Skończył się czas partii dla wszystkich, gdzie niby chodzi o jakąś „lewicę”, ale potem w Sejmie lądują ludzie od prawa do lewa, liberałowie i neoliberałowie.
Jakub Dymek: Podczas gdy cała Polska żyje wyborami prezydenckimi, w których o głosy walczy prawica z prawicą, wy zakładacie lewicową partię. Jak doszło do powstania Razem?
Marcelina Zawisza: W styczniu tego roku pojawił się pomysł na zjednoczenie pozaparlamentarnej lewicy i z tą intencją powstał list otwarty o wspólny start. Od tego się zaczęło. Pod listem podpisało się prawie dwa tysiące osób, których nie znaliśmy wcześniej, bo nie byli w wąskim środowisku działaczy i aktywistek. Po spotkaniach z tymi ludźmi w całej Polsce okazało się, że oni chcą nowej partii. To było trochę zaskakujące, bo na początku mogło się wydawać, że nie potrzeba nowego bytu – są Zieloni, jest Ruch Sprawiedliwości Społecznej. Ale tak wyszło, że na pierwszym planie znalazła się potrzeba nie nowego stowarzyszenia, środowiska czy wspólnej listy, ale właśnie partii.
Osoby, które dziś zaangażowane są w tworzenie Razem, zbierały podpisy pod kandydaturą Anny Grodzkiej na urząd Prezydenta RP. Gdy się okazało, że nie uda się ich zebrać, ta potrzeba założenia nowej partii – i totalny zawód także – się nasiliły. Trzeba było alternatywy: napisaliśmy szkic programowy, który zebrał dużo pozytywnych reakcji. Zaprezentowaliśmy go na pierwszym kongresie. Mamy ponad 1600 zgłoszeń od ludzi z całej Polski. Tak to w skrócie wyglądało.
Powołując nową inicjatywę, napisaliście, że w Polsce nie ma ugrupowań konsekwentnie lewicowych…
Bo nie ma – w parlamencie!
A Zieloni, Młodzi Socjaliści czy Ruch Sprawiedliwości Społecznej, gdy jeszcze w nich działaliście, nie były lewicowe?
Młodzi Socjaliści są stowarzyszeniem młodzieżowym, edukacyjnym, górna granica wieku to 35 lat – wiele osób, które wyrosły z Młodych Socjalistów, dziś szukają swojego miejsca w dorosłej polityce. Są Zieloni, do których jest nam blisko, ale oni mają barierę w komunikacji na przykład postulatów gospodarczych, bardzo dla nas istotnych – w powszechnym odbiorze Zieloni to wciąż nie partia, a grupa ekologiczna. Udało im się zagospodarować pewne pole, na którym ekologia i sprawy środowiska są ważne, zrobili też bardzo wiele na rzecz widzialności postulatów praw kobiet czy LGBT. Ale jak Zieloni mają tłumaczyć górnikom, że są po ich stronie? Od razu spotykasz się z barierą. Ta formuła się nie sprawdziła. RSS zagospodarowuje najbiedniejszą część społeczeństwa. Zwracanie uwagi na problemy, które dotykają najbiedniejszych, może budzić sympatię szerokich grup społecznych, przysłowiowej biurowej klasy średniej, ale te grupy nie pójdą za szyldem, dopóki nie poczują, że reprezentuje on także ich interesy. To jest problem „biedyzmu” – ludzie, którzy mają pracę i zaspokojone potrzeby, mogą uważać pracę RSS za ważną, ale nigdy się z nim nie utożsamią.
Zieloni, Młodzi Socjaliści i RSS są adresowane do nisz i jest naprawdę sporo miejsca między nimi. Z jakiegoś powodu wiele osób nie odnajdywało się w żadnej z tych trzech formuł.
I co Razem im proponuje?
Chcemy reprezentować interesy pracowników w szerokiej formule, która pozwoli zebrać osoby, dla których sprawy gospodarcze i społeczne są ważne, ale nigdy jeszcze nie mogły lub dotychczas nie chciały się zaangażować. My odpowiadamy na potrzebę zaangażowania, na potrzebę posiadania swojego miejsca i działania w polityce. A nazwa zobowiązuje – na kongres zaprosiliśmy i Piotra Ikonowicza, i Annę Grodzką, bo chcemy wystartować w wyborach naprawdę razem.
Problemem wszystkich środowisk i ugrupowań odwołujących się do problemów społecznych i świata pracy, które powstawały przez ostatnie 25 lat, było to, że socjalny elektorat – który obiektywnie w Polsce istnieje – nie głosuje na tak przedstawione im propozycje.
Dotychczas nie mieli na kogo głosować.
Mogli głosować na Zielonych w wyborach samorządowych, mogli głosować na Joannę Erbel w wyborach prezydenckich w Warszawie, mogli głosować na Barbarę Nowacką czy Kazimierę Szczukę do Europarlamentu, na Kraków Przeciw Igrzyskom w Krakowie.
Na Kraków Przeciwko Igrzyskom zagłosowali, a nie zagłosowali na kandydatów i kandydatki z list Palikota, bo nie chcą głosować na partię człowieka, który z lewicą nie ma nic wspólnego, a społeczne obietnice, które składał, złamał. Powiem ci o istotnej rzeczy: ludzie pytają nas cały czas, kto za nami stoi. Boją się, że zaraz wyskoczy jakiś Kalisz albo inny Rozenek, który opowiada po stacjach radiowych, że jak zlikwidujemy podatki, to wpływy do budżetu będą większe. Oni mają ich dość. Barbara Nowacka czy nie – to mogą być nawet najlepsze kandydatury, ale lider tego ruchu ludzi zawiódł i po raz drugi nie dostanie ich głosu. Myślę, że skończył się też już czas programów dla wszystkich i partii dla wszystkich, gdzie niby chodzi o jakąś „lewicę”, ale potem w Sejmie lądują ludzie od prawa do lewa, liberałowie i neoliberałowie, których łączą tylko kwestie światopoglądowe. Jeszcze raz: ludzie nie chcą głosować na tych, którzy ich potem oszukują. Ani na SLD, ani na Europę Plus, ani na cokolwiek, co ma lewicę w nazwie, ale faktycznie nie reprezentuje interesów pracowników.
I jak twoim zdaniem nagle ludzie, którzy przez lata głosowali na duopol PO-PiS, zaczną głosować odważniej, wbrew cementującemu polską politykę podziałowi, racjonalnie i w zgodzie z własnym interesem ekonomicznym, skoro przez lata tego nie robili?
Widzę sukces Kukiza. Przeraża mnie, ale go widzę. Sukces Palikota sprzed pięciu lat był zresztą podobny. Masz znaną osobę na czele, ale to nie wszystko. Zapytani na ulicy ludzie w ciemno byliby w stanie wymienić pięć postulatów Palikota: narkotyki, aborcja, antyklerykalizm i tak dalej. Z Kukizem jeszcze łatwiej, bo on ma jeden postulat – JOW-y. Oni powtarzali swoje, w kółko. Lewica nic nie osiągnęła do tej pory, bo nie była w stanie mówić językiem ludzi, a do tego takim, który pozwoliłby się im z czymś ważnym zidentyfikować.
Żeby móc mówić do ludzi, trzeba w ogóle być w mediach. I to jest różnica między wami a Kukizem, który z mediów nie wychodził i był wyborcom wciskany właściwie każdym kanałem. Nikt wam nie zrobi takiego prezentu, jaki dostali „antysystemowcy” od systemowych mediów.
Oczywiście, że sam z siebie nie zrobi. Media, które zgłosiły się na nasz kongres, ostatecznie się na nim nie pojawiły. Ale trzeba robić swoje.
Jesteśmy dobrzy w mediach społecznościowych. Mamy memy, które się udają. Docieramy do trzystu tysięcy ludzi tygodniowo. Docieramy do ludzi spoza – mówiąc brzydko – „środowiska aktywistów”.
Nasze obrazki z Elvisem i podatkami polubili fani Elvisa, a nasze wrzutki o pielęgniarkach pielęgniarki. Chcemy działać poza lewicową bańką.
Mainstream nie będzie chciał z nami rozmawiać jeszcze przez dobrą chwilę, bo nie wierzy, że ruch bez jakichkolwiek znanych nazwisk ma szansę. A my im udowodnimy, i już to robimy, że dzięki ludziom, którzy utożsamiają się z tym, co mówimy, zbudowanie sprawnej partii i przedstawienie sensownej oferty jest możliwe. Na kongresie ludzie skandowali „Razem damy radę!” i pokłócili się o to, ile flag partii mogą zabrać do siebie do regionów. To jest spontaniczne i szczere, bo stoi za tym duma, że udaje się zebrać i zrobić coś na dużą skalę, po raz pierwszy.
Pytanie o media jest też pytaniem o liderów, bo w realiach takiej medialnej demokracji, jaką mamy, wysyłanie ludzi o ósmej rano do programów Moniki Olejnik, gdzie oni nie pękną i będą w stanie kogoś przyciągnąć, to jest warunek zaistnienia.
No to trzeba zacząć wstawać na ósmą rano [śmiech]. A serio: czym innym jest charyzmatyczny lider i rozpoznawalne twarze partii, a czym innym kolektywny zarząd i grupa ludzi przygotowanych do występów w mediach. My wybieramy to drugie rozwiązanie; liderów nie chcemy z wielu powodów. A przede wszystkim nie chcemy stawiać na ludzi, którzy są znani w tej chwili. Dziś w polskich partiach liderzy są nieusuwalni, jak Miller, i nie odpowiadają przed nikim. W Razem zarząd odpowiada przed całą partią. I owszem, ma także reprezentować nas na zewnątrz.
Jak ma zatem wyglądać rządzenie w Razem?
Idea jest taka, że nie mamy przewodniczących, odchodzimy zupełnie od tej tradycji.
W terenie też nie?
Nie. Mamy dziewięć osób w zarządzie i dwadzieścia jeden w radzie krajowej, czyli trzydziestoosobowe ciało kolektywne, które ma się zajmować bieżącą pracą na rzecz partii.
Wszystko ma być maksymalnie horyzontalne – organy zarządzające są odpowiednio duże, po to, aby się wzajemnie kontrolować, nie stawiać na jedną osobę i nie czekać rok, aby ewentualnie przewodniczącego lub przewodniczącą rozliczyć.
Dążymy do tego, aby zdemokratyzować społeczeństwo, ale zaczynamy od siebie. To było widać na naszym kongresie – ludzie zgłosili masę propozycji, opracowaliśmy ponad 140 poprawek do programu, które poddaliśmy pod dyskusję. Przyjęliśmy program w niesłychanie krótkim czasie, w pełni demokratycznej procedurze.
Znając pokawałkowanie środowisko lewicowych w Polsce, tożsamościową – „my jesteśmy prawdziwi, oni są pseudolewicą” – genezę wielu z nich i pryncypialność w wielu kwestiach, trudno nie zapytać o konflikty i podziały. Nawet w demokratycznej i horyzontalnej strukturze nie da się ich uniknąć.
Na szczęście żadnego jeszcze nie mieliśmy.
Ale wiesz doskonale, że lewica w Polsce jest dziś w stanie pokłócić się o najdrobniejszą sprawę. Co będzie, kiedy przyjdzie do budowania sojuszy czy trudnych decyzji przy układaniu list?
Struktury lokalne mają prawo mieć odmienne stanowisko od stanowiska partii. W takiej sytuacji rada krajowa musi się temu przyjrzeć i zastanowić, czy prosić o zmianę takiego stanowiska. Ale gdyby do różnic miało dojść, to my – rada krajowa – chcemy przede wszystkim rozmawiać.
Do wyborów parlamentarnych musicie zebrać podpisy, ułożyć listy, zorganizować się w terenie. Jak zamierzacie to zrobić? Ktoś musi wystawać z kartką i długopisem na ulicach polskich miast.
Jeżeli nie będziemy mieli pewności, że się zarejestrujemy, to nie startujemy w wyborach do Sejmu.
Jesteśmy nastawieni na długi marsz, a osoby, które wypowiadały się na kongresie, mówiły jasno: trzeba walczyć o wystawienie list w wyborach parlamentarnych, ale najważniejsze jest zbudowanie trwałej, silnej struktury. W związku z upadkiem SLD zwalnia się miejsce po lewej stronie. To szansa, bo także media będą szukały tu alternatywy – poszukają, poszukają i w końcu znajdą nas. Jest pustka, którą musimy teraz wypełnić.
A jak wam się nie uda i będziemy mieli parlament bez lewicy w ogóle? Będziecie prowadzili długi marsz na głodzie, a to bywa zabójcze.
Zrobimy wszystko, żeby wystartować, zrobimy też wszystko, żeby to był start udany. Będziemy chcieli zrobić to wspólnie z RSS i Zielonymi. Nie chcemy się kłócić się o bzdury, liczą się najważniejsze rzeczy: sprawiedliwszy podział dochodu narodowego, likwidacja umów śmieciowych, zwiększenie udziału płac w PKB, walka o budownictwo komunalne i dobrej jakości usługi publiczne. Mamy konkretne pomysły, które nas łączą, czas przekonać do nich świat. To naprawdę ma szanse się udać.
A jak nie te wybory, to co?
To PiS zajrzy ludziom w oczy, a my będziemy gotowi za cztery lata. Razem damy radę.
Marcelina Zawisza – członkini zarządu partii Razem.
Zobacz stronę Razem.
**Dziennik Opinii nr 139/2015 (923)