Jako że Różewicz pisał własnym życiem, poezja, proza, dramaty gładko współgrają z opowieścią biograficzną. Można sobie przypomnieć jego twórczość. I odpowiedzieć na pytanie, czy był wielkim poetą i czy zachwyca. Kinga Dunin czyta „Różewicza. Rekonstrukcję” Magdaleny Grochowskiej oraz czyta i ogląda „Bowiego w Warszawie” Doroty Masłowskiej.
Magdalena Grochowska, Różewicz. Rekonstrukcja, Wydawnictwo Dowody na Istnienie 2021
Co będzie dalej?
Odpowiadał wyraźnym pismem, wprost na kartkach listu od dziennikarki.
Lakonicznie. Niemal bez skreśleń.
„Przyszłość jest umieszczona w teraźniejszości i w przeszłości – to taka »genetyka historii«”.
Nazwała go Mickiewiczem naszych czasów.
„Jestem tylko Różewiczem »naszych czasów«”.
Różewicz wielkim poetą był. I dlatego zachwyca. W tym tonie utrzymana jest ta biografia – jej pierwsza część. Autorka poświęciła na jej napisanie cztery lata, więc nie wiadomo, kiedy doczekamy się drugiej. Ta kończy się w latach 50., ale z licznymi wycieczkami w przyszłość, jeżeli jakiś wątek tego wymaga. Zbudowana jest bardziej z fragmentów niż z ciągłej narracji i widać, że autorka naprawdę zachłysnęła się Różewiczem, co w warstwie językowej skończyło się pewną pretensjonalnością czy manieryzmem. Ale szybko przestało mi to przeszkadzać – bo to bardzo ciekawe.
A jako że Różewicz pisał własnym życiem, poezja, proza, dramaty gładko współgrają z opowieścią biograficzną. Można sobie przypomnieć jego twórczość. I odpowiedzieć na pytanie, czy był wielkim poetą i czy zachwyca. Ja postawiłabym akcent na „był”. Czy dzisiaj zachwyca? Nie znam się na poezji, ale mam wrażenie, że ta forma została dobrze oswojona. A to, o czym mówił, było ważne, mocne, poruszające, ale czas płynie i już to przetrawiliśmy. Przetrawić to coś innego niż zapomnieć.
Wojna pozostawiła po sobie nie tylko ruiny, ale też traumę. I przeorała świadomość. Teraz o tym wiemy, kiedyś na wiele sposobów dawano temu wyraz i głos Różewicza należał do najmocniejszych. Natomiast bardziej uniwersalne prawdy – „przyszłość jest umieszczona w teraźniejszości i w przeszłości” – nie są zbyt odkrywcze. Nawet taka, że człowiek rodzi się, cierpi, umiera, a potem nie ma nic. Albo unde malum? Zło jest w ludziach. To, co kiedyś otwierało nowe ścieżki, dziś jest częścią kanonicznej kultury. I nie chodzi o to, żeby się od niej odciąć, ale jesteśmy już w innym miejscu. I ta książka, moim zdaniem, to pokazuje.
Biografia urodzonego w 1921 roku Różewicza jest jednak ciekawa. Żył w ciekawych czasach – obyś żył w ciekawych czasach!
Autorka rekonstruuje ją, nie tylko posiłkując się twórczością, ale też listami, wywiadami, rozmowami, najdrobniejszymi śladami – Różewicz bardzo niechętnie o sobie mówił. I nie wszystkie tajemnice udało się wyjaśnić.
Różewicz był Polakiem, czuł się Polakiem wychowanym przez matkę Polkę katoliczkę, na patriotycznej literaturze, na polskiej prowincji. Jednak jego matka była kiedyś Żydówką. Gdy miała dwanaście lat, uciekła z rodzinnego domu i schroniła się na pobliskiej plebanii. Wybrała katolicyzm i polskość. Jednak według kategorii rasistowskich, nazistowskich była Żydówką, jej synowie także. Nie poszli do getta, nie ukrywali się jakoś specjalnie, ale wciąż groziła im denuncjacja. Czując zagrożenie, przeprowadzali się. Bardzo niewiele wiadomo o rodzinie matki, z którą zerwała wszelkie kontakty, ale możemy się domyślić, jaki los ich spotkał. Różewicz nigdy o tych swoich korzeniach nie chciał mówić. A może powinien – w geście solidarności z ofiarami Shoa albo nagonki z 1968 roku?
czytaj także
Był w akowskiej partyzantce, ale nie wiadomo, jak ją opuścił. Za to autobiograficzne szczegóły umieścił w dramacie Do piachu, w którym partyzantka to nie były śpiewy przy ognisku i efektowne potyczki z Niemcami, tylko wszy, brud i okrucieństwo, trochę bandyterka. W PRL-u cenzura długo nie pozwalała na jego wystawienie, kiedy w końcu do tego doszło, sztuka stała się obiektem rozmaitych ataków, a w końcu sam Różewicz pod wpływem nagonki wycofał ją z teatru. Widziałam ją w 1990 w Teatrze Telewizji w reżyserii Kazimierza Kutza. Dotąd pamiętam wrażenie, jakie na mnie zrobiła. Nie jest jednak w demokratycznej Polsce wystawiana – chyba tylko raz, w Lublinie. A może wobec tej całej mitologii żołnierzy wyklętych zachowała swój potencjał? Szczególnie gdyby poddać ją jakiemuś recyklingowi.
W okresie stalinowskim Różewicz miał pryszcze, ale może nie na całej twarzy? Ketman czy wiara?
Mężczyzną był, delikatnie mówiąc, tradycyjnym. Najbardziej kochał w życiu matkę, żonę, którą zdradzał, i wnuczkę. Ale pił i żartował w męskim gronie. Niezbyt były to udane żarty, jak choćby ten, który lekko rzucił w pewnym wywiadzie. Na pytanie o sytuację na Bałkanach i gwałty na kobietach odpowiedział, że też by sobie pogwałcił, ale noga go boli i pewno by nie dogonił.
Był zawodowym poetą, pracował w sanktuarium swojego gabinetu, do którego rzadki dostęp miały dzieci i żona. Nigdy nie pracował na etacie. Było to możliwe dzięki nagrodom państwowym, zapomogom, stypendiom i państwowym teatrom, wydawnictwom i prasie. Dużo też jeździł po świecie, także zachodnim, kiedy naprawdę było o to trudno. Tak tylko mówię.
czytaj także
*
Dorota Masłowska, Bowie w Warszawie, Wydawnictwo Literackie 2022
Spektakl w Teatrze Studio w Warszawie, reż. Marcin Liber, premiera: 18 grudnia 2021
Lata siedemdziesiąte. Znany muzyk DAVID BOWIE wraca pociągiem z Moskwy do Berlina.
Myślałam, że to taka legenda, ale Wikipedia mówi, że Dawid Bowie w 1976 roku, podróżując z Moskwy do Berlina Zachodniego, rzeczywiście na chwilę zatrzymał się na stacji Warszawa Gdańska i przespacerował na ówczesny plac Komuny Paryskiej (dziś i kiedyś Wilsona), gdzie w księgarni nabył kilka płyt, w tym zespołu Śląsk. Wikipedia nie wyjaśnia, jak za nie zapłacił. W rublach? Zresztą chyba funty też chętnie by przyjęto. Na pewno pamiątką po tym wydarzeniu jest melancholijny utwór Warszawa.
Dramat Masłowskiej w formie książkowej ukazuje się prawie równocześnie z premierą teatralną, a wystawienie jest prawie wierne. Masłowska jak to Masłowska – jest fajna, dowcipna. Drugi akt nieco się wlecze, ale może zbyt oczekujemy tej fajności, a historia tak naprawdę jest smutna. W książce Bowie pojawia się na początku i na końcu, w spektaklu jest takim złotym fantomem snującym się po scenie. Muśnięciem wielkiego świata, nie tylko bogatszego, ale też bardziej liberalnego, otwartego.
Tej otwartości brakuje głównej bohaterce, która jest, może sama tego nie wiedząc, lesbijką. Sama przed sobą nie potrafi się do tego przyznać, a jeśli nawet do czegoś dojdzie z inną kobietą, to skończy się to poniżeniem. Nie ma żadnych wzorów, które pozwoliłyby jej na zbudowanie tożsamości. Na wszystkich poziomach jej istnienie jest przemilczane, pozostaje tylko wstyd. I złe perspektywy na przyszłość. Problem „niewidzialności lesbijek” wykracza poza czasy PRL-u, z jakichś powodów mają one słabszą reprezentację w kulturze niż geje. Ale czasy się zmieniają i teraz ciekawsze stały się inne tożsamości. Gdyby Masłowska napisała swój dramat dziesięć lat temu, to byłaby ważna wypowiedź. Teraz też powinna być, i nadal jest bardzo potrzebna, ale chyba pociąg ruszył już dalej.
A dookoła lata 70. i wszystkie gadżety, które symbolizują PRL – milicjant z wąsami, wałki na głowie, podomka w kwiatki, sałatka jarzynowa… I świetny pomysł, żeby wszystkie młodsze postacie ubrać w rozmaite stroje z dżinsu, i w ogóle mnóstwo dżinsu. Tak było. W czasach gierkowskich mieliśmy na tym punkcie lekką obsesję. „Prawdziwe dżinsy” można było kupić w Peweksie (10 dolarów/bonów za rifle), na bazarze, w komisie, przywieźć z wyjazdów zagranicznych, o które było trochę łatwiej niż kiedyś. Jeśli się zniszczyły, to można było z kilku par uszyć coś nowego. Też miałam takie ciuchy, więc się nieco wzruszyłam.
To było dawno, tak dawno, że wspomnienie wojny było żywsze. Jednak kiedy matka bohaterki opowiada, jak to po wojnie ze spalonej Warszawy wyniosła nocny stolik, to jest to raczej groteska niż tragedia. A córka już nie może słuchać wciąż tej samej historii.
Teatr Na Woli wystawił po raz pierwszy Do piachu w reżyserii Tadeusza Łomnickiego w 1979 roku.