Couto opowiada nam o trudnych sprawach, o ziemi tak skażonej przemocą, że zaczyna rodzić broń zamiast ryżu. I o ofiarach, które znajdują się w pułapce bez wyjścia.
Mia Couto, Kobiety z popiołu, przeł. Michał Lipszyc, ArtRage 2025
Każdego ranka siedem słońc wschodziło nad równiną Inharrime. W tamtych czasach nieboskłon był znacznie większy i mieściły się na nim wszystkie gwiazdy, zarówno te żywe, jak i te, które już umarły. Nasza mama, naga tak, jak spała, wychodziła z domu z sitem w dłoni. Szła wybrać najlepsze ze słońc.
Z pewną obawą sięgałam po tę książkę. Nie tak dawno pisałam tu o innej powieści, która stanowiła naprawdę brutalną rozprawę z portugalskim kolonializmem i postkolonialną mentalnością. Trudno się to czytało, trochę z powodu formy, ale bardziej treści. To Chwała Portugalii Lobo Antunesa.
Tym razem jest łatwiej. Kobiety z popiołu to pierwsza część trylogii mozambickiej Władca piasku, o ostatnich dniach Imperium Gazy. (Mam nadzieję, że szybko będziemy mogli przeczytać następne!) Couto też opowiada nam o trudnych sprawach, o ziemi tak skażonej przemocą, że zaczyna rodzić broń zamiast ryżu. I o ofiarach, które znajdują się w pułapce bez wyjścia.
W końcówce XIX wieku Mozambik jest kolonią portugalską, ale Portugalczycy najmocniej osadzeni są na wybrzeżu. Portugalia szykuje się do walki o interior i wojnę z Imperium Gazy zamieszkanym przez ludy Nguni, gotowe walczyć nie tylko z Portugalią, ale też o nowe tereny.
czytaj także
Skąd się wzięło to krótkotrwałe afrykańskie cesarstwo, to dość skomplikowana historia i autor się nią nie zajmuje, w każdym razie rządzi nim Afrykanin Ngungunyaene. Zostanie pokonany w 1985 roku. Natomiast Imani, bohaterka powieści, należy do ludu Chopi, który opowiedział się po stronie Portugalii, i gdy wojska Nguni zbliżają się do wioski, jej mieszkańcy liczą na portugalską protekcję. Jednak portugalski posterunek w wiosce to dawny magazyn i jeden sierżant, deportowany za udział w ruchu republikańskim, który dotąd jeszcze nikogo nie zabił. Mieszka tam z kurą o imieniu Kasztanka i samotność czasem odbiera mu rozum. Nikt inny nie przybędzie na pomoc.
Imani staje się dla niego najbliższą osobą w wiosce, może nawet w niej się zakocha. Chodziła do misyjnej szkoły, umie czytać i pisać, mówi bezbłędnie po portugalsku, inaczej się ubiera, bardziej po europejsku, no i jest młoda i piękna. A przez to też wykluczona z własnej społeczności. Kim Portugalczyk ma szansę stać się dla Imani? Nie będzie to budująca historyjka o miłości ponad podziałami, ale będzie dla niej ważny.
Zaczęłam od zachęty, że jest to mniej przygnębiająca historia niż Chwała Portugalii, ale nie wynika to z tematyki, tylko stylu. Jest tu dużo poezji, alegorii, pracy autora z afrykańskimi mitami, sporo z atmosfery realizmu magicznego. Można to czytać też jak przypowieść, a to jednak łagodzi ostre kanty historii, do której nawiązuje autor. I nie jest to po prostu powieść historyczna.
Wydaje mi się, że to, co różni go od Antunesa – poza tym, że oczywiście dobrzy pisarze się od siebie różnią – to biografia i wynikający z niej punkt widzenia. Antunes urodził się w Lizbonie, a wojnę w Angoli poznał jako lekarz wojskowy. Jest Portugalczykiem, który psuje dobre samopoczucie swojemu narodowi.
czytaj także
Couto urodził się w Mozambiku w 1955, jego rodzice uciekli tam przed dyktaturą Salazara. Przyjaźnił się z „assimilados”, czyli tymi mieszkańcami terytoriów zamorskich, jak wtedy próbowano przemianować kolonie, którzy – jako wystarczająco „cywilizowani” – otrzymywali obywatelstwo portugalskie. Poznał trochę miejscowe języki, wcześnie zaczął pisać i publikować wiersze. Dołączył do wyzwoleńczego ruchu, a potem partii, Frelimo, która dotąd rządzi w Mozambiku.
Po odzyskaniu przez kolonię niepodległości w 1975 przerwał studia, żeby pracować dla nowej władzy jako dziennikarz. Potem rozczarował się partią, wrócił na studia i jest ekologiem zajmującym się obszarami przybrzeżnymi. I uznanym oraz nagradzanym pisarzem afrykańskim, piszącym po portugalsku Mozambijczykiem, który pragnie, by pisarze afrykańscy swoim głównym punktem odniesienia uczynili Afrykę.
Jest w Mozambiku imigrantem w drugim pokoleniu? Czy potomkiem dawnych kolonizatorów? To dość specyficzna pozycja, u której początków jednak leżało uprzywilejowanie, i bardzo różna od tej, o której zwykle myślimy, mówiąc o kimś, że jest imigrantem. Ale to przypomina nam, że imigracja to po prostu zmiana, dzięki której ludzie nawzajem mogą się od siebie czegoś uczyć, tworzyć nowe tożsamości. (Wiem, wiem, bardzo to idealistyczne, ale przecież koniec końców tak to działa? Chciałabym, żeby tak działało).
Jak Wielka Brytania ze stolicy globalnego imperium zmieniła się w globalnego kamerdynera
czytaj także
Imani uczy się nowego języka i chodzenia w butach, nie przestaje jednak być tutejsza. Portugalczyk nigdy nie nauczy się ani słowa w języku sąsiadów, ale nauczy się, że są oni ludźmi i że można się do nich przywiązać. I chyba odbierze też lekcję, że jeśli sięga się po cudzą ziemię, to można stracić dłonie.
Sam Selvon, Samotne londyńczyki, przeł. Teresa Tyszowiecka blasK!, Wydawnictwo Ossolineum 2024
Jednego zimowego wieczoru, gdy Londyn mamił mgłą, która niespokojnie przysnęła nad miastem, mrygając rozmazanymi światłami, jakby to nie był Londyn, tylko jakieś cóś na innej planecie, Moses Aloetta na rogu Chepstow Road i Westbourne Grove wskakuje w czterdziestkęszóstkę, kierunek Waterloo, odebrać ziomka z Trynidadu, który wjadzie pociągiem zestatku.
Sam Selvon (1923–1994) to pisarz karaibski i brytyjski, prekursor czarnej literatury brytyjskiej. Imigrant z Trynidadu, który przybył do Londynu w 1950 roku. Ale właściwie czemu imigrant, skoro urodził się w Imperium Brytyjskim, które po wojnie przyznało mieszkańcom krajów skolonizowanych (Trynidad uzyskał niepodległość w 1962 roku) obywatelstwo?
W czasie wojny Selvon był radiotelegrafistą w brytyjskiej marynarce, potem reporterem w „Trynidad Guardian”. W Londynie zaczynał od prostych, źle opłacanych prac, ale dość szybko został zauważony, jest autorem wielu powieści, słuchowisk radiowych, wierszy, esejów.
Samotne londyńczyki, druga jego powieść, ukazała się w 1956 roku. I jest interesująca z wielu powodów – zaczynając od historii literatury, a tu pomocne będzie bardzo ciekawe posłowie Susheili Nasta, brytyjskiej profesorki literatury porównawczej. Współczesną odsłonę tej literatury znamy lepiej – to choćby Zadie Smith, której matka kilka lat przed jej urodzeniem przyjechała z Jamajki, a spora część jej ostatniej powieści Oszustwo dzieje się tam w czasach niewolnictwa.
Dickens-nie-Dickens, a Koreanka dostała Nobla [Kinga Dunin czyta Zadie Smith]
czytaj także
Ciekawa jest także ze względu na tłumaczenie próbujące oddać język, kreolską angielszczyznę, którym posługują się bohaterowie. Z pewnością było to bardzo wymagające zadanie. Trudno mi ocenić rezultat inaczej niż z punktu widzenia zwykłej czytelniczki – mogę tylko powiedzieć, że język nie stanowi żadnej przeszkody w lekturze, ale dodaje jej specyficznego smaku.
I last but not least jest ciekawa, ponieważ jest ciekawa! Może trochę staroświecka i pewno omijająca niektóre tematy, które dziś bardziej są eksponowane, np. przemoc. Nie ukrywajmy też – jest trochę seksistowska, ale na pewno nie bardziej niż inne książki z tamtych czasów. Nie ma klasycznej fabuły, opisuje życie i doświadczenia kilku mężczyzn z „pokolenia Windrush” – to od nazwy statku, którym przybyła serdecznie witana duża grupa imigrantów. Po wojnie brakowało w Anglii rąk do pracy, ściągano więc pracowników z kolonii.
Serdeczność ta jednak szybko się skończyła, a odezwał się rasizm: może i współobywatele, ale mówiący w języku, którego miejscowi ostentacyjnie nie rozumieli, a przede wszystkim nie biali, a każdy, kto nie jest całkiem biały, jest czarny. I oczywiście zabierają miejsca pracy.
czytaj także
Moses, który wychodzi na dworzec, żeby odebrać ziomka z Trynidadu, jest tym najbardziej obytym, mieszka w Londynie od dziesięciu lat, może wskazać drogę do urzędu pracy i podpowiedzieć, jak starać się o zasiłek. To w jego wynajętym pokoju spotykają się inni, na piwo i męskie plotki, narzekają i przechwalają się, opowiadają o swoich erotycznych podbojach, żartują. Ciężko pracują albo nauczyli się kombinować, niektórzy ściągają rodziny, są więc już i dzieci, i stare matki, które będą bały się każdego opuszczenia znanej okolicy.
Młodzi mężczyźni kochają Londyn, jego kipiące życie centrum, ale Londyn nie zawsze ich kocha. Tęsknią za swoim krajem, czują się samotni. Czy kiedyś zostaną zwykłymi londyńczykami, albo ich dzieci?
Selvon w 1978 przeniósł się (tak mi się napisało, ale można było napisać: wyemigrował) do Kanady, ze względu na narastające w Wielkiej Brytanii nastroje antyimigranckie.