Czy ci, którzy mówią o „Holokauście nienarodzonych”, kiedykolwiek zadali sobie pytanie: gdzie był Kościół, kiedy rozgrywał się prawdziwy Holokaust i zapędzano miliony bliźnich do komór gazowych?
Od razu było widać, że przybywa bardzo Ważna Osoba. Domyśliłem się, że w środku jest papież. Zamknięty hermetycznie w czarnej puszce samochodu jak ikra stuletniego białego jesiotra z Morza Kaspijskiego. Papież cenniejszy niż kawior czy biała trufla, bardziej wrażliwy na wstrząsy niż nitrogliceryna.
Tak Benedykt XVI wjeżdżał do Auschwitz, a sarkazm autora jest tu trudny do ukrycia, podobnie jak w całej książce Jacka Leociaka o stosunku Kościoła do Holokaustu. A przecież B16 mówił w Auschwitz piękne rzeczy, a na koniec na niebie pojawiła się tęcza, może więc to sam Bóg się odezwał. Szczególnie, że w papieskiej homilii padło pytanie pod jego adresem: gdzie był Bóg, kiedy wydarzył się Holokaust? Leociak stawia jednak inne pytanie: gdzie był wtedy Kościół? Według rozmaitych źródeł, wiadomo których, podobno zajmował się udzielaniem pomocy i ratowaniem Żydów. A jeśli pojawiają się w relacjach inne opowieści, to zostaną one ocenzurowane. I nie chodzi tu o dawną cenzurę, ale o to, co do dziś wykreślają wydawcy i redaktorzy.
To książka emocjonalna i subiektywna, jak przyznaje autor, i nie stanowi ona całościowego kompendium wiedzy na ten temat. Znajdziemy w niej liczne przykłady pięknych zachowań sióstr zakonnych i księży. I trochę niepięknych, jak np. donos ks. Trzeciaka na księdza-Żyda. Zawsze można spotkać złych i dobrych ludzi. Leociaka bardziej interesuje jednak Kościół instytucjonalny, stanowisko papieża, to, co mówiono, lub czego nie mówiono z ambon. Dowodzi, że tam, gdzie zdarzało się, że księża zachęcali do pomocy, co było raczej wyjątkiem, o taką pomoc było łatwiej.
czytaj także
Zacząć trzeba jednak wcześniej – od antysemityzmu Kościoła, tego istniejącego od wieków i tego, który wychowywał katolików przed II wojna światową. W zasadzie są to sprawy znane. Oskarżenia o bogobójstwo i obarczanie winą za ukrzyżowanie Chrystusa wszystkich Żydów, czyli też żyjących współcześnie. Podtrzymywanie mitu o mordowaniu dzieci na macę i bezczeszczeniu hostii. Przyjmowanie dyskursu nacjonalistycznego, który traktuje Żydów jako element obcy, pasożytniczy, którego należy się pozbyć. Autor punkt po punkcie pokazuje, jak ustawy norymberskie w gruncie rzeczy odpowiadają od dawna istniejącym postulatom Kościoła – tylko że bez „ostatecznego rozwiązania”.
Wiele miejsca w rozważaniach Leociaka zajmuje postać – jak wiemy kontrowersyjna, choć właśnie w trakcie beatyfikacji – Piusa XII, głowy Kościoła katolickiego w czasie II wojny światowej. Wiadomo, że unikał on jasnych wypowiedzi, zachowywał neutralność, podobno jednak wspierał Żydów na inne sposoby. Leociaka to raczej nie przekonuje. Nie wchodząc w szczegóły, nawet obrońcy papieża przyznają, że on i Kościół, poza bardzo nielicznymi wyjątkami, zachowywał wobec Zagłady milczenie. A Kościół niemiecki, który zaczął od potępienia antychrześcijańskiego faszyzmu, szybko się z tego wycofał. Trudno też nie zauważać takich postaci jak na przykład ksiądz Tiso, słowacki kolaboracyjny prezydent.
Można oczywiście powiedzieć, że głośne i wyraźne potępienie faszyzmu w tych czasach i tak nic by nie zmieniło, a najwyżej naraziło Watykan, księży i wiernych na represje. Pragmatyka nakazywał niewychylanie się, dbanie o zachowanie instytucji i ochronę jej interesów ekonomicznych. Z ludzkiego i politycznego punktu widzenia wydaje się to w zasadzie zrozumiałe.
Puśćmy jednak wodze fantazji i porzućmy polityczny pragmatyzm. Co by było, gdyby Kościół zachował się zgodnie ze swoim posłannictwem oraz zgodnie z podstawowymi zasadami chrześcijańskiej etyki i po prostu mówił to, co należało powiedzieć: Holokaust jest potworną, okrutną i niewybaczalną zbrodnią, grzechem, któremu każdy katolik powinien się przeciwstawić? Czy naraziłoby to członków wspólnoty katolickiej na represje i cierpienie? Nie większe niż te, których doświadczali. Nazizm nie oszczędzał ani katolików, ani wyznawców innych wyznań chrześcijańskich. Powiedzmy jednak, że Hitler mógł podjąć działania przeciwko instytucji Kościoła. Zająć Watykan, internować papieża, bo raczej by go nie zabił. Na to zresztą podobno Pius był gotowy. Represje mogłyby dotknąć także księży. Kto jednak, jak nie księża, powinien wierzyć, że życie doczesne to tylko mgnienie oka, a potem, szczególnie po męczeńskiej śmierci, otwiera się furta do życia wiecznego.
Fantazjujmy więc. Watykan zostaje złupiony, wszelkie dobra kościelne zarekwirowane, kościoły zamknięte. Gdzie był wtedy Bóg, pyta Benedykt XVI. Może zamknięte kościoły byłby najlepszą odpowiedzią na barbarzyństwo dokonujące się w chrześcijańskiej Europie, a Bóg zamieszkałby w katakumbach. (Wtedy chrześcijanie naprawdę nie dogadywali się z władzą polityczną). Wierni, tworzący podobno Kościół, nie mieliby wątpliwości, jakie jest stanowisko ich pasterzy i co jest obowiązkiem katolika. Za szmalcownictwo groziłaby ekskomunika. A po wojnie powróciliby księża w połatanych sutannach, nieobciążeni dobrami doczesnymi i z czystym sumieniem.
Może zamknięte kościoły byłby najlepszą odpowiedzią na barbarzyństwo dokonujące się w chrześcijańskiej Europie, a Bóg zamieszkałby w katakumbach.
Ten pomysł nie należy do omawianej książki, to tylko fantastyka. Przyszło mi to do głowy, bo na koniec autor zajmuje się tym, jaką odpychającą praktyką jest „holokaustyzacja aborcji”, czyli porównywanie jej do Holokaustu, a nawet twierdzenie, że jest ona jeszcze gorsza. W tym wypadku Kościół nie uchyla się, nie milczy, nie ma mowy o żadnych pragmatycznych argumentach. Co i rusz słyszymy, że obowiązkiem Kościoła jest głoszenie prawdy. „Niech wasza mowa będzie: tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi”.
I teraz mamy „Holokaust nienarodzonych”. Tylko że tym razem Kościół nie ma przeciwko sobie Hitlera i nazistowskiej przemocy, a jedynie kobiety i ich sojuszników. A odwaga nic nie kosztuje. Włodek Goldkorn w rozmowie dla KP przekonywał, że w słusznej sprawie porównania do Holokaustu można stosować. Pomińmy to, że sprawa nie jest słuszna, i chyba nie muszę tu pisać dlaczego. Czy jednak naprawdę takie porównania Kościołowi uchodzą? I czy ci, którzy ich używają, kiedykolwiek zadali sobie pytanie: gdzie był Kościół, kiedy rozgrywał się prawdziwy Holokaust i zapędzano miliony bliźnich do komór gazowych?
czytaj także
Na koniec, gwoli sprawiedliwości, należy wspomnieć, że Kościół, który nie spieszył się z refleksją nad swoją postawą w czasie Holokaustu, kilkadziesiąt lat po tym wydarzeniu jednak przemówił. W 1998 roku watykańska Komisja do spraw kontaktów z judaizmem wydała dokument Pamiętamy. Refleksje nad Szoa. Trzynaście stron znormalizowanego maszynopisu. Trochę za późno? Młyny boże mielą powoli. W każdym razie w końcu przyznano, że Zagłada musi być pamiętana. Pojawiło się pytanie o zależność między nazistowskim ludobójstwem a „postawą, jaką w ciągu stuleci przyjmowali chrześcijanie wobec Żydów”. W dokumencie tym co prawda rozróżnia się rasistowski antysemityzm od kościelnego antyjudaizmu, pojawia się jednak też kwestia winy, stwierdzenia takie jak „duchowy opór i konkretne działania chrześcijan nie były takie, jakich można by oczekiwać od uczniów Chrystusa.[…] Dla chrześcijan to brzemię ciążące na sumieniu ich braci i sióstr z czasów drugiej wojny światowej powinno być wezwaniem do pokuty”. Antysemityzm zostaje potępiony jako sprzeczny z zasadami chrześcijaństwa. No i sprawa jest załatwiona, chociaż przez pół wieku kluczono, a i teraz nie jest to dokument, który byłby powszechnie pamiętany i uznawany za wskazówkę.
Jacek Leociak, Młyny boże. Zapiski o Kościele i Zagładzie, Czarne 2018