „Artystki, co macie do zaoferowania czytelnikom? Dlaczego nie docieracie do ludzi?”. Cóż, głównie dlatego, że nakłady na kulturę są niewyobrażalnie niskie, więc nie ma sprawnej infrastruktury i edukacji kulturalnej oraz powszechnego dostępu do kultury. Na pewno nie dlatego, że artyści czy pracownicy kultury niewystarczająco głodowali. Ani dlatego, że czytelnicy wydają kasę na czynsz, a nie książki. Zwłaszcza że wydają na książki więcej niż ktokolwiek – to głównie z ich podatków powstaje publiczna kultura, którą masturbują się poważni panowie.
Politycy, przez was twórczynie nie mają za co żyć – płaćcie im za pracę! Politycy, co macie do zaoferowania czytelniczkom? Dlaczego nie docieracie do ludzi?
Twórcy i odbiorcy literatury to nie rywale – walka o bardziej dostępną kulturę i walka o lepiej płatną pracę w kulturze to ta sama walka. Walka o lepszą literaturę to walka o lepsze warunki pracy i życia dla wszystkich: regulacje pracy, zniesienie śmieciówek, krótszy tydzień pracy, emeryturę obywatelską, bezwarunkowy dochód podstawowy, powszechny dostęp do ochrony zdrowia, opieki, edukacji i kultury. Pracownicy literatury muszą zacząć godnie zarabiać, a inni pracownicy muszą mieć czas i możliwości kontaktu z literaturą. I dopiero wtedy będzie można przeprowadzić badania czytelnictwa. Pojawi się realny wybór: bo wybór między lekami a książką albo spędzeniem czasu z dzieckiem a czytaniem to nie jest żaden wybór.
Czytanie jako praktyka społeczna [rozmowa o badaniach czytelnictwa]
czytaj także
Nie mam zamiaru się poświęcać, byleby tylko skosztować tego egzotycznego przysmaku. Książka nie może być święta, dostępna raz na rok podczas wielkiej gali albo festiwalu, na którym nażarci żrą, wybrani są wybierani, a celebryci się celebrują. Książka musi być codzienna i powszechna albo nie będzie jej wcale. To nie luksus. Naszym prawem jest dostęp do książek, godne warunki pracy oraz czas na tworzenie i uczestnictwo w kulturze. Naszym prawem jest możliwość wyboru – chcemy wiedzieć, jakie wartości są w książkach. Nie chcemy infantylnej papki, że każda książka jest ważna i warto ją przeczytać, bo wiemy, że tak nie jest. Żądamy wyboru. Nie prosimy, nie kłaniamy się grzecznie pod biczem dyscyplinujących spojrzeń ważnych poważnych panów – żądamy. Nie będziemy cierpieć, żeby mieć kontakt z książkami. Nie będziemy głodni, byleby stać nas było na kulturę. Nie będziemy rezygnować z leków ani ze spędzania czasu ze znajomymi, żeby sprawić, by „ludzie kultury” poczuli się jeszcze ważniejsi. Chcemy móc decydować, tworzyć i wpływać. Żądamy tego. Bez nas nie będzie ani pisania, ani czytania. Jesteśmy kulturystkami.
Kultura propracownicza i ogólnodostępna! Albo żadna.