Kiedy wylądujecie w powieściowym uniwersum trylogii „Pęknięta Ziemia” N.K. Jemisin, nie spodziewajcie się kochającej Matki Ziemi ani nawet dumnej Gai. Jest za to zły Ojciec Ziemia, który od wieków próbuje pozbyć się ludzi, otrząsnąć się z nich.
Najpierw, w dzieciństwie, czyta się bajki, potem fantastykę, następnie fikcję, po nich reportaże, a kończy się na biografiach, wspomnieniach i książkach o drugiej wojnie. Tak mniej więcej wyglądają fazy życia czytelnika, chociaż oczywiście nie każdego, a czasami dojrzewanie bywa opóźnione. Ja na przykład powinnam już dojść do fazy ostatniej, a wciąż zdarza mi się czytać fantastykę, a nawet science fiction. Coś w tym mimo wszystko jest, bo rzeczywiście fantastyka coraz rzadziej mi się podoba. Tym razem był to jednak strzał w dziesiątkę, chociaż spóźniony – ta powieść ukazała się już jakiś czas temu. Myśląc o wakacyjnych lekturach – jeśli ktoś nie utknął w biografiach i drugiej wojnie i nie należy do tych, którzy fantastyki z zasady nie czytują (zresztą zasady są po to, żeby je łamać) – warto może pomyśleć o właśnie o niej.
N.K. Jemisin, trylogia Pęknięta Ziemia
Tom 1. Piąta pora roku, przeł. Jakub Małecki, Wydawnictwo SQN 2016
Musisz pamiętać, że koniec jednej historii to początek kolejnej. Zdarzało się to już wcześniej. Ludzie umierają. Znika dawny ład. Powstają nowe społeczeństwa. Kiedy mówimy, że „świat się skończył”, zazwyczaj kłamiemy, bo sama planeta ma się dobrze.
Tom 2. Wrota Obelisków, przeł. Jakub Małecki, Wydawnictwo SQN 2017
Hmm. Nie. Źle to opowiadam.
W końcu każdy jest sobą, ale również innymi.
Tom 3. Kamienne niebo, przeł. Jakub Małecki, Wydawnictwo SQN 2018
Czas ucieka, moja mała. Zakończmy początkiem świata, dobrze? Tak. Zakończmy właśnie tym.
Najważniejszą amerykańską nagrodą za książkę s.f. lub fantasy, przyznawaną w wielu różnych kategoriach, ale z powieścią na czele, jest nagroda Hugo. Jemisin dostała ją trzykrotnie, za każdy z tomów tej trylogii. Powieści napisane przez kobiety w ogóle rzadziej są nagradzane, Ursulę Le Guin za powieść nagrodzono dwukrotnie, a tu po raz pierwszy ktoś dostał Hugo trzy razy z rzędu! I po raz pierwszy od 1953 roku nagrodzono osobę czarną: Afroamerykankę, z wykształcenia psycholożkę.
Kiedy wylądujecie już w powieściowym uniwersum, nie spodziewajcie się kochającej Matki Ziemi ani nawet dumnej Gai. Jest za to zły Ojciec Ziemia, który od wieków próbuje pozbyć się ludzi, otrząsnąć się z nich. Dlaczego? To się okaże dopiero na końcu. Wtedy też dowiemy się, czy uda się z nim dogadać.
Wybuchające wulkany, kwaśne deszcze, tsunami, a raz na kilkaset lat nadchodzi piąta pora roku, kiedy katastrofy przybierają takie nasilenie, że może się to zakończyć upadkiem cywilizacji, i nie wiadomo, czy tym razem – właśnie zaczęła się piąta pora roku – ktokolwiek to przeżyje.
Ziemię zamieszkują różne istoty. Przede wszystkim ludzie podobni do nas. Rozmaitych ras, z których jedna uważana jest za lepszą od innych. Ustrój: cesarstwo kontrolujące mniejsze wspólnoty. Rozwój: niższy od naszego, ale jest prąd i kanalizacja w miastach. Obowiązuje podział na kasty związane z wykonywanymi funkcjami. To przede wszystkim społeczeństwo bardzo pragmatyczne i każdy jest oceniany ze względu na użyteczność dla swojej wspólnoty, szczególnie w czasie piątej pory roku, kiedy uniezależniają się one od władzy centralnej i każda musi sobie radzić na własną rękę.
Szczególną rolę w tym społeczeństwie odgrywają górotwory, na oko nieróżniące się od innych ludzi, mogą się więc wśród nich ukrywać, mają jednak wyjątkowe zdolności: wyczuwają rozmaite zjawiska sejsmiczne i potrafią je kontrolować. Są w stanie powstrzymywać trzęsienia ziemi, ale mogą też być śmiertelnie niebezpieczne. Często bywają zabijane już w dzieciństwie albo poddawane specjalnym szkoleniom, właściwie tresurze, i nieustannie kontrolowane. Wtedy stają się cesarskimi górotworami, chodzą w czarnych mundurach i mają służyć ludziom. Czy same są ludźmi? Samych siebie uważają za ludzi, ale odmawia się im tego miana. Budzą lęk i obrzydzenie, a jednocześnie fascynują swoją siłą i obcością.
I jeszcze są zjadacze kamieni, bardzo tajemnicze i rzadkie osobniki. Wyglądają jak kamienne posągi i potrafią przenikać przez wszystkie warstwy ziemi. Tak naprawdę też są ludźmi.
Wiadomo, o co chodzi. Narracja prowadzona jest tak, że empatycznie mamy wręcz zlać się z kobietą-górotworem, a pod koniec pierwszoosobową narrację przejmie zjadacz kamieni, czyli zawsze uczestniczymy w akcji, przyjmując punkt widzenia Innego. To górotwory są dla nas ludźmi, czytelnik nie ma w tej kwestii wątpliwości. Pojawi się też problem passingu. Jest to pojęcie związane z dyskryminacją rasową, kiedy ktoś z grupy dyskryminowanej przyjmuje zachowania grupy dominującej i nie jest przez nią rozpoznawany jako obcy, na przykład Mulat o jasnej skórze, a w tym wypadku górotwór żyjący wśród „normalnych ludzi”. Dość oczywiste jest, że powieść ta dotyczy nie tylko ekologii i geologii, ale też stosunków rasowych. Nie jest to jednak jakaś oczywista parabola, która mogłaby razić schematyzmem. Poza tym, rzecz jasna, będą przygody, powieść drogi, miłość w różnych konfiguracjach płciowych i rasowych, wojna oraz historia trudnej relacji matki i córki. Tak, dwie główne postaci to kobieta i dziewczynka.
czytaj także
Fantastyka, social fiction i trochę science fiction oraz postapokalipsa – wszystko to mieści się w jasnych ramach gatunkowych, ale literacko jest lepsze, niż moglibyśmy się spodziewać.
Wracając jednak na Ziemię – to ona, On, jest tu w centrum. Możemy ją wykorzystywać, próbować na niej mimo wszystko przetrwać, ale naprawdę to On, kiedy go wkurzymy, może nam coś złego zrobić, jeśli nie powściągniemy swojej pychy.
czytaj także
*
Andri Snær Magnason, O czasie i wodzie, przeł. Jacek Godek, Karakter 2020
Kiedy odwiedzają mnie goście z zagranicy, czasem zabieram ich na ulicę Borgartun, nazywaną Bulwarem Złamanych Snów.
Magnason jest znanym islandzkim pisarzem zajmującym się także ekologią. Kilka lat temu startował, bez powodzenia, w wyborach prezydenckich, ale i tak potwierdziły one jego popularność. Uzyskał wynik zbliżony do Hołowni.
O czasie i wodzie to piękna książka – jak to się mówi. Naprawdę piękna, bez ironii. Jeśli ktoś jest otwarty na dużo piękna, dobra i prawdy, to zapewne będzie zachwycony. Autor stara się znaleźć język, który przekonałby nas do tego, że katastrofa klimatyczna jest tuż za progiem, a Ziemię warto przed nią uchronić – bo jest piękna. Piękne są lodowce i koralowce, i zwierzęta, którym grozi zagłada. I islandzkie mity, szczególnie ten o krowie ze szronu, od której wziął początek świat. Wplata w to również historię swojej rodziny – matki, która latała szybowcem nad wybuchającym wulkanem, wujka, który ratował rzadki gatunek krokodyli. Będą też rozmowy z Dalajlamą. (Dalajlama, aby pomóc klimatowi, zamienił wannę na prysznic i gasi światło, wychodząc z pokoju, poza tym mówi to co zwykle, że dialog, empatia i trzeba z nadzieją patrzeć w przyszłość).
Krótszy prysznic i gaszenie światła nie uratują nas przed katastrofą [rozmowa z Iloną Jędrasik]
czytaj także
Spodobał mi się sposób, w jaki Magnason na początku próbuje pobudzić naszą wyobraźnię i poczucie odpowiedzialności. Pomyślcie o swojej babci, którą pewno kochacie lub kochaliście. W którym roku się urodziła? A teraz o wnukach, które już macie, albo potencjalnych wnukach. Jak długo będą żyły, do którego roku? I teraz sprawdźcie, ile lat upływa między pierwszą i drugą z tych dat? To czas, w którym żyją ludzie bliscy wam, znani i kochani, całkiem sporo czasu!
Nauka to udowodniła, a my jesteśmy tego coraz bardziej świadomi, że konieczne są działania: rezygnacja z węgla i ropy, zmiana stylu życia, odrzucenie konsumpcjonizmu. Zostało niewiele czasu, globalne ocieplenie jest faktem, decyzje trzeba podejmować już dziś. Tylko nie wiadomo, co zrobić z kapitalizmem, korporacjami, egoizmem mocarstw… Przekonywać, ale tak naprawdę to musi być ogromna zmiana, na której wszyscy zyskamy, ale niektórzy stracą.
Można też uznać, że tak było zawsze: różne gatunki ginęły, pojawiały się nowe, przychodziły i odchodziły zlodowacenia, świat wciąż się zmieniał, chociaż raczej zgodnie z własnymi prawami Ojca Ziemi, a nie tak jak obecnie – za sprawą naszych działań. Kiedy mówimy, że „świat się skończył”, zazwyczaj kłamiemy, bo sama planeta ma się dobrze. Trzeba się z tym pogodzić, starać się dostosowywać do zmian i liczyć, że jakoś to będzie. Magnason uważa takie myślenie za nihilistyczne i cyniczne, ale może to realizm? Poza tym, że zmieni się świadomość społeczna i my sami się zmienimy, czy potrafimy wpłynąć na polityków i bogaczy?
Ale jest jeszcze jedno źródło optymizmu: szybkość, z jaką dokonuje się postęp technologiczny, ludzka przemyślność, na co autor podaje wiele przykładów. Może na przykład znajdziemy sposoby efektywnego wychwytu dwutlenku węgla z atmosfery? Sadzenie drzew podobno nie jest aż tak skuteczne, ale naukowcy mają też inne pomysły. Jeśli można będzie na nich zarobić tyle co na wydobyciu ropy, to może ktoś się tym zajmie? (Nie jest to wniosek autora, to ja się pocieszam w imieniu przyszłego pokolenia).
W każdym razie Ojciec Ziemia może nam, a tym bardziej wam, jeszcze pokazać, gdzie raki zimują. A właściwie już nie zimują.
Piszemy o kryzysie klimatycznym