Czytaj dalej

Chutnik: Fantazyjny komiks staje w gardle

Cwaniary to nie są fantastyczne superbohaterki, one istnieją. Dlatego książka trafia w czuły dziewczyński punkt.

Marta Konarzewska: Koleżenisz się z Warszawą?

Sylwia Chutnik: Pewnie, ale status związku mamy: „To skomplikowane”. Nie że codziennie patrzę na wschód słońca nad Zamkiem Królewskim i wzdycham głęboko: „Och, tu jest moje miejsce, tu jest mój dom i tu umrę”. Mieszkam w metropolii i mam często zwykły wkurw na te jej wszystkie korki, brudy, smrody. Nie utożsamiam jednak Warszawy z władzami miasta. Oczywiście denerwuję się, że obcinają linie autobusowe – tuż po podwyżce cen biletów – ale nie mówię: „O, Warszawa ma problem”. To jest problem władz, zarządzania miastem. A ja, mówiąc „Warszawa”, mam na myśli uczucie. Miasto spersonifikowane, takie, które możesz kochać i na które możesz się obrazić.

To na co się obrażasz?

Chodzę sobie na przykład na dancingi do restauracji Mozaika, jednej z nielicznych, która ma neon. Taki, który działa i nie trzeba go oddać do muzeum. I patrzę naprzeciwko, gdzie była kiedyś piękna perfumeria, która też miała prześliczny neon…

I już go nie ma?

Całej perfumerii już nie ma. Bo ulica Puławska jest bardzo droga i takie miejsca bankrutują. A to była taka perfumeria z klimatem, z paniami w zielonych fartuchach… Puławska: z jednej strony mam swoje upojne chwile na parkiecie Mozaiki, a z drugiej – ta sama ulica zjadła wspaniały biznes. Więc się obrażam.

Czyli Warszawa i Mozaika, a nie warszawka i Regeneracja?

Jedna i druga! I właśnie to jest najlepsze. Że do dwudziestej drugiej tańczysz w Mozaice i wyiwaniasz do Rege. A jak się rozpędzisz, to jeszcze możesz do Dzika na dół zejść. Warszawka potrzebuje nowej definicji – bo tam jest warszawka, i w Rege, i w Dziku, bez dwóch zdań! – ale to jest warszawka w stylu Le Madame. Tu celebryta, a tam dziad w starym swetrze.

W twoich tekstach też tak jest: nic w mieście nie umiera, wszystko się tylko przemieszcza…

Bo moje uczucie to jest zarazem otwartość na przeszłość, umiejętność i przede wszystkim chęć czerpania z tej przeszłości, zamiast podcinania sobie żył, że jezusmarja zmarło tu milion osób, a drugie tyle spalili…

Zanurzasz się w miasto, gdy je piszesz? Piszesz w kawiarniach, w parkach?

Nie, nie, absolutnie! Ja przy pisaniu muszę mieć cicho sza! Kiedy piszę, to nawet radio, które zawsze brzęczy, jest przyciszone. Ale nie mam w domu statusu wielkiej gwiazdy – pisarki, która zawsze ma dla siebie czas i miejsce na swoją wenę. Raczej: zajebiście, że przyszła wena, ale akurat muszę iść po syna do szkoły. Nie mam też swojego gabinetu w pluszu.

A stół drewniany za piecem?

Też nie mam! No właśnie, ten własny pokój Virginii Woolf – nie mam go. Ale tak to już jest. Pamiętam taki fragment w dziennikach Krystyny Kofty: „Wreszcie po dwudziestu latach mam własny pokój”. Jak to czytałam, pomyślałam sobie: „Dobrze, jeszcze mam na to czas, jeszcze to przyjdzie”.

To gdzie piszesz?

No… mam pół biurka.

Jak to pół?

No jak? Drugie pół ma chłopak. Mamy partnerstwo, tak? (śmiech). Zanurzona w miasto też czasem coś piszę, ale tylko wtedy, gdy muszę. Targam wtedy tego lapciopa i zapisuję myśli w miejscu publicznym typu kawiarnia. Ale niechętnie, bo – może to zabrzmi pretensjonalnie – wydaje mi się, że pisanie jest wstydliwe.

Serio?

Serio. Jak gimnastyka. Oczywiście podsłuchuję miasto. Zbieram sobie wszystko w notes i do chałupy z tym.

Cwaniary powstały od razu czy miały różne wersje?

Różne wersje. Chciałam to napisać tak, żeby każda bohaterka miała swoją własną walkę i swoje własne zemsty. Bo to jest jednak bardzo indywidualna sprawa.

Halina bije się raczej w imię chłopa. Nieco dziewczyńsko się zawiodłam z tego powodu…

No tak, wiem. Bo trochę się bałam, że książka zostanie odebrana jako jedna wielka nawalanka bab na chłopów. Co oczywiście i tak się stało.

A nie bałaś się, że zostanie odebrana jako apoteoza czystej nawalanki? „Za co? – za jajco!” to świetny tekst, ale jak dziewczyna skopie kolesia „za jajco”, zaraz budzi pytania: czy to na pewno dobra odpowiedź na przemoc?

Myśli się, że pisarz czy pisarka to są humaniści i wszyscy od razu musimy być pacyfistami, bo jesteśmy tu po to, żeby mówić, że „przemoc to zło”. A ja chciałam inaczej.

Ale umówmy się: nie podekscytowałam się nagle przemocą. Ja się bardzo boję przemocy, nawet werbalnej, na tyle, że strasznie źle się czuję, gdy ktoś jest nieprzyjemny. Jestem strachliwa i gdybym miała ruszyć do takiej walki jak Halina czy Celina, tobym się zsikała w majtki i tyle. Ta nawalanka w książce to po raz kolejny gra z męskimi konwencjami. Opierałam się głownie na prozie Grzesiuka, Tyrmanda, na tych wszystkich szachawiracha z Warszawy, żeby zrobić to, co zrobiłam w Dzidzi – czyli przepisać, co tam było, tylko zamienić końcóweczkę.

Gramatyczną.

Gramatyczną. Proste? Proste! A jak działa? A tak działa, że jak ludzie zobaczą baby w akcji, którą widzieli milion razy w filmie i literaturze męskiej, to nagle się otrząsną i zobaczą jej bezsens.
Początkowo chciałam jedynie przepisać literaturę warszawską. Dodać do niej coś od siebie i tyle. Ale w trakcie pisania przychodziły mi na myśl te wszystkie „Za co? Za jajco!” z kina akcji. Te nieustające nawalanki facetów nie wiadomo o co. Jest ich tak dużo, że już ich nie widzimy. A jak dziewczyny tak zaczynają, to wychodzi z tego zupełny absurd. Dałam więc sobie szansę wyrażenia mojej złości tak po prostu: bo jestem wkurzona, bo jestem zła i już. Oczywiście, zaraz się pojawiają analizy: pomysły sfrustrowanej panny… No i trudno. Czasem tak trzeba.

 

Czasem potrzeba przemocy?

Czasem naprawdę się nie da inaczej. Pracując w Fundacji MaMa, spotykam się często z takimi sytuacjami. Ani prawnik nie daje rady, ani psychiatra, ani organizacja pozarządowa, ani inni wszyscy święci. Jedyne, co pomaga uwolnić się kobiecie od podłego debila, to mocny wpierdziel… Ja tego nie pochwalam. Wiem, że to złe, nie będę organizować bojówek. Ale też widzę, że czasem nie ma innego wyjścia. I o tym właśnie napisałam. Cwaniary to nie są fantastyczne superbohaterki z komiksu, one istnieją. Dlatego książka trafia w czuły dziewczyński punkt. Dziewczyny piszą mi, że ten tekst jest dla nich ważny.

Nic nie zmyśliłaś?

No właśnie nic! Ten fantazyjny komiks staje w gardle. Czytasz i myślisz: zaraz, zaraz, gdzieś o tym słyszałam. Przemoc w domu, wywalanie lokatorów z mieszkania albo inne sytuacje, kiedy mąż nie żyje, a rodzina ci mówi: dobra, weź już nie rycz, znajdziesz sobie kogoś, młoda jesteś. To są sprawy całkiem bliskie, albo się czytało o tym, albo się samej było w centrum wydarzeń.
Ale strasznie często dostaję pytanie: skąd te bohaterki? Przecież to niemożliwe, żeby laska w ósmym miesiącu ciąży latała po mieście z napierdalanką. – Co nie możliwe, co niemożliwe!? Ja jak byłam w ósmym miesiącu, przebiłam drewnianą deskę na jednych zajęciach z samoobrony.

A kiedy ta laska w ósmym miesiącu już urodzi to…

…czy to możliwe, żeby zabiła się, tak? W kółko dostaję to pytanie. Od facetów. Bo cały kult poświęcającej się matki im tym jednym cyjankiem rozwalam. Dla wielu zakończenie było nie do przyjęcia i psuło całą książkę. Nie dość, że się dziewucha tłucze w ciąży, to potem jeszcze rodzi  dziecko, które nie staje się priorytetem. Wybiera nadal walkę, a potem jeszcze wybiera śmierć. „Bzdura! – słyszałam – Która matka wybierze samobójstwo? Ta postać jest nierealna, matki tak nie robią, Sylwia”.

Masz swoje ukochane literackie fajterki?

Cóż, w Polsce to zawsze był deficyt kulturowy. Mam swoje dziecinne bohaterki: Małą Mi i Pippi.  Lisbeth Larssona też jest jakąś wersją Pippi – po trzydziestce. Jak Cwaniary. Dorosłaś i co dalej? Jak nie Oxford, to co? To bijatyka.

Romantyczna i przegrana niestety. Nie da się ukryć – Cwaniary to romantyczki. Nabierają się na wielką walkę. Poświęcenie, ofiary, a na końcu klęska.

No tak! To jest smutne. Ja nie miałam złudzeń, że ta gra od samego początku jest ściemniona, że nie będzie happy endu. Bohaterki też to wiedzą. Wierzą, że jest sens w walce i go mocno trzymają za poły marynary, ale też wiedzą, że ich działanie nie doprowadzi do tego, czego by chciały. Wymierzanie sprawiedliwości nie przyniesie nic dobrego, nie odkręci miejskiej sytuacji, nie „pozamiata” ani nie pomoże w prywatnych historiach. Klęska, no tak.

I nie miałaś pokusy tego happy endu?

Oczywiście, że miałam. Końcowa scena, dziewczyny stoją, trzymają się za ręce. Ale jakoś wolałam Thelmę i Luizę – wszystko kończy się źle i to wzrusza. Romantyzm, albo raczej igranie z romantyzmem. W Dzidzi przepisałam Wielką Improwizację, a tu Powstanie.

Które cię kręci…

Tak, nie kryję tego. Powstanie mnie wzrusza i podnieca. Te sceny filmowe: miasto płonie, faceci na barykadach. Ja się na to łapię jak na wędkę, co mam zrobić. Moim ulubionym serialem jest Czas honoru

Na kalki się łapiesz.

Na kalki. Mogłabym napisać krytyczny tekst o Czasie honoru, o tym, że oto czterech facetów ratuje całą Polskę, kobiety, Żydów i zwierzęta bez łap. Bo to widzę. Ale się wkręcam.

Ale w Cwaniarach nie ma kalk, fantazmatów, tu jest realna bitwa warszawska. Ta lokatorska.

Tak, sprawa lokatorska jest dla mnie ważna. Punktem zwrotnym było spalenie Jolanty Brzeskiej. Halo! Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Środek Europy. I palą ludzi? W lesie?! Co to kurwa jest?

I jest tylko jedna odpowiedź – rewolucja? A może wspólnota raczej?

Wspólnota rewolucyjna. To znaczy taka, w której działamy wspólnie na rzecz jednej sprawy. Wartości, która jest dla nas ważna, ale – być może – nierealna do osiągnięcia. Najważniejsze są jednak małe rewolucje w życiu codziennym, pozorne i niespektakularne. Wychowałam się na siostrzeństwie i sama siebie w nim wychowałam. Wkręciłam się w ten mit i nie dam go sobie odebrać, jest mi bardzo potrzebny. Kobietom jest potrzebny.

Jesteś pisarką z ideą?

Pewnie, idee są ważne!

Czyli za „literaturę tendencyjną”, „feministyczną” się nie obrażasz.

Za feministyczną nigdy. Za tendencyjną też nie. Choć wydaje mi się, że się jej trochę wymykam. Dzięki grotesce uciekam oczywistościom. Jednoznaczności. Jak z tą przemocą – musisz sama zdecydować, co tu się dzieje, co jest słuszne. Ale pytana o ideologię, mówię zawsze: tak, jestem feministką, następne pytanie proszę.

Cwaniarom Sylwii Chutnik poświęcona będzie pierwsza edycja akcji WARSZAWA CZYTA, która odbędzie się w dniach 8-12 maja 2013. WARSZAWA CZYTA to szereg organizowanych oddolnie wydarzeń, których celem jest dyskusja, interpretacja lub twórcze rozwinięcie wątków jednej książki. Całe miasto na kilka dni zmieni się w dyskusyjny klub czytelniczy.

Dziennik Opinii jest jednym z partnerów akcji.

Wesprzyj akcję w serwisie wspieramkulture.pl:
http://wspieramkulture.pl/projects/view/192

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij