Polska od dawna ma duże ambicje w regionie. Chce, by inne państwa podążały jej śladem. Ale nasze ambicje są większe niż możliwości.
Stosunki z Białorusią są beznadziejne. Z Litwą kiepskie, a z Rosją jesteśmy pokłóceni od dawna. Teraz do listy swoich porażek w Europie Wschodniej Polska dopisała stosunki z Ukrainą. Trudno oprzeć się wrażeniu, że katastrofa polskiej polityki zagranicznej ma na celu działania wyłącznie na użytek wewnętrzny. Poczucie krzywdy wobec wydarzeń na Wołyniu w Polsce narastało od lat. Zamiast jednak próbować te nastroje załagodzić, rząd Prawa i Sprawiedliwości próbuje zbić na nich polityczny kapitał.
Rezultat jest taki, że Polska sięga po zagrywki dyplomatyczne coraz cięższego kalibru. W zeszłym tygodniu na polską „czarną listę” miał trafić szef Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej Wołodymyr Wjatrowycz. Poinformował o tym Dziennik.pl. Nie wiadomo, kto jeszcze trafi na listę „polonofobów”, w jaki sposób i na jakiej podstawie. To inicjatywa ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego, który wcześniej mówił, że Ukraina nie pójdzie do Europy z Banderą. Te słowa i gesty są często przeplatane wypowiedziami o tym, że Ukraina jest dla Polski ważnym partnerem. Wszystko to sprawia wrażenie, że stanowisko Polski zmienia się co chwilę o sto osiemdziesiąt stopni.
To nie jest jednak tak, że Prawo i Sprawiedliwość przyszło do władzy i zaczęło uprawiać fuszerkę. Jest to erozja, która trwa od dawna. Kolejne ekipy prowadziły marną politykę wschodnią lub nie prowadziły jej wcale, licząc, że jakoś to będzie. Nie zauważyły, że Polska już dawno przestała być łącznikiem Europy Wschodniej z Zachodem (na co jeszcze w 2012 roku zwracał uwagę profesor Jarosław Hrycak):
czytaj także
Rząd PiS, podobnie jak w wielu innych kwestiach, wybrał gwałtowne zerwanie z działaniami poprzedników, co jednak nie znaczy, że daje to lepsze rezultaty.
Polska od dawna ma duże ambicje w regionie. Chce, by inne państwa podążały jej śladem. Ale nasze ambicje są większe niż możliwości. Nieskończone dyskusje, konferencje i projekty o przedstawianiu sukcesu polskiej transformacji były pewnie najaktywniejszym działaniem Polski wobec wschodnich sąsiadów. Były projekty wydmuszki, jak Partnerstwo Wschodnie (ktoś to jeszcze pamięta?), czyli unijny projekt, za którym stała Polska i Szwecja, zainicjowany w 2009 roku po to, by sześć państw regionu do Unii Europejskiej zbliżyć, ale nie za blisko. To znaczy zaoferować umowę stowarzyszeniową, ale nie członkostwo w Unii Europejskiej.
Stopniowo z podpisywania umowy wykruszały się kolejne państwa. Pod koniec 2013 roku ówczesny prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz zapowiedział, że nie podpisze umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską. Wywołało to protesty, w rezultacie których prezydent i część rządu salwowała się ucieczką z kraju. Odpowiedziała na to Rosja, która zajęła Krym i rozkręciła wojnę w Donbasie. Polska została ze swoim wielkim projektem, a w obliczu próby dla solidarności, o której tak wiele mówiła, powoli odstawiała Ukrainę na boczny tor. Partnerstwo Wschodnie po cichu dogorywa.
Wraz z przyjściem do władzy rząd Prawa i Sprawiedliwości postanowił ten i tak już chwiejący się stół wywrócić.
Ukraińska strona nie jest bez winy (chociaż to polska działa agresywniej). Najlepszym przykładem jest sam Wjatrowycz. Wybiela zbrodnię na Wołyniu, co jest trudne do przełknięcia w Polsce i daje pożywkę tym, którzy twierdzą, że Ukrainą zawładnął kult Bandery.
Kierowany przez Wjatrowycza Ukraiński Instytut Pamięci Narodowej szerzy nacjonalistyczną wizję historii Ukrainy. Strona ukraińska często była głucha na żale polskiej. Prowadzi nierozważną politykę historyczną, co widać choćby w zmianie nazw ulic w ramach dekomunizacji. Tylko że wszystkie te rzeczy można też zarzucić polskiej stronie. Dopóki oba kraje nie będą gotowe spojrzeć na siebie jako partnerów do trudnej rozmowy (w szczególności bez tego polskiego protekcjonalizmu, którym często posługują się zwolennicy dialogu z Ukrainą, że „Ukraina nie jest gotowa”), będziemy tkwić w tym klinczu pełnym nieporozumień i wzajemnych oskarżeń.
W dobie rosnących egoizmów narodowych (co dotyka zarówno Polskę jak i Ukrainę) potrzebny jest wyważony dialog, a nie trzaskanie drzwiami. Polityka obrażania się na wszystkich dookoła to najlepsza droga do powrotu geopolityki, której tak bardzo Polacy się obawiają. Można odwrócić się na pięcie i strzelić focha. Tylko później odbudowanie tych relacji będzie trudniejsze.
A dlaczego je odbudowywać? Choćby z tego prozaicznego powodu, że sąsiadów się nie wybiera.
Hańba: Postawy nacjonalistyczne czy neofaszystowskie nie znikną nagle