W rolach głównych: David Foster Wallace, Mario Vargas Llosa, Amanda Michalopoulou, Henning Mankell.
David Foster Wallace, Rzekomo fajna rzecz, której nigdy więcej nie zrobię. Eseje i rozważania, przeł. Jolanta Kozak, W.A.B. 2016
Kiedy opuściłem zapyziałą mieścinę na terenach rolniczych Illinois, aby wstąpić na Alma Mater mojego taty wśród groźnie najeżonych gór Berkshire w zachodnim Massachusetts, ni stąd, ni zowąd dostałem hopla na punkcie matematyki.
Czekając na najsłynniejszą powieść Wallace’a, Infinite Jest, mieliśmy na razie okazję przeczytać zbiór opowiadań Krótkie wywiady z paskudnymi ludźmi, a teraz eseje. Tytułowa „rzekomo fajna rzecz” to rejs luksusowym statkiem po Karaibach. Wallace był fantastycznym obserwatorem, który rejestrował każdy drobiazg, ale przede wszystkim swoje emocje – od przyjemności bycia rozpieszczanym po obrzydzenie, wstyd, wszelkie dwuznaczności w relacjach między klientami i obsługą. Potrafi być ironiczny i autoironiczny, złośliwy, ale bez pogardy czy sarkazmu, autentyczny, czasem bezwstydny, ale bez ekshibicjonizmu i pozerstwa. Z kolei w innym eseju pokazuje całkiem odmienny świat – kiedy włóczymy się z nim po Targach Stanowych w Illinois.
Poza tym to, o czym mówi w swoich rozważaniach, jest równie ważne jak jego nieco neurotyczna obecność w każdym tekście, przynajmniej dla mnie. Jeśli się nie polubi autora, to jego eseje mogą wydać się zbyt drobiazgowe i przegadane. Ja polubiłam, chociaż nie do tego stopnia, żeby przebrnąć bezboleśnie przez esej o tenisie. Wynagrodziły mi to jednak z naddatkiem inne teksty. Choćby analiza filmów Lyncha, która prowadzi go do wniosku, że nasza niewygoda związana z niezrozumiałością tych obrazów i ich ekspresyjnym i emocjonalnym pięknem związana jest z tym, że nie potrafimy się pogodzić ze złem, które tkwi w nas, a nie jest ukryte gdzieś pod powierzchnią. Fajne są jego rozważania o śmierci autora i teoretycznej dyskusji na ten temat. Zgadzam się z może niezbyt wyrafinowanym wnioskiem Wallace’a, że ostatecznie zawsze chodzi o to, że autor chce coś przekazać odbiorcy. Czyli literatura jest pewną formą komunikacji społecznej. Może mało wyrafinowane, ale to prawda.
Znajdziemy tu też jego „słynny esej o ironii”. To bardzo ciekawa analiza wpływu telewizji na społeczeństwo, chociaż pochodząca z 1990 roku, więc czujemy, że jesteśmy już w innym świecie. Ale trendy Wallace nieźle przewidział i nie zmieniają one istoty rzeczy – alienującego wpływu mediów i tego, jak budują one nasz ironiczny dystans, pozbawiają powagi. Ale co z tym z zrobić? Jego odpowiedź brzmi: nie wiem, bo powaga zbyt często oznacza powrót do wartości konserwatywnych i różnych fundamentalizmów.
***
Mario Vargas Llosa, Dzielnica występku, przeł. Marzena Chrobak, Znak 2016
Zbudziła się, czy nadal spała? To wrażenie ciepła na prawej stopie wciąż tam było, niezwykłe uczucie, które przeszywało ją dreszczem i przypominało, że nie jest w łóżku sama.
Dobrze się to czyta, ale to tylko cień dawnego Llosy i coraz bardziej widać, jak bardzo jest on macho, chociaż stara się nie być. Dzielnica występku to historia bogatego przemysłowca, który staje się ofiarą brukowej prasy kontrolowanej przez diaboliczną służbę bezpieczeństwa. Przypadkiem, a może celowo? W każdym razie milioner przeżyje, a za wszystko zapłaci „człowiek prosty”. Tę wrażliwość Llosa zawsze miał.
A co jest w tym macho? Dużo seksu w tej powieści, głównie między kobietami. Ale to nie są lesbijki, tylko znudzone mieszczki, a naprawę dobrze będzie im, kiedy dołączy do nich facet. To męska fantazja na temat tego, co one robią w tym łóżku i jak fajnie byłoby dołączyć. Oraz ostrzeżenie – masz ochotę na orgię? Tylko z zaufanymi ludźmi! I wydaje się, że autor nie ma do tego żadnego dystansu. A może to jednak jest ironia? Powiedzmy, że ironia losu.
***
Amanda Michalopoulou, Dlaczego zabiłam moją najlepszą przyjaciółkę, przeł. Alicja Kotecka, Książkowe Klimaty 2016
W środku lekcji wpadło do klasy dzikie zwierzę. Podskakiwało na grzbiecie wyimaginowanego konia, tratując kartki papieru, parskając i gryząc.
To „dzikie zwierzę” okazało się żywiołową córeczką Anny, w której nauczycielka, Maria, natychmiast rozpoznała twarz dawno niewidzianej przyjaciółki.
Historia ich toksycznej, ale też niezwykle ważnej przyjaźni zaczyna się po upadku dyktatury wojskowej w Grecji. I jest opowieścią o nieustannym buncie i dojrzewaniu, kiedy „bunt się ustatecznia”. Anna jest wcieleniem tego buntu – komunistka, anarchistka, walcząca ekolożka, feministka, lewicowa burżujka – a także wcieleniem charyzmy i zaangażowania, pragnienia życia niezafałszowanego przez kapitalizm. Postacią niejednoznaczną.
Maria, która nieustannie podporządkowuje się Annie, nosi w sobie tajemnicę z dzieciństwa i uprawia sztukę politycznie zaangażowaną, czasem na ulicy, starając się wcielić własne emocje w życie. Emocje intymne, prywatne i polityczne.
To powieść z 2002 roku, którą autorka próbowała połączyć z eksperymentami na polu sztuki. I chociaż opowiada o końcu pewnej rewolucyjnej utopii – Anna musi umrzeć – to nie mamy wątpliwości, że w przyszłości Maria zagłosuje na Syrizę.
Coś ma to powieść przypominała – to chyba taka mniejsza Ferrante.
Przy okazji warto zwrócić uwagę na wydawnictwo Książkowe Klimaty, które wydaje naprawdę wartościową literaturę z krajów Europy Środkowej. W tym roku nagrodę Angelusa odebrał Varujan Vosganian, którego Księgę szeptów opublikowało właśnie to wydawnictwo. Warto też zwrócić uwagę na Andreę Tompę (Dom kata) – węgierską Żydówkę wychowaną w Rumunii. Tutaj pisałam o Krisztinie Toth, której opowiadania bardzo mi się spodobały. Dlaczego więc wybrałam Michalopoulou, do której nawet nie jestem do końca przekonana? Chyba jestem zmęczona smutkiem peryferii, trudną historią, totalitaryzmami i ludobójstwami. Grecka powieść to zupełnie inna, lepsza energia, nawet jeśli to wcale nie jest wesoła historia. Przemysław Czapliński zastanawiał się, czemu trudno nam jest opowiedzieć jakąś wspólną środkowoeuropejską narrację. Może właśnie dlatego.
***
Henning Mankell, Szwedzkie kalosze, przeł. Ewa Wojciechowska, W.A.B. 2016
Mój dom spłonął jesienną nocą przed niespełna rokiem.
Dom stał samotnie na wyspie. Dookoła morze i skały, fale, chmury, deszcze i zadymki. Pięknie!
Właściwie bardzo sympatyczna i pogodna książka. Tak, dom spłonął (i inne), ale był ubezpieczony. Córka trafiła do francuskiego więzienia, ale to cementuje rodzinę. Podpalacz się znajdzie, ale nie należy do żadnej mafii ani układu (zresztą wcześnie się domyślamy, kto to może być, i wiemy, że nie jest bardzo groźny). Wspólnota lokalna jest dość sympatyczna, tylko trudno sprowadzić do lokalnego sklepu kalosze wyprodukowane w Szwecji, no i trochę nie lubią imigrantów. Poza tym starzenie się, wspomnienia… Wciąga.
**Dziennik Opinii nr 299/2016 (1499)