W przekazie Zandberga nie brakuje mocnych, wyraziście lewicowych postulatów socjalnych – zwłaszcza tych związanych z finansowaniem ochrony zdrowia i dostępem młodych ludzi do mieszkań – ale nie mniej ważny jest wątek antyestablishmentowy, populistyczny.
Gdy partia Razem ogłosiła, że jej kandydatem w wyborach prezydenckich będzie Adrian Zandberg, wielu wątpiło, czy po wszystkich zakrętach i rozłamach tradycyjnie skłócona wewnętrznie formacja będzie zdolna do mobilizacji, która pozwoli na zebranie 100 tysięcy podpisów, koniecznych do rejestracji kandydatury. W zeszłym tygodniu Zandberg złożył w PKW 180 tysięcy podpisów. Teraz partia staje przed pytaniem, jak dobrze wykorzystać uwagę, którą Zandberg skupi na sobie jako najpewniej jedyny – chyba że podpisy zbierze jeszcze Piotr Szumlewicz – nieprawicowy kandydat opozycyjny wobec rządu Tuska.
Przeciw koryciarstwu
Trzeba przyznać, że Zandberg robi, jak na możliwości swojego zaplecza, naprawdę dobrą kampanię. Przypomina, że jeśli tylko ma do tego energię i wolę, potrafi być największym atutem Razem. Jeździ po całej Polsce, spotyka się z ludźmi, pracowicie zalicza kolejne media, gdzie wypada naprawdę dobrze. Świetnie sobie poradził nawet na wrogim terenie w TV Republika – choć prowadząca wywiad Danuta Holecka średnio go dociskała, zakładając pewnie, że obozowi, z którym związana jest stacja, kandydat bijący w rząd Tuska z lewej strony może tylko pomóc i warto dać mu pole do swobodnej wypowiedzi.
Majmurek: Czy powinniśmy trzymać kciuki, by Mentzen rozbił duopol?
czytaj także
Widać też wzmożoną aktywność Zandberga i jego ludzi w sieci. Od nagrań kandydata na YouTubie, przez zalew przychylnych mu komentarzy na X, po całkiem trafione memy – na czele z Zandbergiem trzymającym dwa miecze, podpisanym „jeden na potwory, drugi też na Konfederację”.
Co najważniejsze, Zandberg ma w tej kampanii pomysł na siebie i spójną opowieść, z której wynika, dlaczego startuje i jakie wartości są mu bliskie. Jednym z najczęściej padających w jego wypowiedziach słów jest „koryto”. To jasny przekaz: zarówno PiS, jak i obecna koalicja, traktują państwo jak swoje prywatne koryto, pora z tym skończyć, polityka ma być obszarem, gdzie wspólnie spieramy się, jak rozwiązać stojące przed naszą wspólnotą problemy, a nie miejscem podziału łupów. Nas, mówi dalej Zandberg, zapraszano po 15 października 2023 roku do udziału we władzy, mogliśmy usadowić się przy korycie i najeść do woli, ale odmówiliśmy, bo liczyły się dla nas konkretne rozwiązania, których Tusk nie chciał zagwarantować w umowie koalicyjnej.
czytaj także
W przekazie Zandberga nie brakuje mocnych, wyraziście lewicowych postulatów socjalnych – zwłaszcza tych związanych z finansowaniem ochrony zdrowia i dostępem młodych ludzi do mieszkań – ale nie mniej ważny jest wątek antyestablishmentowy, populistyczny. Nie używam tu tego terminu w sensie negatywnie wartościującym. Mam na myśli politykę opartą na przeciwstawieniu najszerzej zdefiniowanego „ludu” „elicie” czy „politycznej kaście”, która, zamiast służyć wyborcom, załatwia interesy swoje i wspierających ją grup. Takich jak – ten przykład chyba najczęściej pojawia się w przekazie kandydata Razem – lobby deweloperów i bankierów, naciskające na pompowanie bańki na rynku nieruchomości przez takie programy jak Kredyt 0 procent.
Czy lewak może zostać skutecznym kandydatem protestu?
W Polsce wybory prezydenckie często wykorzystywane są przez wyborców do pokazania żółtej kartki całej klasie politycznej. Sprzyja to kandydatom „spoza układu”, a przynajmniej spoza partii głównego nurtu. Od Andrzeja Leppera w 2005 roku, przez Pawła Kukiza w 2015 roku, po Szymona Hołownię w roku 2020 kandydaci protestu przeciw dominującej formie partyjnej polityki byli w stanie zajmować mocne trzecie miejsce i zdobywać przyzwoite, dwucyfrowe poparcie.
czytaj także
Ten głos protestu mobilizował się pod różnymi politycznymi sztandarami – populistycznej, plebejsko-drobnomieszczańskiej rewolty w przypadku Leppera, antypolitycznego, prawicowego populizmu u Kukiza, wreszcie: umiarkowanego centryzmu w przypadku Hołowni. W wyborach prezydenckich w Polsce jak dotąd nie udało się jednak zmobilizować tego gniewu pod sztandarem lewicowym.
Kwaśniewski wygrywał w 1995 i 2000 roku jako kandydat jednej z kluczowych dla systemu politycznego III RP partii. Choć w 2010 roku SLD było już cieniem samego siebie z lat świetności, trudno uznać Napieralskiego – zdobył wtedy trzecie miejsce, z poparciem 13,68 proc. – za kandydata „antysystemowego”. W 2000 roku Piotr Ikonowicz, próbujący obejść Kwaśniewskiego z lewej strony, zdobył 38 tysięcy głosów, czyli ponad 2,5 razy mniej niż konieczna do rejestracji kandydatury liczba podpisów. Niestety, wszystko wskazuje na to, że w tych wyborach głos protestu zbierze nie Zandberg, a Sławomir Mentzen. Antysystemowa emocja najpewniej znajdzie swoją masową wymowę w radykalnie prawicowym projekcie konfederaty, łączącym rynkowy fundamentalizm z selektywnym tradycjonalizmem i niemałą dozą autorytaryzmu.
Jak sprawnie Zandberg nie artykułowałby swojego lewicowo-populistycznego przekazu, to w walce z Mentzenem o ogólnie wkurzony, „antysystemowy” elektorat jest na straconej pozycji. Startuje bowiem z wielokrotnie niższego poziomu poparcia i to poglądy głoszone przez Mentzena są dziś bliżej polskiego zdrowego rozsądku czy też „chłopskiego rozumu”. Kandydatowi Konfederacji sprzyja widoczny na całym świecie, głównie wśród młodych mężczyzn, prawicowy trend i potężny backlash wobec progresywnych, uznawanych za „lewackie” wartości, z którymi z racji swojej partyjnej afiliacji będzie przez część wyborców kojarzony Zandberg.
Nawet jeśli poparcie dla Mentzena się załamie, a Zandberg rozjedzie go w debatach przedwyborczych – co jest bardzo prawdopodobne – ten drugi wciąż będzie walczył o kilka procent, a nie, jak konfederata, mocne kilkanaście.
Rok 2015 raz jeszcze
Tu pojawia się najbardziej kłopotliwe dla kandydata Razem pytanie – o strategiczny sens jego startu w wyborach prezydenckich. Zandberg wyraźnie stara się wzmacniać polaryzację między sobą a peletonem kandydatów prawicy. Powtarza: chcę pokazać, że w tych wyborach nie musicie wybierać między Mentzenem a jego klonami z PiS i KO. Wszystko wskazuje jednak, że głosy będzie odbierał nie Mentzenowi i jego „klonom”, tylko kandydatce Nowej Lewicy, Magdalenie Biejat. To ona jest realną przeciwniczką Zandberga w tych wyborach.
Rekonstrukcja rządu, czyli spełnione marzenia jednolistowców
czytaj także
Stawką dla Razem jest pokazanie, że partia potrafi funkcjonować poza lewicową koalicją wspierającą rząd Tuska i że pozostanie w niej nie jest jedyną opcją, jaką ma dziś lewica. Że zamiast godzić się na rolę dużo młodszego koalicyjnego partnera, który nie może przepchnąć swoich najbardziej podstawowych postulatów, lepiej ustawić się w kontrze do rządu i zbierać wokół siebie sprzeciw wobec jego polityki, bo inaczej zagospodaruje go radykalna prawica – ta z PiS i ta z Konfederacji.
Fatalny wynik Biejat osłabi Nową Lewicę w rządzie i sondażach – gdzie już dziś próg wyborczy zaczyna być dla niej problemem. Wobec załamujących się notowań Trzeciej Drogi, które jeszcze bardziej polecą w dół po słabym wyniku Hołowni, ożywi to ideę jednej listy „obozu demokratycznego” w przyszłych wyborach, od Nowej Lewicy po prawe skrzydło KO, z udziałem resztek Polski 2050. Trudno wyobrazić sobie scenariusz, w którym w przyszłym Sejmie jest miejsce na siłę skupioną przy Razem na lewo od takiej formacji – jak dobra nie byłaby kampania Zandberga.
Konsekwencją obecnego podziału lewicy może być Sejm bez samodzielnego lewicowego klubu i brak możliwości utworzenia rządu bez Konfederacji. Pytanie, czy wyborcy lewicy uwzględnią ten czynnik, głosując w maju.