Świat nie dzieli się na PO i PiS. Krytykowanie posunięć PiS nie oznacza uwielbienia dla PO.
W 2009 roku, w czasie kryzysu ekonomicznego, zaczęłam prowadzić bloga o ludziach zwalnianych z pracy. Po kilku wpisach na temat tego, jak dobrze spakować rzeczy osobiste do kartonu i jak najlepiej wynieść z biura paprotkę, napisała do mnie dziennikarka, która szykowała reportaż o osobach tracących właśnie pracę. Widać opowieści o kartonach zadziałały na czyjąś wyobraźnię. Przypomniały mi się w Nowy Rok, kiedy do dymisji podali się dyrektorzy TVP1, TVP2, TAI i TVP Kultura. W poniedziałek z kartonami do pracy wybiera się np. Kamil Dąbrowa, dyrektor programu 1 Polskiego Radia.
Obrona mediów publicznych nie każdemu przychodzi z łatwością. Bo też nie oszukujmy się – media te nigdy nie były i nie są bezpartyjne. Nie są też – eufemistycznie rzecz ujmując – szczególnie misyjne. Ambitne treści spychane są do niszowych kanałów tematycznych , żeby zrobić miejsce komercyjnej rozrywce. Nic dziwnego, że coraz trudniej zauważyć różnicę między mediami publicznymi a prywatnymi. Pamiętamy wszyscy, jak Donald Tusk nazywał abonament „haraczem ściąganym z ludzi” i nawoływał do niepłacenia go.
Platforma Obywatelska sknociła sprawę. Zignorowała obywatelski projekt ustawy o mediach. Pozwoliła, żeby media – szczególnie telewizja, bo z radiem szczęśliwie jest dużo lepiej – przestały być tak naprawdę publiczne.
Świat nie dzieli się jednak na PO i PiS, dlatego wcale nie jest tak, że krytykowanie dzisiejszych posunięć PiS oznacza uwielbienie dla PO. Nie oznacza. Platforma, konsekwentnie trzymając się zasady „nie róbmy polityki, róbmy uniki”, oddała pole „dobrej zmianie”. Mleko się wylało.
Nie warto jednak w związku z tym ignorować działań PiS tłumacząc, że Platforma też ma swoje za uszami. Ma, jasne. Trzeba o tym wspominać, choć ludzie wrażliwi byliby gotowi powiedzieć, że nie ma co kopać leżącego, szczególnie jeśli ten sam się położył i, jak PO, przysnął.
Protesty przeciw działaniom PiS nie muszą też oznaczać powtarzania opowieści o duopolu PO-PiS. Co więcej, powtarzanie tych opowieści dzisiaj może doprowadzić do powtórki sytuacji sprzed lat, kiedy to liberalna część społeczeństwa chętnie protestowała przeciw „moherom”, sprowadzając całą polityczną dyskusję do kwestii estetycznych. Estetyczny „antykaczyzm” karmił „kaczyzm”. Kto pamięta komiks Chomiki? To właśnie na takim sprowadzeniu wszystkiego do owej narracji estetycznej, do wstydu przed patrzącym na nas Zachodem, na obciachu Polski rządzonej przez bliźniaków, urosła siła platformerskiej narracji o „nierobieniu polityki”.
Nie zgadzam się z głosami części lewicy, że PiS robi dokładnie to, co PO. No nie. PO po prostu nic nie robiła. I teraz mamy tego przykre efekty.
Postulowane przez PiS zmiany w mediach publicznych – jak słusznie zauważa Michał Sutowski – mogą doprowadzić do mediów tych likwidacji. A po drodze przyjdzie zniechęcanie do tego, co publiczne i tego, co państwowe.
Kamil Dąbrowa poszedł inną drogą. Postanowił zagrać nutą państwową. Dosłownie. Radiowa Jedynka puszcza regularnie hymn państwowy. Protestowanie przeciwko unarodowieniu mediów publicznych poprzez granie hymnu to kolejny etap sięgania po symbole narodowe przez tych, których o to nie podejrzewaliśmy. Dawniej na wielotysięcznych marszach to narodowcy najchętniej machali biało-czerwonymi flagami. Dziś są one obecne na obywatelskich protestach przeciwko rządom PiS. Jak odróżniamy dziś wiece przeciwników od zwolenników PiS-u? Po obecności flag unijnych. Radiowa Jedynka, wraz z polskim hymnem grając też „Odę do radości”, hymn Unii Europejskiej, zalicza się więc do grona niezadowolonych z ręcznego sterowania instytucjami publicznymi przez PiS.
Zmianami w polskich mediach publicznych zainteresowali się już m.in. komisarz UE ds. gospodarki cyfrowej i społeczeństwa Günther Oettinger, który jest za objęciem Polski nadzorem Komisji Europejskiej.
Brutalna ingerencja w media publiczne to kolejny etap „dobrej zmiany” w wydaniu PiS. Dziennikarze telewizyjni i radiowi pakują już swoje kartony, być może spotkamy ich na kolejnych ulicznych protestach.
Ale „zmiana” Kaczyńskiego obudziła też ze snu sporą, przez lata niespecjalnie zainteresowaną demonstrowaniem na ulicach część społeczeństwa.
I nie ma dzisiaj sensu pytać tych ludzi, gdzie byli, kiedy samotnie protestowali rodzice dzieci niepełnosprawnych lub pielęgniarki. Cieszmy się, że są i że protestują właśnie teraz. Bo od tego, kto będzie w tym proteście szedł obok Tomasza Lisa, najbardziej zależy, kto nada w przyszłości temu obywatelskiemu, antypisowskiemu ruchowi polityczny kształt i narrację. Wyobraźmy sobie na przykład, że się uda, że protesty społeczne odsuną PiS od władzy. I co wtedy? Jeśli władzę przejmie nowa inkarnacja PO, czyli .Nowoczesna, to nie będziemy się co prawda musieli martwić o związki partnerskie, bo z .Nowoczesną uda się je wprowadzić, ale o związki zawodowe już tak.
Polskie media publiczne może nie były idealne, ale wkrótce mogą być i nieidealnie, i niepubliczne.
Czytaj także:
Michał Sutowski: Upartyjnienie mediów publicznych grozi ich likwidacją.
**Dziennik Opinii nr 3/2016 (1153)