Naiwne jest przekonanie, że sami decydujemy o naszej tożsamości, jest ona nam też przypisywana i ma to swoje konsekwencje. Kinga Dunin czyta „Najskrytszą pamięć ludzi” Mohameda Mbougara Sarra i „Zemsta należy do mnie” Marie NDiaye.
Mohamed Mbougar Sarr, Najskrytsza pamięć ludzi, przeł. Jacek Giszczak, Wydawnictwo Cyranka 2022
O pisarzu i jego dziele można powiedzieć przynajmniej tyle: razem przemierzają najdoskonalszy labirynt, jaki można sobie wyobrazić, długą okrężną drogę, gdzie ich cel zlewa się z punktem wyjścia – drogę samotności.
Wiele w tej powieści takich górnolotnych zdań, przede wszystkim o literaturze i o misji pisarzy. Na początku ten styl mnie zniechęcał, ale ostatecznie zaciekawiła ta literatura o literaturze. Dużo tu nazwisk znanych pisarzy, jakby autor chciał wręcz ostentacyjnie pokazać, że odrobił wszystkie zadane lekcje. Pojawi się nawet Gombrowicz, i to jako jeden z bohaterów – w Argentynie, pod ręką z Sábato i kochanką, haitańską poetką.
Za tę powieść, swoją czwartą, autor został w 2021 roku uhonorowany Nagrodą Goncourtów. Urodził się w Senegalu, byłej francuskiej kolonii, w 1990 roku. Zna języki serer i wolof, miejscową kulturę oralną, skończył średnią szkołę wojskową, wyjechał na studia do Francji i porzucił je, żeby poświecić się pisaniu.
Bohater jego powieści, Diegane Latyr Faye, ma podobną biografię, ale jest młodszy, dopiero debiutował, i ten debiut nie okazał się sukcesem, ale został zauważony, przynajmniej w „getcie” pisarzy z Afryki mieszkających w Paryżu. Tych młodszych, którzy krytykują starszych i narzekają na swoją sytuację w polu literatury francuskiej – oczekuje się od nich opowieści uniwersalnych, zrozumiałych dla Europejczyków, ale trochę egzotycznych, nagradza za bycie innym, czyta tak, jakby dawało się jałmużnę. To sytuacja ambiwalentna, czasem wygodna, czasem upokarzająca.
I tak naprawdę cała książka służy pokazaniu tego problemu – miejsca pisarzy z Afryki w literaturze europejskiej, różnych strategii pisarskich, radzenia sobie z dwukulturowością, stosunku do literatury zaangażowanej.
czytaj także
Musimbwa, najbliższy przyjaciel Faye’a, pisarz, który wrócił do Afryki, żeby pokazać, że i tu można tworzyć, choćby klepiąc biedę, uczyć dzieci, stworzyć teatr, deklamować poezję na ulicach, ma najbardziej radykalny pogląd. Pisarz afrykański, który korzysta z dorobku kultury europejskiej, wciąż nosi kolonialne kajdany. Potrzebna jest literatura afrykańska, wyrastająca z własnych źródeł. W liście do Faye’a pisze, że trzeba przestać biegać za Europą, za ogromem zachodniej literatury, „wszyscy musimy stąd (z Europy – K.D.) spieprzać. Zanim się udusimy. Zagazują nas bez litości, a nasza śmierć będzie tym bardziej tragiczna, że nikt nie zapędzał nas do środka: sami pobiegliśmy tam z nadzieją, że zdobędziemy sławę”.
Przewodnia historia książki, to, co ma utrzymywać zainteresowania czytelnika, też jest temu podporządkowana. Faye obsesyjnie chce poznać losy tajemniczego pisarza T.C. Elimane.
Elimane w 1938 roku, jako bardzo młody człowiek, przyjychał do Francji z Senegalu, opublikował jedną książkę Nieludzki labirynt, dzieło genialne, które wzbudziło ogromne poruszenie w świecie literackim. Jednocześnie nikt go nie znał, poza właścicielami maleńkiego wydawnictwa. Może w ogóle nie istniał? Następnie został oskarżony o plagiat i nierzetelność, cały nakład książki zniszczono, a on zniknął bez śladu. Został wycięty z historii literatury francuskiej, symbolicznie zabity, zapomniany, i tylko dla niewielkiego kręgu stał się mitem literackim.
Plagiat miał polegać na tym, że jego powieść zbudowana została z cytatów z literatury zachodniej. Zdaniem Musimbwy problem polegał na tym, że Elimane, zanurzony tak głęboko w kulturze zachodniej, uważał się za białego, a nikt tego nie chciał uznać. „Był najbardziej udanym i najtragiczniejszym wytworem kolonizacji. Był najbardziej olśniewającym sukcesem tego przedsięwzięcia, większym niż asfaltowe drogi, szpital, katecheza”.
czytaj także
Faye stara się rozwikłać tajemnice biografii Elimane, a pomocy udziela mu Pajęcza Matka, Siga, znana, odnosząca sukcesy we Francji sześćdziesięcioletnia pisarka, też z Senegalu. To od niej dostanie egzemplarz tej nieistniejącej książki.
To ładna, nawet wzruszająca, i w dobie #MeToo nietypowa scena, kiedy Faye przypadkiem zobaczył ją w kawiarni i postanowił podejść. Najpierw wygłasza konwencjonalne komplementy na temat jej książek, a widząc jej znudzenie, mówi, co czuje – o podziwie dla jej ciała i piersi, które ma ochotę ssać. I jest to początek ważnej relacji, nie miłosnej, ale czasem seksualnej.
Czy autor, także bohater, tej powieści uważają, że europejska kultura jest – jak mówił o tym Musimbwa – obcą substancją w nich, której należy się pozbyć? Cała ta powieść jest dowodem na to, że nie. Jednak przekonanie, że „każdy pisarz powinien móc pisać swobodnie, co chce, nieważne, gdzie jest, skąd pochodzi czy jaki ma kolor skóry. Jedynym, czego można wymagać od afrykańskich czy inuickich pisarzy, jest to, żeby mieli talent. Cała reszta to tyrania. Brednie” – sam Faye (autor) uznaje za naiwne.
Pole literackie to nie jest suma dzieł, to wszystkie zjawiska społeczne i dyskursy, które im towarzyszą. I wpływają na odbiór. Naiwne jest to przekonanie, że sami decydujemy o naszej tożsamości, jest ona nam też przypisywana i ma to swoje konsekwencje. Faye i Siga chcą funkcjonować w dwóch przestrzeniach kulturowych, a to znaczy, że ważne dla nich są też pamięć i przeszłość, która będzie miała wpływ na przyszłość.
*
Marie NDiaye, Zemsta należy do mnie, przeł. Magdalena Kamińska-Maurugeon, Wydawnictwo Filtry 2023
Gdy 5 stycznia 2019 roku mężczyzna wszedł nieśmiało, niemal lękliwie, do kancelarii, mecenas Susane od razu wiedziała, że gdzieś się już spotkali, bardzo dawno temu i w miejscu, którego wspomnienie wróciło do niej tak jasno, tak gwałtownie, że poczuła się, jakby ktoś wymierzył jej silny cios w czoło.
Marie NDiaye to znana francuska pisarka, ma na swoim koncie ze dwadzieścia powieści, sztuki teatralne i scenariusze. Oraz Nagrodę Goncourtów w 2009 roku. Jej ojciec jest Senegalczykiem, opuścił rodzinę, kiedy miała rok, i wrócił do kraju. Zobaczyła się z nim pierwszy raz, kiedy miała dwadzieścia lat. W Senegalu była chyba trzy razy. Po co w ogóle o tym piszę? Bo inni o tym piszą, jej tożsamość jest problematyzowana. Czy gdyby jej ojciec wyjechał do Kielc, to też by było takie interesujące? Albo był urzędnikiem w Tuluzie?
A jednak w takim myśleniu i kategoryzowaniu sama mam udział: kiedy skończyłam czytać Sarra, właściwie automatycznie sięgnęłam po NDiaye. Może ich książki będą miały coś wspólnego? Raczej nie mają – poza postrzeganą tożsamością autorów. Chociaż to, o czym pisze Sarr, ma oczywiście z tym wszystkim związek.
Przejdźmy jednak do literatury.
Mężczyzna, który wszedł do kancelarii pani Susane, nosił znaczące nazwisko – Principaux, Znamienity? W książce reprezentuje to wszystko, do czego ona, pochodząca z niższej klasy, aspirowała – dobry gust i maniery, kulturę, pieniądze. Dzięki temu, że aspirowała, awansowała, ale nigdy nie poczuła się dobrze w nowej roli. Zawsze czuła się w niej jak oszustka. Poza tym Principaux to patriarchat, umiejący ukrywać swoje oblicze.
czytaj także
Czego chce od niej? Żeby podjęła się obrony jego żony, która, choć była żoną idealną, zamordowała trójkę ich idealnych dzieci. Nie oczekujcie jednak, że będzie to jakiś thriller psychologiczny czy prawniczy. To bardzo dziwna książka, na pograniczu jawy i snu, z nieco teatralnie zachowującymi się postaciami.
Ważną rolę odgrywa w niej też gosposia Susane, Maurytyjka bez karty pobytu, której Susane stara się pomóc, ale przede wszystkim zdobyć jej sympatię. To ona jednocześnie próbuje wykorzystać system i stawia mu opór, zachowuje, czasem w irytujący sposób, godność i autonomię, podczas gdy Susane jest kompletnie owładnięta swoimi psychicznymi problemami.
W sumie to kolejna książka o problemach z awansem klasowym oraz patriarchatem, ale opowiada o tym za pomocą niejednoznacznych, psychologicznych wiwisekcji, czasem męczących obrazów i natłoku powtórzeń. Mnie się to jednak podobało.