W 2017 roku Polska stała się globalnym liderem w liczbie udzielanych krótkoterminowych pozwoleń na pracę. Tymczasem polska polityka imigracyjna nie istnieje, a rząd regularnie sięga do ksenofobicznej retoryki. To połączenie wybuchowe.
„Spięcie” to projekt współpracy międzyredakcyjnej pięciu środowisk, które dzieli bardzo wiele, ale łączy gotowość do podjęcia niecodziennej rozmowy. Jagielloński24, Kontakt, Krytyka Polityczna, Kultura Liberalna i Nowa Konfederacja co kilka tygodni wybiera nowy temat do dyskusji a pięć powstałych w jej ramach tekstów publikujemy naraz na wszystkich pięciu portalach.
Obawy kontra pragmatyzm
Dzisiaj w Polsce jest około 2 milionów imigrantów, a liczba ta rośnie, podobnie jak polskie zapotrzebowanie na siłę roboczą. „Nasza gospodarka już teraz potrzebuje pracowników spoza Polski, a w przyszłości będzie ich potrzebować coraz więcej”. Brzmi jak liberalny frazes spod znaku multi-kulti? To słowa Jerzego Kwiecińskiego, ministra inwestycji i rozwoju w rządzie Prawa i Sprawiedliwości. Na rządowych stronach wciąż możemy przeczytać trafną diagnozę gospodarczą: „Niski przyrost naturalny, starzenie się społeczeństwa, a także znaczna liczba Polaków przebywających za granicą skutkują coraz większymi niedoborami na rynku pracy”. Pracownicza luka będzie się pogłębiać, a według informacji podawanych przez rząd w latach 2015-2020 z polskiego rynku zniknie prawie 600 tys. osób. Według specjalistów w 2030 roku, pracodawcy będą mieli problem z obsadzeniem co piątego stanowiska, a Polska gospodarka będzie potrzebować dodatkowych 4 milionów osób!
W takiej sytuacji naturalnym wyjściem wydaje się otwarcie na zagranicznych pracowników, a skutki tego procesu możemy obserwować codziennie. Na naszych oczach Polska staje się coraz bardziej multikulturowa, wieloetniczna, a w telewizji, na ulicy coraz częściej możemy zobaczyć reklamy i ogłoszenia w innych językach. Ktoś mógłby spytać – jaki problem ma z tym liberał? Taki, że po raz kolejny narracja PiS to blef, który tym razem może mieć tragiczne skutki. Sprzeciw wobec przyjmowania uchodźców zajmował koronne miejsce w kampanii zjednoczonej Prawicy w 2015 r. Co jakiś czas przedstawiciele partii rządzącej odwołują się do ksenofobicznych sztuczek, czego przykładem był obrzydliwy, demonizujący migrantów spot wypuszczony pod koniec kampanii samorządowej.
Podnoszony regularnie w dyskusjach argument prymatu bezpieczeństwa kraju przyjmującego i jego obywateli nad cudzoziemcami w polskim przypadku jest chybiony. Bo nawet jeśli uważamy, że z nielegalną imigracją należy walczyć i niezbędny jest rzetelny proces weryfikacji osób chcących osiedlić się w Polsce, a imigranci powinni asymilować się z polskim społeczeństwem, to obecny rząd takiego poczucia bezpieczeństwa nie zapewnia. Zamiast budować kompleksową politykę migracyjną polskie władze z jednej strony wprowadzają rozwiązania prawne, ułatwiające imigrantom przyjazd i otrzymanie pracy w Polsce, ale z drugiej swoją ksenofobiczną retoryką przyczyniają się do obniżenia poziomu bezpieczeństwa – zarówno Polaków jak i uchodźców i imigrantów. Za pomocą nacjonalistycznych haseł PiS tworzy nowe i podnieca już istniejące podziały, kreując atmosferę oblężonej twierdzy.
To wyjątkowa krótkowzroczna, cyniczna i grająca na podłych instynktach polityka, która odbiła się na polskim społeczeństwie. Jak trafnie wskazują w swoim tekście Paweł Cywiński i Hanna Frejlak z Magazynu Kontakt, jeszcze w marcu 2015 r., 70 proc. Polaków deklarowało chęć przyjęcia do kraju uchodźców z krajów bliskowschodnich.
czytaj także
Rozpętana antyuchodźcza histeria doprowadziła do odwrócenia tych proporcji, mimo że jedyni uchodźcy, jakich przyjęliśmy to garstka muzułmanów z ogarniętej wojną Czeczenii w latach 90. i pojedyncze rodziny z Syrii czy Afganistanu. W Polsce znajduje się za to milion imigrantów – głównie zarobkowych – z Ukrainy, którzy co do zasady spotykają się z przyjaznymi reakcjami, ale wkrótce będą mieli dostęp do rynków pracy w Europie Zachodniej i mogą z tego dostępu skorzystać. W polskim interesie narodowym jest zapewnienie cudzoziemcom takich warunków, żeby chcieli zostać u nas.
Dymisja za prawdę
Jaskółką zmiany w polskiej polityce migracyjnej miała być wspólna inicjatywa Ministerstwa Rozwoju, Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej o raz Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. W planach było stworzenie bardziej otwartego systemu, z opcją dłuższego pobytu cudzoziemców w kraju, zakładającego integrację kulturową i społeczną. Zapowiadane były również kursy językowe z odpowiednimi certyfikatami, których zdobycie pozwalałoby m.in. na studiowanie na polskich uczelniach. Tymi informacjami podzielił się z „Kulturą Liberalną” podsekretarz stanu w Ministerstwie Inwestycji i Rozwoju Paweł Chorąży.
Stanowisko przedstawiciela rządu, powtórzone także na jednym z spotkań Klubu Jagiellońskiego, spotkało się z zdecydowanym oporem w PiS. Szef MSW Joachim Brudziński zapowiedział, że w kwestii polityki imigracyjnej „nie zamierza nawet o milimetr zmieniać twardego stanowiska” swojego poprzednika. Sprawa zakończyła się głośną dymisją wiceministra Chorążego. Strategię działań rządu odpowiadających na polskie wyzwania gospodarcze i migracyjne mieliśmy poznać w połowie roku. Planu do dzisiaj nie ma, a rząd znalazł kozła ofiarnego, którego poświęcił, próbując ratować swoją rozchodzącą się w szwach narrację.
Polska polityka migracyjna zawodzi niemal na każdym szczeblu i nadanie jej pragmatycznego sznytu znacząco poprawi obecny standard. W interesie państwa leży bowiem jak najlepsza i jak najwcześniejsza integracja uchodźców i imigrantów ekonomicznych. Przede wszystkim należałoby skoncentrować się na nauce języka, co ułatwiłoby codzienne życie cudzoziemców i zmniejszyłoby ryzyko nadużyć ze strony polskich pracodawców. Odwlekanie tych działań to marnowanie cennego czasu i ryzyko utraty ogromnego potencjału społecznego i gospodarczego. Rozpoczęcie realnej polityki asymilacyjnej pozwoli na zminimalizowanie ryzyka napięć pomiędzy Polakami a cudzoziemcami.
czytaj także
Zupełnie chybione jest obecne funkcjonowanie ośrodków dla cudzoziemców i uchodźców, które znajdują się na obrzeżach miast. Ich fizycznie położenie izoluje migrantów od Polaków, kreuje nieufność wobec obcych, wzmacnia antagonizmy na tle rasowym i narodowościowym. Skandaliczna jest sytuacja na polskich przejściach granicznych z Ukrainą, gdzie polscy strażnicy systemowo starają się uniemożliwić składanie cudzoziemcom wniosków o azyl.
Wobec bezradności państwa cudzoziemcy liczyli na pomoc organizacji pozarządowych, finansowanych głównie z funduszy europejskich. Funkcjonowanie NGO-sów zostało jednak znacząco ograniczone od 2015 r., ponieważ rząd PiS zablokowało środki z Funduszu Azylu, Migracji i Integracji (FAMI). Jak wynika z raportu Stowarzyszenia Interwencji Prawnej ograniczenie funduszy pogorszyło programy integracji w tym możliwości wsparcia prawnego i psychologicznego cudzoziemców. Docelowo te osoby mają być częścią naszej codzienności, a nie równoległego wymiaru, w którym będą jedynie trybikiem polskiej gospodarki. W naszym wspólnym – Polaków i cudzoziemców – interesie jest zainwestowanie w poczucie solidarności. Dlatego niezbędna jest edukacja obywatelska i kulturowa również dla Polaków, którzy od wczesnego etapu szkolnego uczyliby się o tym, że to co inne, niekoniecznie jest obce i złe, ale może stanowić element szerszej tożsamości.
czytaj także
Humanitarny racjonalizm
Polska nie ma alternatywy wobec imigracji. Zamiast zarzekać się, że odwróci nurt rzeki, klasa polityczna musi nauczyć się go kontrolować. To wymaga odwagi i realnego przywództwa, a nie posługiwania się politycznie opłacalnymi schematami. Sytuacji nie polepsza to, że bierność w zakresie polityki migracyjnej prezentuje nie tylko rząd, ale największe partie opozycyjne, a sam Grzegorz Schetyna zasłynął tym, że w ciągu jednego dnia zdążył w tym temacie dwukrotnie zmienić swoje zdanie.
Liberałowie muszą się jednak wystrzegać wygłaszanych wyższościowym tonem, proimigracyjnych moralitetów, charakterystycznych dla części naszego środowiska. Jak trafnie zauważył Jan Sowa, większość osób opowiadająca się za przyjęciem uchodźców, nigdy nie będzie z nimi konkurować na rynku pracy.
Poza tym zimna kalkulacja ekonomiczna nie wystarczy. Argument, że imigranci przyczyniają się do wzrostu PKB nie wszystkich przekona, a historia przestrzega nas przed zignorowaniem kategorii etycznych. Ekonomiczna racjonalność musi być wsparta ludzkimi odruchami polityków i zwykłych ludzi.
***
Jakub Bodziony – zastępca sekretarza redakcji „Kultury Liberalnej”.
***
Inicjatywa „Spięcie” wspierana jest przez Fundusz Obywatelski zarządzany przez Fundację dla Polski.