Kinga Dunin czyta, Weekend

Stand-up Doroty Kotas

Problemem pisarki Kotas-Czerwony Młoteczek jest to, że nikt jej nie rozumie i wciąż jest krytykowana. Czasem to wygląda jak sytuacja ze starego dowcipu o sekatorze, KCM z góry przewiduje krytykę i daje jej od razu odpór – nie podoba się, to wypierdalać.

Dorota Kotas, Czerwony młoteczek, Cyranka 2023

Uwaga, opowiem teraz jedną historię, ale będzie ona dość szarawa, będzie pospolita jak trikolorowe kocięta, a jednocześnie dżdżysta, szorstkawa w dotyku jak stara kapa na wersalkę i podskakująca w miejscu, słowem naprawdę nieznośna.

Czym jest ta książka? Chyba stand-upem, zresztą sama autorka podrzuca nam ten trop wśród miliona innych. Tak więc ktosia stoi przed nami i nawija, może ma przygotowany tekst i temat, ale ponosi ją i często improwizuje, snuje różne dygresje. Przeczy sama sobie. Zabawia, twierdząc jednocześnie, że nie ma poczucia humoru, obraża widownię, ale zaraz potem to siebie przedstawia w złym świetle, przerysowuje, czasem aż do absurdu, prosi o oklaski, powtarzając, że wcale ich nie potrzebuje. Może jesteśmy w cyrku, jak zapowiada na początku, ale bardziej w lesbijskim klubie.

„Nie jest to też świadectwo ani pamiętnik, ani nawet literatura rozliczeniowa lub konfesyjna”, mówi. No tak, bo chociaż stand-uperki często opowiadają o sobie i w tych opowieściach mają najgorzej, ale nie zmuszają nikogo do współczucia, wolno się tym bawić, i dlatego chodzenie do klubów jest fajniejsze niż czytanie literatury konfesyjnej. Opowiadają o sobie, ale nie o sobie, gdyż istotą ich występu nie jest „szczerość”, to tylko jeden ze środków, których się używa dla przyciągnięcia uwagi publiki. Performerka nie jest tożsama z performowaną postacią.

I stand-upy to nie muszą być wcale prostackie śmichy-chichy, można w nich poruszać też ważne problemy, w tym wypadku trudne życie lesbijki czy innego queera w Polsce. Albo to, że żyjemy w kulturze opartej na binarnych podziałach, czego nie da się znieść. Albo o braku bezpiecznych miejsc dla osób w spektrum… Oraz takie może powszechniejsze, w których wiele widzek/czytelniczek potrafi się rozpoznać i pomyśli sobie: „ja też tak mam” i teraz mogą popatrzeć na to z dystansem, a nawet się z tego śmiać – to jest ta terapeutyczna część w stand-upach.

Nie jest to zatem książka o autorce książki, więc o kim? Pierwszoosobową narratorką jest czerwony młoteczek, taki dynks, którym można rozbić szybę w autobusie czy pociągu w wypadku katastrofy. (Przez moment może to być też Ester albo duch Ester, autorka bardzo chce nas zmylić). Bohaterką tej pierwszoosobowej – przypomnijmy – narracji jest natomiast osoba zwana Kotas. Powiedzmy więc, że jest to książka o Kotas-Czerwony Młoteczek, czyli KCM.

KCM jest pisarką. Bycie pisarką oznacza, że poza pisaniem, może najmniej ważnym, trzeba brać udział w spotkaniach autorskich w jakichś nudnych bibliotekach, udzielać wywiadów, rozmawiać z ludźmi, uśmiechać się i ogólnie być. To kwestia także finansowa, bo na tym pisarki mogą zarobić.

Zgadzam się z KCM, że to może być okropne, kiedyś nawet rzuciłam taki pomysł, żeby książki miały tylko tytuł, bez nazwiska autora. Jest też droga Pynchona sławnego z tego powodu – jasne, nie tylko – że nie chciał być sławny. Albo lepiej – Ferrante. To dla mnie naprawdę jest zagadką, czemu tyle osób fascynuje pytanie, kto to jest. Czy jeśli okaże się, że Ferrante naprawdę nazywa się Refante, to coś to zmieni? W każdym razie wystarczy napisać trzytomową powieść o przyjaciółce i przy pewnej dozie szczęścia nie trzeba już się z nikim spotykać.

Lena-Lina. Pół feministka, pół komunistka

Poza tym problemem pisarki KCM jest to, że nikt jej nie rozumie i wciąż jest krytykowana. Czasem to wygląda jak sytuacja ze starego dowcipu o sekatorze, KCM z góry przewiduje krytykę i daje jej od razu odpór – nie podoba się, to wypierdalać. Przewiduje, że może zrozumie ją co dziesiąta z czytelniczek, a to i tak dużo. Albo jak nie rozumiesz, to może „jesteś zbyt stary, żeby czytać tę książkę”. Chciałam zwrócić uwagę, że nieładnie jest mówić o kimś, że jest stary, dziś odpowiedniejsze są takie określenia jak osoba ze starością, osoba wcześniej urodzona albo może osoba w spektrum starości?

Nikt też nie rozumie, jak bardzo trudne jest życie KCM. Osoby, jak się przedstawia, pokręconej, niezgrabnej i introwertycznej. Z ciężką depresją, ekstremalnie lękowej, w spektrum autyzmu, z dysforią związaną z ciałem, które jest jej obce i chciałaby mieć drugie na zmianę. Żadna terapeutka nie jest w stanie jej pomóc, nawet taka, która wyglądała na normalną. I do tego większość ludzi jej nienawidzi. Nie mieści się w żadnej szufladce, wszystko jest opresją. „Nikt nigdy nie zrozumie skali moich trudności”. I właśnie z tego wszystkiego wynika jej zupełnie wyjątkowy sposób widzenia świata, jego niepoznawalnych dla innych marginesów. Dzięki temu może „opowiadać rzeczy, które są niepowiedziane albo którym brak głosu”. Szkoda tylko, że nikt nie potrafi tego zrozumieć.

I wreszcie clou programu. Em a em a, bo KCM nie potrafi nawet wymówić słowa „mama”. To potwór, od którego KCM musi się uwolnić. Nie dość, że jest ona katoliczką, to jeszcze w dzieciństwie udzielała KCM wciąż rad, które były staroświeckie albo głupie. I kiedyś ją szarpała. Dziś deklaruje, że akceptują ją i jej partnerkę, zaprasza i przesyła książkę jakiegoś mądrego księdza. Książka jest niedobra, więc nici ze spotkania. Po prostu do siebie nie pasują. Czy nie byłoby lepiej, gdyby dopasowywać dzieci do rodziców na jakimś Tinderze? To kolejny z zabawnych pomysłów autorki, niesiony przez żywiołowy język.

Może mam głupie poczucie humoru, dość często ta książka mnie bawiła. No i nie bardzo umiałam się nią przejąć. KCM nawet wie dlaczego – bo mieszkałam w jeziorze i było nas jedenaścioro.

Stand-up dobiega końca. Sprzedano ileś biletów, jedni klaszczą, drudzy gwiżdżą. Czy to dobra książka? Raczej nie wolno zadawać już takich pytań. Nie to dobre, co dobre, tylko co się komu podoba.

Zamiast cenzurować klasykę, dajmy więcej przestrzeni nowej literaturze

Avni Doshi, Gorzki cukier, przeł. Agnieszka Wilga, W.A.B. 2023

Skłamałabym, mówiąc, że nigdy nie czerpałam przyjemności z cierpienia matki.

Krzywdziła mnie w dzieciństwie, więc wszelki ból, jaki potem musiała znosić, zdawał mi się swego rodzaju odpłatą […].

Teraz już jednak nie mogę wyrównać z nią rachunków.

Powód jest prosty: matka zapomina i nic na to nie poradzę.

Matki w literaturze mają zazwyczaj przechlapane, chyba że umrą, wtedy należy im się kilka miłych słów. Bo o żywych albo źle, albo wcale. Tydzień temu także gościliśmy dwie złe matki w tej rubryce. A złe dzieci? Przychodzi mi do głowy tylko Piąte dziecko Doris Lessing.

Przede wszystkim jednak jesteśmy w Indiach, w mieście Pune. Mimo że historia dotyczy klasy średniej, która aspiruje do życia jak w Stanach, to jednak jest to inny świat. Miasto, egzotyczne potrawy, trochę zwyczajów, ale też coś więcej, zaczynając od krzywd w dzieciństwie, których doznała główna bohaterka Antara. Kiedy była jeszcze bardzo mała, jej matka porzuciła męża – było to dość okropne, zaaranżowane małżeństwo, a ona zabrała córkę i dołączyła do aśramy. Została kolejną żoną dziwacznego guru i zupełnie przestała zajmować się córką. Kiedy guru wymienił ją na kolejną, odeszła z aśramy i przez pewien czas żyły na ulicy, bezdomne. W końcu zajęli się nimi dziadkowie, a małą wysłano do szkoły z internatem prowadzonej przez zakonnice, co okazało się dużo gorsze od wcześniejszego zaniedbania. Nic dziwnego, że później ich relacje nie układały się najlepiej, a Antra też potrafiła matkę zranić. Nie pasowały do siebie, to na pewno.

Szkocja, Szwecja – czy to brzmi podobnie?

Antara, artystka zraniona w dzieciństwie, ma sporo problemów sama ze sobą. Nie bardzo odnajduje się w małżeństwie, zresztą z całkiem miłym mężczyzną, który wrócił ze Stanów i nie znosi seksizmu, rasizmu, okrutnego traktowania zwierząt oraz kiedy Antara źle traktuje służącą. Macierzyństwo także nie jest dla niej łatwe.

Teraz Antara musi jakoś zająć się matką, próbuje dowiedzieć się wszystkiego o demencji, po to, żeby zrozumieć chorobę, pomóc, a może po to, żeby zaszkodzić? Próbuje mieszkać z matką, co jest dla niej więcej niż trudne, jednak nie ma innego wyjścia. A jej uczucia są jednak bardziej złożone niż tylko żal i niechęć do matki. Na pewno jest to niespełnione pragnienie miłości, której nigdy nie dostała, ale czy odnajdzie w sobie miłość do matki? Może nie wszystkie różnice między nimi były wynikiem wcześniejszej historii.

Terapeutycznym rozwiązaniem, chyba bardziej indyjskim niż naszym, indywidualistycznym, okazuje się wspólnota. Patchworkowa rodzina, przyjaciele. Nie jest to żadna idylla, inni są irytujący, nie zawsze dobrze postępują, ale ostatecznie coś ich łączy, i matka, bez względu na jej stan, też jest częścią tej wspólnoty. Co prawda jako jedyna Antara nie potrafi zaśpiewać ze wszystkim starej kołysanki, a nawet rozpoznać, w którym z licznych języków Indii jest ona śpiewana, ale chyba się tego nauczy.

Avni Doshi jest amerykańską pisarką o indyjskich korzeniach, często bywała w swoim rodzinnym Pune, a teraz mieszka w Dubaju.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kinga Dunin
Kinga Dunin
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka. Od 1977 roku współpracowniczka KOR oraz Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Po roku 1989 współpracowała z ruchem feministycznym. Współzałożycielka partii Zielonych. Autorka licznych publikacji (m.in. „Tao gospodyni domowej”, „Karoca z dyni” – finalistka Nagrody Literackiej Nike w 2001) i opracowań naukowych (m.in. współautorka i współredaktorka pracy socjologicznej "Cudze problemy. O ważności tego, co nieważne”). Autorka książek "Czytając Polskę. Literatura polska po roku 1989 wobec dylematów nowoczesności", "Zadyma", "Kochaj i rób".
Zamknij