Pierwszy raz w życiu nie wezmę udziału w wyborach, ponieważ tym razem sam udział w nich jest legitymizacją organizatorów – rządu Prawa i Sprawiedliwości.
Jesteśmy na początku politycznego i ekonomicznego przełomu, którego na tym etapie nie mamy jeszcze szansy w pełni przewidzieć i zrozumieć. Czy jego impet zmiecie dotychczasowe podziały polityczne i historyczne? Jedno jest pewne: nikogo już nie będzie interesować, kto z kim i co pił w Magdalence, kto jest dezerterem z PiS-u, a kto kupił trochę za drogi zegarek.
Nieprzystawalność rozwiązań oferowanych przez rząd PiS do skali pandemicznych problemów jest tragikomiczna. Ludzie z dnia na dzień tracą pracę i prawa do zasiłku dla bezrobotnych, bo pracowali na nisko opłaconą i nieubezpieczoną umowę śmieciową. Małe i średnie biznesy dostają od państwa pożyczkę wysokości średniego wynagrodzenia jednego pracownika. Miałeś knajpę, zatrudniałeś dziesięciu pracowników? Super, dostaniesz pożyczkę na 5 tysięcy – kto wie, może nawet bezzwrotną!
Tymczasem zagrożonych Covid-19 ludzi z Domów Pomocy Społecznej ratują terytorialsi, a pożar Narodowego Parku Biebrzańskiego gasi charytatywna zbiórka zwołana przez dyrektora. Państwo polskie nie jest w stanie bez finansowej pomocy obywateli ugasić ognia w lesie – czujecie to? Państwo pobierające akcyzę, VAT, CIT i PIT nie ogarnia czegoś takiego, jak gaszenie płonącego dziedzictwa narodowego.
Siedzimy więc w areszcie domowym i gasimy ten pożar naszym charytatywnym klikaniem. Władza PiS obnażyła się: państwo dobrobytu jest naskórkowe, a jego przemoc – jak najbardziej realna. Widząc to z każdym dniem tracimy złudzenia i oczekiwania wobec własnego państwa, o pomoc zwracając się co najwyżej do przyjaciół. Liczymy na siebie.
W warunkach obowiązywania w Polsce nieogłoszonego, lecz faktycznego stanu wyjątkowego, z niemym zafascynowaniem obserwuję, jak partie opozycyjne, znajomi i rodzina właściwie nic nie robią sobie z nadchodzących, pandemicznych wyborów na prezydenta RP. Wielu z nas ma dzisiaj pilniejsze zmartwienia niż polityka: posypało im się życie, miotani egzystencjalnym niepokojem siedzą zamknięci w domach z małymi dziećmi, bez chwili wytchnienia myśląc o tym, co będzie za miesiąc. Jeszcze inni właśnie odkryli, jak potwornie byli przepracowani przed pandemią, i jak dalece ich życie musi się zmienić, żeby mogli na nowo widzieć w nim sens.
Sama stresuję się tym, co dzieje się wokół nas i co nas czeka po pandemii. Pracuję, ile mogę, kwiaty na balkonie podlewam cztery razy dziennie. Oleander na moim grochowskim balkonie zakwitł w kwietniu, mimo że nawet w Egipcie powinien kwitnąć dopiero latem. Deszcz nie padał od miesięcy. Dzwoni dawno niesłyszana znajoma: „a ty na kogo będziesz głosować?”. Włodzimierz Czarzasty w sejmie chce „urywać łeb hydrze” i każe nam iść na wybory, a PSL i rosnący w siłę Kosiniak-Kamysz razem z nim. Siedzę przed komputerem i oglądam ten klip jeszcze raz. I jeszcze raz. Po prostu nie wierzę.
.@wlodekczarzasty: @__Lewica nie chce w tym terminie wyborów, są ważniejsze sprawy, ale skoro PiS chce nam te wybory narzucić, to ukarzemy PiS za brak przyzwoitości.
– Zamiast bojkotu, po prostu pokonajmy Dudę.
R.Biedroń w każdym terminie stanie do tych wyborów i będzie walczył. pic.twitter.com/uAy7fn33kf— Lewica News ?️?? (@Lewica_News) April 19, 2020
Jest pandemia. Niemożliwe jest zorganizowanie zgodnych z konstytucją, tajnych i powszechnych wyborów za pomocą poczty w kraju bez tradycji głosowania korespondencyjnego.
Przypominam: jest pandemia. Kontakt międzyludzki jest radykalnie ograniczony. Czas kampanii politycznej powinien oznaczać nie tylko elektroniczny PR i propagandę polityczną, ale też, a może przede wszystkim bezpośrednie spotkania z wyborcami, konfrontację poglądów na uczelniach, dyskusje polityczne w gronie znajomych, a nawet w czasie rodzinnych obiadów. Samo rozważanie wyborów w warunkach pandemii to zgoda na to, że ludziom wystarczyć ma papka poglądowa wyciekająca z mediów społecznościowych i TVP.
Mamy koniec kwietnia. Od ponad miesiąca trwa pandemia Covid-19. Oznacza to, że kampanii wyborczej de facto nie ma. Z każdym dniem kandydaci opozycji tracą jakąkolwiek szansę na spotkanie z wyborcami i przekonanie ich do swojej wizji Polski. Jednocześnie urzędujący prezydent ma swoje własne kanały komunikacji – media publiczne.
Inwigilujmy władzę, a nie bojkotujmy – plan awaryjny na wybory majowe
czytaj także
Jest pandemia: nie jest możliwa żadna obywatelska kontrola wyborów.
Jest pandemia: Mamy zero, dokładnie zero kontroli nad tym, czy nasz głos zostanie uznany i policzony.
Wreszcie żenujący, ale dla opozycji istotny argument pragmatyczny: cały kraj jest zamknięty, kontakty międzyludzkie ograniczone, skuteczna ogólnopolska kampania wyborcza niemożliwa, a głosy będzie liczyła naprędce i nielegalnie konstruowana administracja. Jedynym kandydatem mogącym w tych warunkach wygrać jest Andrzej Duda. Nie będzie instytucji odwoławczej. Jedyne realne pytanie tych wyborów, to jaka będzie legitymizacja kandydata partii rządzącej. To autorytarna logika.
Udział w wyborach politycznych ma dwie funkcje: pierwsza to wsparcie swoim głosem danego kandydata lub kandydatki. Druga – to legitymizacja samej procedury wyborów. Biorę w nich udział, znam i uznaję reguły gry. Ufam, że cały proces jest uczciwy i demokratyczny. Akceptuję wynik wyborczy także kiedy mój kandydat przegrywa.
Co zaś legitymizuję swoim głosem, kiedy zdecyduję się wziąć udział w pandemicznych, przygotowanych na kolanie, korespondencyjnych i niekonstytucyjnych wyborach na prezydenta RP? Jawne bezprawie i strukturalne wejście w autorytaryzm.
czytaj także
Dlaczego myślący, sensowni i zaangażowani w prodemokratyczne protesty ludzie wiedzą i czują, że te wybory nie mają prawa się odbyć w proponowanym przez PiS terminie i kształcie, a jednocześnie nie chcą ich zbojkotować? Większość z nas ma teraz inne, codzienne zmartwienia, a wybory średnio nas w tych warunkach interesują. Jednocześnie stare przyzwyczajenia nadal podszeptują: „idź i zagłosuj, co ci szkodzi?” Mamy nadal ten nawyk myślenia, który każe nam wierzyć, że mimo znużenia, warto pójść i oddać głos.
Namawiam Was do bojkotu, bo jest dokładnie odwrotnie. Te wybory – wbrew temu, co subiektywnie, emocjonalnie odczuwamy – będą miały fundamentalne znaczenie. Te wybory będą granicą między państwem z problemami a państwem autorytarnym.
Pierwszy raz w życiu nie wezmę udziału w wyborach, ponieważ tym razem sam udział w nich jest legitymizacją organizatorów. Organizatorem tych wyborów nie jest państwo, lecz PiS. Im więcej osób zagłosuje w tym korespondencyjnym plebiscycie, tym większa będzie demokratyczna legitymacja niechybnego zwycięzcy – Andrzeja Dudy.
czytaj także
Gdyby mimo wszystko wybory te miały dojść do skutku, z naruszeniem wszystkich norm prawnych i społecznych, a także gdyby odstąpiła od udziału w nich cała opozycja, a sami wyborcy je zbojkotowali – legitymacja Andrzeja Dudy w Polsce i zagranicą byłaby żadna. Taki prezydent z historycznie słabym i niedemokratycznym mandatem byłby ledwie wykonawcą woli partii, która już pokazała swoją bezradność wobec obecnego kryzysu.
Jeżeli bieżące emocje i lęki każą nam wyrazić jakoś swój sprzeciw, zróbmy to bojkotując te wybory. Przy braku procedur, z narażeniem zdrowia i życia pocztowców, ale i samych głosujących, bez kampanii wyborczej i bez wychodzenia z domu – to nie będą wybory. Jedyny dostępny sprzeciw to odmowa legitymizacji tej pandemicznej fantazji partii rządzącej.
Jeżeli nie widzą tego liderzy opozycyjnych ugrupowań – trudno. Jak zwykle musimy liczyć na siebie.