Projekty socjalne mają przykryć złe wrażenie, jakie wywołał, no właśnie, nie rząd, a w ogóle PiS.
Na sobotniej manifestacji KOD-u tłum śpiewał: „Sto dni minęło, Beata, gdzie twoje dzieło? Sto dni minęło…” Podobne pytania, choć ubrane w formę bardziej elegancką, zadawali premier Beacie Szydło dziennikarze podczas piątkowej debaty telewizyjnej podsumowującej pierwsze 100 dni rządu.
Dzieło widać jak na dłoni. Kilkudziesięciotysięczne protesty, wyjątkowo duże zainteresowanie Polską w zachodnich mediach i wśród zagranicznych polityków. A obok tego realna praca, której efektem są kolejne ustawy. Te socjalne mają przykryć złe wrażenie, jakie wywołał, no właśnie, nie rząd, a w ogóle PiS.
Rządu Beaty Szydło nie sposób oceniać jako samodzielnego bytu politycznego – jest silnie powiązany z PiS i z prezydentem Dudą, a przede wszystkim z Jarosławem Kaczyńskim. To nie przypadek, że najważniejsze dla rządu projekty ustaw składane są w sejmie jako projekty poselskie – takie, w przeciwieństwie do rządowych, nie wymagają szerokich konsultacji. Posłowie i posłanki PiS składają projekt i szybko przepychają go przez sejm, prezydent tak samo szybko podpisuje, a rząd melduje, że wykonał kolejne zadanie. A w zasadzie melduje Beata Szydło, bo rządu w całym tym procesie niemal nie widać.
Pani premier od początku postawiła sobie za cel udowodnienie, że nieprawdą była powtarzana przez lata mantra o tym, że „nie da się”, że społeczeństwo do reform nie dorosło, ewentualnie, że po prostu nas nie stać.
PiS pokazał, że jak się chce, to się da. Kłopot w tym, że dowiódł tego paraliżując Trybunał Konstytucyjny, przerabiając niedoskonałe media publiczne na doskonałą tubę partyjną, zastępując raczkującą służbę cywilną partyjną quasi-nomenklaturą, wreszcie rozszerzając prawo nadzoru nad obywatelami do nieznanych nawet za PO rozmiarów. Dopiero po tym wszystkim rząd zajął się projektami socjalnymi, czyli ustawą „500 plus” i sześciolatkami.
Dziś premier Szydło stara się zatrzeć złe wrażenie, które wywołała burza wokół TK i mówić jak najwięcej o „500 plus” (choć już np. o podatku handlowym nieco mniej). Widać to było wyraźnie w piątkowej debacie telewizyjnej, w której o projektach socjalnych mówiło się bardziej szczegółowo, a kontrowersyjne działania rządu albo zamilczano albo zbywano ogólnikami.
PiS wygrał wybory m.in. dzięki temu, że obiecał pomóc Polakom radzić sobie z codziennymi trudami (500 plus, bezpłatne leki dla seniorów, podniesienie minimalnej stawki godzinowej za pracę). Od razu po dojściu do władzy zabrał się jednak za Trybunał. Słyszeliśmy tłumaczenia, że było to konieczne, bo inaczej TK zablokowałby program Rodzina 500 plus. To argument równie wiarygodny jak parówkowe crash-testy zespołu Macierewicza – akurat w sprawach społeczno-ekonomicznych TK ostatnio trudno było coś zarzucić. PiS potrzebował „wyczyścić przedpole” w ramach walki z polityczno-prawnym „imposybilizmem” – i temu służyły też zmiany w mediach, co musiał zauważyć każdy widz Wiadomości.
Po wyczyszczeniu przedpola przyszły projekty socjalne. To bardzo dobrze, że ktoś wreszcie postanowił pomóc rodzicom, ale projekt Rodzina 500 plus, jeśli nie będzie częścią większej, systemowej zmiany, nie przyczyni się do – zakładanego jako cel ustawy – zwiększenia liczby urodzeń (czego przekonująco dowodzi Elżbieta Korolczuk). Co ciekawe, drugim projektem społecznym, którym PiS tak chętnie się chwali, jest cofnięcie reformy „sześciolatków”. Ratując maluchy PiS zatrzyma więc sześciolatki w przedszkolach, co spowoduje, że zabraknie w nich miejsca dla trzylatków. To, że instytucjonalna opieka jest dla rodziców argumentem sprzyjającym decyzji o posiadaniu (więcej) dzieci, wie większość ekspertów. Skąd więc pomysł, żeby z jednej strony opowiadać o tym, że chcemy, aby w Polsce rodziło się więcej dzieci, a z drugiej prowadzić działania utrudniające opiekę nad tymi dziećmi?
Zwłaszcza, że to nie będzie problem wyłącznie przejściowy – skąd państwo weźmie pieniądze na żłobki, przedszkola i obiady w szkołach po tym, jak na Rodzinę 500 Plus wyda dwadzieścia kilka miliardów złotych?
Brak konsekwencji w działaniu PiS wynika albo z braku całościowego planu wspierania rodziców i opiekunów – albo tu nie chodzi o więcej dzieci, tylko o więcej kobiet zostających z dziećmi w domach.
Podczas debaty telewizyjnej Beata Szydło została zapytana o sprawy trudne. Na argument, że zagranica jest zaniepokojona tym, co dzieje się w Polsce, odpowiedziała – podobnie jak wcześniej – że zagranica jest raczej niedoinformowana. Na dowód tego, że Polska demokracja ma się świetnie premier Szydło przytoczyła znany już argument, że przecież ludzie mogą protestować i nikt im demonstrować nie zabrania.
Do pani premier najwyraźniej nie dociera argument, że demokracja nie polega na tym, że każdy może wołać na puszczy. Polega na tym, że każdy wołający ma szanse być wysłuchany.
Telewizyjna debata pokazała, że PiS coraz skuteczniej przykrywa złe wrażenie, jakie wywołał w pierwszych tygodniach rządzenia. Problem w tym, że przykrywa je rozdawaniem pieniędzy. Rozdawanie ich tym, którzy ich potrzebują, nie musi być złe. Zawsze trzeba jednak wymyślić źródło, z którego można te te pieniądze wziąć – to właśnie odróżnia demagogiczne rozdawnictwo od redystrybucji dochodów. Premier Szydło nie ma jednak odpowiedzi na ten problem. I zapewne dlatego największym dziś zagrożeniem dla PiS są nie marsze KOD-u ani zaniepokojona Unia Europejska, ale realia ekonomiczne. Już teraz wiemy, że zasilenie budżetu środkami z podatku ściągniętego od handlowców nie jest takie proste. Z pustego nawet Jarosław Kaczyński nie naleje.
Premier Szydło długo i poruszająco mówiła podczas debaty o podatkach, o wspólnej odpowiedzialności społecznej. Niestety, kiedy przychodzi do konkretów, okazuje się, że taka zupełnie wspólna ta odpowiedzialność nie jest. Jeśli obok programu Rodzina 500 plus rząd będzie chciał obniżyć wiek emerytalny, podnieść kwotę wolną od podatku, a także dać bezpłatne leki seniorom, to bez podnoszenia podatków się to nie uda. Ale oczywiście postulat podniesienia danin publicznych (trzecia stawka PIT, podatek od wartości nieruchomości, itp.) raczej nikomu poza partią Razem przez gardło nie przejdzie.
PiS zdaje sobie chyba sprawę z kłopotów, jakie staną przed budżetem. Głosami tej partii sejm odrzucił właśnie projekt ustawy zakładający m.in. (nakazane przez TK!) podwyższenie kwoty wolnej od podatku. Z drugiej strony Ministerstwo Finansów przygotowało projekt ustawy obniżającej podatek CIT dla małych przedsiębiorców, co budżetowi na pewno nie pomoże.
Tu również widać, że projektom społecznym PiS brakuje myślenia całościowego. Rząd będzie wprowadzał kolejne ustawy, bez zastanawiania się, jak w przyszłości je finansować. Wiadomo jednocześnie, że reform tych nie będzie łatwo cofnąć.
Z 500 plus będzie jak z krzyżem w sejmie, jak się go na chybcika powiesiło, to nie ma takiego, kto odważyłby się go zdjąć.
Wspólnota, którą projektuje PiS, jest więc wspólnotą egoistów – indywidualnych, gdy przychodzi do płacenia podatków i narodowych, gdy trzeba walczyć o przetrwanie UE. Doskonale widać to w momencie, kiedy premier Szydło mówi o polityce międzynarodowej: nie wolno Polski do niczego zmuszać, Polsce trzeba dać wybór. „Wolny wybór” jest sztandarowych hasłem pani premier: rodzice wybiorą, kiedy poślą dzieci do szkoły, rodzice sami wybiorą, na co wydadzą 500 złotych, a rząd sam chce wybierać, czy przyjąć do Polski uchodźców, uparcie zresztą nazywanych „imigrantami”, choćby uciekali przed wojną i masowo tonęli na morzu.
Przy słabości opozycji, przejęciu istotnej części mediów i ciągłym podkręcaniu tematów zastępczych od Smoleńska po Bolka, rządowi udaje się powoli przykrywać projektami socjalnymi wcześniejsze kontrowersyjne zmiany. Opozycja nie ma łatwego zadania, bo jeśli zaczyna mówić o konkretnych rozwiązaniach socjalnych i ich nieskuteczności albo nieprzemyślanym wprowadzaniu, słyszy: nic nie robiliście wcześniej, to teraz nie krytykujcie. Z drugiej strony toczą się spory, w których opozycja – i słusznie – nie chce uczestniczyć, bo roztrząsanie, czy prezydenta zamordował Arabski bombą helową czy raczej Tusk rozpylił mgłę, służyć państwu, prawdzie ani pamięci ofiar nie może..
Sto dni rządu to tak naprawdę sto dni PiS-owskiej maszynki do głosowania, przy całkowitym poparciu prezydenta. To sto dni, podczas których wielu z nas oglądając nocne obrady sejmu nie mogło uwierzyć, że można tak bezczelnie demontować instytucje państwa i prawa. To wreszcie sto dni wstydu towarzyszącego pytaniom zagranicznych przyjaciół o przyczyny nienawiści Polaków do uchodźców, odkryciu, że Idę w telewizji można puścić tylko z „przyzwoitką”, czy zrozumieniu, że o lustracji można gadać latami – bez końca i bez sensu. Takich odkryć może nas jeszcze trochę czekać. Niestety.
**Dziennik Opinii nr 59/2016 (1209)