Twój koszyk jest obecnie pusty!
Okrutnie dobry komiks i inne historie
Janek i Kryśka, zwykli ludzie ze zwykłego blokowiska, stracili dziecko, muszą jakoś uporać się z tym dramatem i ułożyć sobie życie. Jest jeden szkopuł, to dziecko było małpą.

Ta małpa poszła do nieba, scenariusz i rysunki Gosia Kulik, Wydawnictwo Komiksowe 2018
Ten komiks – również w warstwie graficznej – to połączenie realistycznego smutku i czarnego, absurdalnego humoru. Celowo nieładne rysunki nie budują dystansu do bohaterów – niemłodego już małżeństwa i ich strasznej teściowej – a przeciwnie, tworzą mocne uczucie empatii.
Właściwie jest to historia z życia jakich wiele. Janek i Kryśka, zwykli ludzie ze zwykłego blokowiska, stracili dziecko, muszą jakoś uporać się z tym dramatem i ułożyć sobie życie. Nie wiadomo, czy ich związek to przetrwa. Jest jeden szkopuł, to dziecko było małpą, nie mogli mieć dzieci, co było dramatem rodzinnym, więc przygarnęli ją z zoo. Małpa nie służy tylko zawiązaniu akcji, tajemnica jej śmierci powróci, odsłaniając jeszcze inną prawdę o funkcjonowaniu tej rodziny, a zakończenie będzie dość odleciane i raczej nie jest to happy end.
Autorce udało się opowiedzieć prawdziwą historie w zupełnie nieoczekiwany sposób. Lubię w literaturze, kiedy czuję, wiem, o co chodzi, ale zaskakuje mnie, jak to jest zrobione.
Okrutnie dobry komiks.
***
Olga Hund, Psy ras drobnych, korporacja ha!art 2018
Najpierw spadł śnieg i byłam bezradna. Później zaczęło się jątrzyć. Później sześć razy byłam na oddziałach zamkniętych kilku szpitali psychiatrycznych, najczęściej w Kobierzynie.
Jest taki gatunek książek, w których ktoś opowiada o tym, jak był chory albo uzależniony i potem przeszedł trudną drogę, ale wyszedł na prostą. To nie jest taka książka, co nie znaczy, że autorka nie wyszła. Wyróżnia ją to, że umiała z tego zrobić literaturę, zwartą i bezpretensjonalną. Na książkę składają się krótkie, skondensowane historie, szybkie obserwacje, szpitalne dialogi. Na przykład taki:
– Chcesz takie coś? Za fajkę?
– A co to jest?
– … no nie wiem, takie coś.
– Ale co?
– No takie coś, nie wiem.
– A! Takie coś do czegoś? Pewnie.
Poznajemy pacjentki wyrzucone na społeczny margines, mówiące nam jednak coś o społeczeństwie, w którym nie ma dla nich miejsca. I szpital, który nie jest ani sanatorium z Czarodziejskiej Góry, ani więzieniem z Lotu nad kukułczym gniazdem, tylko dość nędzną polską totalną instytucją. Mikrokosmosem z ułomną demokracją i własną walutą. Można patrzeć na to jak na miejsce wygnania, ale też jak na jakąś część życia, które przecież nie jest całkiem inne i obce.
Daniel Tammet, Urodziłem się pewnego błękitnego dnia, przeł Małgorzata Mysiorska, Czarne 2018
Urodziłem się 31 stycznia 1979 roku – w środę. Wiem, że to była środa, ponieważ ta data jest dla mnie niebieska, a środy zawsze są niebieskie, podobnie jak cyfra dziewięć i podniesione głosy w czasie kłótni. Lubię swoją datę urodzenia, ponieważ większość liczb, które w niej występują, widzę jako gładkie i okrągłe kształty, podobne do otoczaków na plaży.
A to właśnie jest taka pozytywna, autobiograficzna historia kogoś, kto jest inny, ale przebył długą i trudną drogę, aby wreszcie znaleźć swoje miejsce w społeczeństwie. I jeszcze na deser Boga.
Autor ma zespół Aspergera. Ale też dodatkowe, wyjątkowe cechy. Jest sawantem, czyli posiada niezwykłe zdolności, jeśli chodzi o operowanie liczbami, oraz ma rzadki dar synestezji. To zdolność do łączenia różnych wrażeń zmysłowych, które u zwykłych ludzi są rozdzielone. Dzięki temu liczby i litery mają dla niego też określone kolory, fakturę, poruszają się. Trudno to sobie wyobrazić, ale autor jeszcze pod jednym względem jest wyjątkiem – potrafi opowiedzieć, co się dzieje w jego głowie, w jaki sposób dochodzi do rozwiązania matematycznych zagadek. Pracuje, tworząc komputerowe kursy nauki języków obcych, sam zna ich kilka, a nauczenie się kolejnego języka zajmuje mu około miesiąca.
Odmienność ta ma także swoje gorsze strony – kłopoty z abstrakcyjnym myśleniem, nieumiejętność odczytywania metafor, rozmaite fiksacje, liczne kłopoty w relacjach z społecznych. Mimo to Daniel jest w udanym związku. Z drugim mężczyzną.
To też bardzo optymistyczna i nieco zaskakująca historia.
Daniel pojechał na Litwę, do Kowna, jako wolontariusz uczący angielskiego. Jedna z koleżanek spytała go kiedyś – czy masz dziewczynę? Nie. A chłopaka? Nie. Jesteś gejem? Okazało się, że nigdy przedtem nie zastanawiał się nad tym pytaniem. Aby znaleźć odpowiedź, zgłosił do grupy aktywistów gejowskich w Kownie. Szczegółów brak, ale chyba mu jej udzielili, bo po powrocie do Londynu znalazł, dzięki internetowi, partnera. Powiedział o tym rodzicom, a oni życzyli mu wiele szczęścia na nowej drodze życia.
Mnóstwo happy endów jest w tej książce.
***
Hideo Yokoyama. Sześc cztery, przeł. Łukasz Małecki, Wydawnictwo Literackie 2018
W wieczornym świetle tańczyły płatki śniegu.
Yoshinonu Mikami wysiadł z taksówki, nogi zesztywniały mu od długiej jazdy. Przed wejściem na komisariat czekał technik kryminalistyki, który wprowadził go do środka.
Grubaśny japoński kryminał reklamowany z przodu jako japońskie Millenium, a z tyłu Gra o tron. Gdyby była jeszcze trzecia strona okładki, to pewno byłoby też House of Cards – może najbardziej trafione. Wszystko, co się da, albo nawet jak się nie da, tak jest reklamowane, ale mimo to książka wyglądała obiecująco. Jednak już od początku pogrążyłam się w jakimś oceanie nudy. Nudy, ale jakże fascynującej. Gdyby mnie nie fascynowała, tobym nie przeczytała.
Nastoletnia córka głównego bohatera zniknęła, a kilkanaście lat wcześniej została porwana i zamordowana mała dziewczynka. Z samego Tokio ma przyjechać główny komendant policji i obiecać, że sprawa sprzed lat zostanie znowu podjęta. Czy wcześniejsze morderstwo i zaginięcie nastolatki się ze sobą łączą? I czy sprawy te znajdą, albo przynajmniej jedna z nich, jakiś finał?
W gruncie rzeczy nie o tym jest ta książka i tu trzeba przyznać, że pomysł jest oryginalny. Gra toczy się bowiem głównie wewnątrz policji oraz między policją a dziennikarzami – o zakres udzielanych informacji. Panika na komisariacie, bo dziennikarze mogą złożyć skargę głównemu komendantowi, a to byłaby katastrofa! Różne wydziały walczą ze sobą o władzę. Wszystkie te intrygi i konflikty wydają się dość naiwne, ale atmosfera jest bardzo japońska. W policji panuje ścisła hierarchia i obowiązują bardzo formalne relacje. Z naszego punktu widzenia dochodzi tam, właściwie nieustannie, do mobbingu. Także seksistowskiej dyskryminacji kobiet. A pod powierzchnią i japońskimi ukłonami buzują emocje, więc czasem ktoś może wybuchnąć i dochodzi do rękoczynów. I nikt nie ma poczucia humoru, przynajmniej w naszym rozumieniu, za to alkohol jest oczywistym sposobem na rozładowywanie wszelkich problemów. Dodajmy do tego, że gra toczy się nie tylko o władzę, ale także, a może nawet głównie, o honor – własny i instytucji.
W Japonii kryminał ten był podobno wielkim bestsellerem, więc chyba jest w nim jakaś prawda o tamtejszym społeczeństwie. I to jest w tej książce najciekawsze.

















