Anouk Herman umie pisać, i nie dotyczy to tylko języka, ale też zgrabnej konstrukcji, w której każdy bohater, bohaterka czy bohatero ma swoje oddzielne miejsce, lecz mimo tego wielogłosu opowieść sprawnie podąża do finału. Kinga Dunin czyta „Nigdy nie będziesz szło samo” Anouk Herman i „Zanim dojrzeją granaty” Rene Karabasz.
Anouk Herman, Nigdy nie będziesz szło samo, Wydawnictwo W.A.B. 2023
Sobaka narzucił sobie na ramiona błękitną, futrzaną kurtkę.
Że neutratywy sprawiają trudność, widać nawet w elektronicznym wydaniu tej powieści, gdzie na okładce widnieje taki właśnie tytuł, ale na stronie tytułowej nieco inny: Nigdy nie będziesz szła sama. Czyli taki już dobrze oswojony, kojarzący się z demonstracjami Strajku Kobiet, chociaż także przecież z tymi w obronie Margot. Ta przeznaczona dla młodych czytelników książka reklamowana jest jako pierwsza polska powieść napisana przez osobę otwarcie deklarującą się jako niebinarna. Myślę, że niebinarne osoby istniały zawsze i pewno też coś napisały, nie było jednak dostępnej takiej kategorii w języku i kulturze. Ciekawe, czy teraz zaczną powstawać polskie transbiografie? Może już istnieją – na pewno Marii Komornickiej, czyli Piotra Własta. Marii Rodziewicz?
Dziś dość bojowo wprowadza nowe reguły najmłodsze pokolenie, sprawdzając możliwości polszczyzny. To ciekawe, co z tego wyniknie dla języka, no i jak to robi w swojej książce Anouk Herman. Zastanowiło mnie to imię, więc sprawdziłam jego etymologię. To zdrobnienie imienia Anna. Po polsku to byłoby chyba Anuś – bardzo ładnie i niebinarnie.
czytaj także
Rozpoczynający powieść prolog trochę przypomina rozbiegówki kryminałów – ktoś gdzieś idzie, coś robi, a potem nagle jest trupem. Albo znajduje trupa. W tym wypadku od początku wiemy, że ginie Sobaka, jedna z ważnych postaci powieści, asteniczny gej. Dowiadujemy się tego ze zdań:
„Niedługo później korzenie śpiących wierzb, kłącza krwawnika i podbiału oraz łakome mchy okryły się ciepłem świeżej krwi, która roztopiła śnieg i przesączyła się przez warstwę zlodowaciałej gleby jak przez cieniutką membranę, karmiąc przy tym wszystkich tych, którzy zimowali w jej spierzchniętych zimą grudach. Legenda mówi, że tam gdzie spadną krople ludzkiej juchy, latem wyrośnie i zakwitnie kruszczyk rdzawoczerwony. Dzwonkowate kwiaty pachną wanilią i mają w sobie coś żałobnego, nawet jeśli spozierają tylko nieśmiało spomiędzy hałdzianych chabazi”.
Po co ten cytat? Żeby pokazać, że osoba autorska umie pisać, choć nie każdemu musi się akurat ten fragment podobać. I nie dotyczy to tylko języka, ale też zgrabnej konstrukcji, w której każdy bohater, bohaterka czy bohatero ma swoje oddzielne miejsce, lecz mimo tego wielogłosu opowieść sprawnie podąża do finału. Jednocześnie widać – może niestety – jak osoba autorska przydeptuje gardło własnej pieśni: proste zdania, niepotrzebne dookreślenia, zbyt grubą kreską nakreślone niektóre z postaci, czasem zbyt dydaktyczne pouczanki. Ale może tak trzeba dla młodzieży, żeby się nie zmęczyła i dowiedziała. W każdym razie, nawet jeśli inspiracją dla tej powieści były fanfiki i inne utwory z Wattpada, to i tak to jest zupełnie inna jakość literacka.
Młodzi dorośli trzęsą rynkiem wydawniczym. Przyglądamy się literaturze young adult
czytaj także
Warto też docenić, w jaki sposób wprowadzane są wszystkie nowe komplikacje językowe. Jedną z postaci poznajemy jako Bognę, która ma kłopoty ze swoją identyfikacją płciową, poszukuje, grzebie w internecie, wreszcie czuje, że najlepiej odnajduje się w określeniu „ono”. Wybiera nowe imię: Riko. Decyduje się na coming out, najpierw wobec przyjaciółki, potem w szkole – tu nie obejdzie się bez kłopotów – wreszcie wobec rodziców. I tej zmianie, odbijającej się też w języku, towarzyszymy, ucząc się jej tak, że staje się z czasem czymś naturalnym. I nawet takie powiedzenie, że Riko jest rodzeńczem swego brata, wchodzi nam bezboleśnie.
Inne postacie to Katuchna, nastolatka w spektrum autyzmu, Łanieczka, młodociana matka z zaburzeniami odżywiania, queerowi anarchiści ze squatów, w tym Melody, trans kobieta, no i gej, który zostaje zamordowany. Jest też uczucie rodzące się między Riko i jego przyjaciółką. I nic z tego nie wydaje się dziwne, nienaturalne, ekscentryczne, w jakimkolwiek wymiarze epatujące odmiennością. Najdziwniejszy i chyba najbardziej przerysowany jest cishetero Cezary, beznadziejnie nudny i mieszczański.
Swój głos w powieści ma też matka Katuchny – okazuje się, że dorośli to też ludzie, nawet jeśli nie wszystko od razu rozumieją. Może tylko niepotrzebnie zostaje zapisana do kółka różańcowego, to już chyba przesada.
Oczywiście homofobia i transfobia istnieją i ranią, istnieje też fatfobia i niezrozumienie dla osób w spektrum, potępienie wczesnego macierzyństwa, ale powieściowe postacie są kimś dużo więcej niż ofiarami dyskryminacji i stygmatyzacji odmieńców. Nie jest to ich jedynym problemem, poza tym mają jakieś życie, złożone relacje. Są też różnice klasowe, ktoś mieszka w familoku – rzecz dzieje się na Śląsku – a ktoś we własnym wygodnym domu.
Bardzo wiele problemów, które – nie ukrywajmy – bywa, że nazywa się „modnymi”, zostało tu uwzględnionych i mogło to grozić nadmiarem słusznego dydaktyzmu. Przyznaję, że patrząc na tytuł i czytając zapowiedzi, bałam się, że będzie to przewidywalna czytanka z narracją znaną z publicystyki. Trochę tak jest, ale motor tej powieści pracuje też na innym paliwie. Mimo prologu nie jest to kryminał, ale też Sobaka nie jest ofiarą homofobii, co byłoby zbyt proste.
Cele edukacyjne wpisane w tę powieść są godne pochwały, ale może nie musiały być aż tak jawne. Ja bardziej zaufałabym młodym czytelnikom i literaturze, ale i tak więcej widzę w tej książce zalet niż wad.
czytaj także
*
Rene Karabasz, Zanim dojrzeją granaty, przeł. Mariola Mikołajczak, Wydawnictwo Poznańskie 2023
pozdrowienia od mojego brata
mówi brat Nemanji i strzela raz jeden z pistoletu
ciepłe ciało mojego ojca upada na listowie, jego wielkie oczy wpatrują się w tamtego, wielkie oczy ojca wpatrzone w oczy brata Nemanji, silne ręce chwytają ojca i obracają go w stronę, gdzie zachodzi słońce, jest pobudzony, kiedy ogląda swoje palce całe we krwi, wyciera je w koszulę Murasza, heroldzi śmierci roznoszą wieść o zabitym, zastrzelili Murasza, Murasz jest zabity, powalili Murasza pod dzikimi granatami […]
Teraz już wiecie, jak jest napisana ta powieść – jednym zdaniem, w którym występują jedynie przecinki. Ale łatwo się do tego przyzwyczaić.
Żeby zrozumieć, o co chodzi, trzeba parę rzeczy wiedzieć – wszystko jest wyjaśnione we wstępie. Powieść jest bułgarska, ale toczy się głównie w Albanii, w cieniu Gór Przeklętych, to takie pasmo w Górach Dynarskich, potem przez chwilę w Sofii. Współcześnie, chociaż tak jak od wieków. Mieszkańcy tych terenów wciąż przestrzegają prawa zwyczajowego Kanun. To kodeks regulujący wszystkie sfery życia, po raz pierwszy został spisany na początku XX wieku i zawiera 1263 artykuły. Naczelne wartości to rodzina i honor wymagający krwawej zemsty, jeśli zostanie naruszony. Poza tym zgodnie z jego regułami kobieta, która nie chce wyjść za mąż, zostaje „zaprzysiężoną dziewicą”, wirgineszą. Nie może mieć życia seksualnego, za to staje się mężczyzną – obcina włosy, ma nosić męski strój, może wykonywać męskie prace, brać udział w męskich zgromadzeniach.
Bekia to prawdopodobnie ostatnia wirginesza w Albanii, a Zanim dojrzeją granaty to opowieść o kilkunastu latach jej życia, której wysłuchuje jakaś reporterka. Nie jest to jednak żaden quasi-reportaż ani powieść społeczno-obyczajowa. To strumień świadomości, obrazy, emocje, czasem poezja. Hipnotyzujące.
Bekia przed ślubem z Nemanji oświadcza, że chce zostać wirgineszą, ślub dla niej to pewna śmierć, bo wyszłoby na jaw, że nie jest dziewicą. Jej decyzja plami honor rodziny, musi więc zginąć jej ojciec, Murasz. Bekia staje się Matją, mężczyzną. Staje się, czy tylko odgrywa taką rolę?
czytaj także
Przed lekturą może warto przeczytać posłowie tłumaczki. Gramatyka języka bułgarskiego często sprawia, że rodzaj nie jest określony. Po polsku tłumaczka musi decydować, w których momentach będzie używała rodzaju męskiego, a w których żeńskiego, chyba nie pomyślała o nijakim, zresztą bohaterka raczej tak się nie identyfikowała. Jej tożsamość jest jednak migotliwa, to nie jest tylko odgrywana rola. Zresztą zawsze chciała być chłopcem, bo w tej kulturze to wyższa pozycja, ale też jako „synek tatusia” sprawdzała się dużo lepiej od delikatnego brata.
Są też inne problemy translatorskie wynikające ze specyfiki bułgarskiego i ciekawiej się czyta, kiedy zdajemy sobie z tego sprawę. „Polszczyzna jest jak Kanun – niezwykle rygorystyczna”, pisze tłumaczka, domaga się dookreślenia rodzaju gramatycznego. Ciekawe, jak wyglądałoby tłumaczenie na bułgarski Nigdy nie będziesz szło samo. Może zniknęłyby wszystkie zaimkowe niedogodności?