Ta deklaracja to po prostu nadgorliwość pewnych ludzi, którzy uważają, że wiedzą więcej od Pana Boga.
Tomasz Stawiszyński: Jest pan pionierem metody in vitro w Polsce. Czuje się pan człowiekiem „odrzucającym samego Stwórcę”? Tak stosowanie in vitro opisuje Wanda Półtawska, autorka deklaracji wiary lekarzy.
Prof. Marian Szamatowicz: Pamiętam audycję, w której występował między innymi Edward Lubaszenko. O poprawianiu urody mówiono tam, że to ingerowanie w dzieło Pana Boga – i podobnie zastanawiano się nad in vitro. Myślę, że tego rodzaju sądy są po prostu nie na miejscu. Trzeba przyjąć do wiadomości fakty. Różnie według statystyk, ale mniej więcej 85–90% par nie ma żadnego problemu z rozrodem. Natomiast 10% – a niekiedy do 15% – choćby nie wiem, jak chciały, nie są w stanie. Niepłodność ma bardzo różne przyczyny, nie ma tu czasu i miejsca, żeby wszystkie wyliczać. Są natomiast trzy podstawowe metody jej leczenia. Leczenie farmakologiczne, leczenie zabiegowe i techniki rozrodu wspomaganego medycznie, w tym in vitro. Trzecia grupa ma swoje wyraźne wskazania. Stosuje się je wtedy, kiedy żadną inną metodą nie można do ciąży doprowadzić. Weźmy przykład. Młoda dziewczyna przechodzi zapalenie wyrostka robaczkowego powikłane odczynem zapalnym, wskutek tego ma nieodwracalnie uszkodzone jajowody i nie ma szansy na naturalne zajście w ciążę. Pozaustrojowe zapłodnienie stwarza taką szansę. Albo mężczyzna, który w dzieciństwie przeszedł ostre zapalenie przyusznic, a w następstwie ma w jądrach pojedyncze plemniki – jest w ogóle bez szans. In vitro taką szansę daje. Można więc powiedzieć, że jest cała grupa przyczyn, w których bez in vitro nie ma żadnych szans na ciążę. Określa się, że jest to około 50% niepłodnych par.
Czy to jest odrzucanie czy zastępowanie Stwórcy? Ja to ujmuję inaczej – i odwołuję się tutaj do Biblii. Weźmy patriarchów: Abrahama i Sarę, Izaaka i Rebekę, Jakuba i Rachelę. Kiedy mieli problemy z zachodzeniem w ciążę, pomocy udzielali im aniołowie. W dawnych czasach kontakt z aniołami był jednak znacznie łatwiejszy niż dzisiaj. Teraz to medycyna, w sposób mniej doskonały, musi niepłodnym parom pomagać, zastępując nie tyle Boga, ile raczej aniołów właśnie.
A jak pan rozumie ten zapis z deklaracji wiary?
Jest on dla mnie niejasny.
Ja tej deklaracji nie podpiszę. I wcale nie dlatego, że uważam się za gorszego człowieka. Jest to wymuszanie na ludziach, żeby swoim podpisem pokazywali, kim są i jak myślą.
W moim przekonaniu jest to nieporozumienie. Nie chcę za Kościół stosować wykładni, dlaczego nie akceptuje on in vitro. Ale z tego, co się orientuję, są trzy główne powody. W przypadku in vitro pobiera się nasienie poprzez masturbację, a według doktryny Kościoła nasienie może być złożone w pochwie kobiety podczas stosunku, stosunek może zaś mieć miejsce wyłącznie między małżonkami. Po drugie – obumieranie zarodków. Tyle że tak sprawiła natura, że w rozrodzie naturalnym około 65-75% zarodków się nie zagnieżdża. Główną przyczyną są rozmaite defekty genetyczne w następstwie defektów w gonadach. Kiedy w rozrodzie naturalnym zarodki obumierają, nic się na ten temat nie mówi. Ale jeżeli obumierają w trakcie pozaustrojowego zapłodnienia, zaczyna się mówić o zabijaniu i mordowaniu albo że dziecko rodzi się w wyniku zabójstwa braci i sióstr. Dla mnie ta retoryka jest absolutnie nie do zaakceptowania. I wreszcie trzecia sprawa, wynikająca z instrukcji Kongregacji ds. Nauki Wiary – że życie ludzkie powstaje w wyniku stosunku płciowego małżonków. Małżonkowie są pomocnikami Boga w kreowaniu nowego życia. Jest to zbieżne ze stwierdzeniem pochodzącym z deklaracji. Otóż, w in vitro nie ma stosunku płciowego – ale czy to znaczy, że nie powstają ludzie? Jest to tak niezrozumiałe, że naprawdę trudno to zaakceptować. Dla mnie osobiście aniołem XX wieku był prof. Robert Edwards, twórca metody, noblista, który osobom niepłodnym stworzył szansę na ciążę i potomstwo. Dzisiaj – według statystyk – żyje około pięciu milionów dzieci z in vitro, czyli około dziesięciu milionów szczęśliwych rodziców.
Pocieszające jest to, że ta deklaracja jest wyrazem poglądów pewnych ludzi reprezentujących Kościół, który tej metody nie akceptuje. Ale w Polsce 80% społeczeństwa akceptuje takie leczenie, a tylko 6% wypowiada się przeciwko. Tak więc realny zasięg oddziaływania tej deklaracji nie jest duży, choć jest bardzo nagłaśniany.
Ale podpisali tę deklarację lekarze, którzy sprawują kierownicze stanowiska w państwowej służbie zdrowia, np. wojewódzcy konsultanci. Niektórzy z nich mówią wprost: nie będziemy nawet, do czego zobowiązuje nas ustawa, odsyłać pacjentów do innych lekarzy, którzy dokonają np. aborcji.
W Polsce istnieje, wynikająca z zapisu ustawowego, możliwość powoływania się na klauzulę sumienia, żeby odmawiać wykonywania niektórych procedur medycznych. Chodzi tu głównie o medycynę rozrodu, a przede wszystkim o zabieg przerywania ciąży. Więc taka możliwość istnieje. Ale z drugiej strony istnieją także pacjenci, nasi podopieczni. Jesteśmy lekarzami, ale nasi pacjenci mają określone prawa. Są trzy sytuacje, gdzie można w sposób legalny przerwać ciążę – to jest prawo pacjentów.
Moim zdaniem, jeżeli ktoś, powołując się na klauzulę sumienia, odmawia pewnych procedur, to w ogóle nie powinien pełnić stanowisk kierowniczych.
Nie powinien być konsultantem wojewódzkim albo kierownikiem jednostki, dlatego że w praworządnym państwie zapewnia się obywatelom realizację ich praw. Konsultanta wojewódzkiego powołuje wojewoda, który jest przedstawicielem rządu, który ma dbać o przestrzeganie prawa. Jeśli kierownicy jednostek medycznych podpisują taką deklarację, należy uszanować ich wolę i odwołać ich ze stanowiska. Klauzula sumienia dotyczy jednostek, ale nie instytucji czy organizacji.
No właśnie, mówimy przecież o publicznej służbie zdrowia. A deklaracja znosi zobowiązanie wobec prawa państwowego, bo lekarz kieruje się „wyłącznie sumieniem oświeconym Duchem Świętym”…
Doktryny kościelne nie powinny być realizowane poprzez nakazy społeczno-polityczne. Jeżeli Kościół nie akceptuje metody in vitro, to jego prawo – natomiast nie powinien dążyć do jej zakazania w prawie państwowym. Przedstawiciele Kościoła dokonują zresztą dość często różnych nadinterpretacji. Deklaracja praw człowieka mówi, że prawo do posiadania potomstwa jest podstawowym prawem człowieka, ale kiedyś podczas dyskusji na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego usłyszałem z ust przedstawiciele strony katolickiej, że takiego prawa wcale nie ma. Że jest tylko prawo do prokreacji – jeśli dziecko się pojawia, trzeba je przyjąć z wdzięcznością, jeśli nie, znieść to z pokorą. Tymczasem odmawianie pomocy ludziom, którzy nie z własnej przecież winy są niepłodni, jest łamaniem podstawowego prawa człowieka.
Bardzo mnie irytuje hipokryzja. W deklaracji wiary wymienia się także jednym tchem antykoncepcję. Jest wiele metod antykoncepcji – są nią również metody naturalne. Tyle że mają one jedną wadę, są mało skuteczne. Są nie do zastosowania u kobiet z zaburzeniami rytmu miesiączkowego czy mało wyedukowanych. A jaki jest efekt stosowania nieskutecznych metod? Dane WHO wskazują, że każdego roku na świecie przerywa się około od 8 do 30 milionów ciąż z powodu zaproponowania nieskutecznej metody antykoncepcyjnej. Na sto par stosujących metody naturalne – jak pokazują statystki – dwadzieścia pięć w ciągu roku zajdzie w ciążę. A tylko niechciane ciąże poddawane są aborcji. Ciąża niechciana może być albo zaakceptowana, albo przerwana – tertium non datur.
Tak więc ci, którzy promują nieskuteczne metody, są też pośrednimi promotorami aborcji.
Skąd się ta hipokryzja bierze?
Mam na to jedno wyjaśnienie. Powtórzę to, co powiedziałem wcześniej – nauka często nie zgadza się z doktryną. I kiedy na siłę próbuje się naukę do doktryny dopasowywać, bardzo często działa się przeciwko racjonalnym rozwiązaniom.
Czy ta deklaracja to świadectwo głębokiego konfliktu w środowisku lekarskim?
Jeśli podpisują tę deklarację lekarze, którzy nie zajmują się medycyną rozrodu, to w zasadzie nie ma to żadnych konsekwencji, niczego to bowiem nie zmienia. Natomiast za to, żeby pacjenci mieli pełne prawo do procedur medycznych, które wynikają z naszego ustawodawstwa, odpowiadają na danym terenie konsultanci wojewódzcy. Ci, którzy nie uznają polskiego prawa, nie powinni tych funkcji pełnić. Jest jeszcze pewne praktyczne rozwiązanie dotyczące kierowników jednostek – powinni oni wskazywać miejsca, w których procedury mogą być wykonywane. Dotyczy to oczywiście wyłącznie zabiegów przerywania ciąży. Natomiast jeśli chodzi o in vitro – w Polsce funkcjonuje ponad 30 ośrodków, które realizują tego typu procedurę i przecież ich pracownicy nie będą żadnej deklaracji podpisywać, tylko dalej będą zajmować się tym, czym do tej pory.
Kolejna rzecz – przecież nikt nikogo nie zmusza do takiej czy innej formy leczenia. To jest wolny wybór pacjenta.
No właśnie – w deklaracji o pacjentach nie ma ani słowa.
Odpowiem na to słowami z kabaretu Olgi Lipińskiej. „W departamencie spraw niebieskich są moje akta personalne/A każdy krok mój pilnie strzegą anioły Twe transcendentalne/ Więc gdy przed Tobą kiedyś stanę, sam chcę się z życia wytłumaczyć/Proboszcz by nie dał rozgrzeszenia, a Ty zrozumiesz i wybaczysz/Więc póki myślę, żyję, czuję, niech ręka boska strzeże mnie/Przed pychą i nadgorliwością Twych urzędników, Panie B.”. Ta deklaracja to po prostu nadgorliwość pewnych ludzi, którzy uważają, że wiedzą więcej od Pana Boga. Trzeba głośno mówić o ich pysze i zadufaniu.
prof. dr hab. n. med. Marian Szamatowicz – specjalista w dziedzinie ginekologii i położnictwa, który 26 lat temu dokonał pierwszego w Polsce udanego zabiegu zapłodnienia człowieka metodą in vitro, autor ponad 180 publikacji, m.in. na temat endokrynologii ginekologicznej i medycyny rozrodu, współredaktor podręcznika „Niepłodność”.
Czytaj także:
Marek Balicki: Bulwersuje mnie, że deklarację wiary podpisują lekarze, którzy korzystają ze środków publicznych
Agata Diduszko-Zyglewska: Deklaracja fanatyzmu
Sławomir Wołczyński: Debata o in vitro jest zdominowana przez Kościół
Weronika Chańska: Zawód lekarza nie służy do walki ideologicznej