W kolejnych dniach i tygodniach będziemy obserwować wojnę o przekonanie wyborców, kto te wybory naprawdę wygrał.
PiS wygrał wybory samorządowe arytmetycznie (według exit poll ma 32,3 proc.), ale kilka wielkich miast przegrał przytłaczająco, bo w pierwszych turach – na czele z Warszawą, a także Łodzią, Wrocławiem czy Lublinem. Co jeszcze ważniejsze PiS nie zdołał stłamsić PSL na wsi (exit polle dają PSL 16,6 proc.), choć w ostatnich dniach kampanii niezwykle brutalnie atakował konkurenta – Andrzej Stankiewicz słusznie powiedział w Onecie, że wojna PiS z PSL o wieś może zadecydować o pejzażu politycznym Polski w kolejnych kilku latach. Biorąc pod uwagę warunki i trendy ostatnich miesięcy, to przewodniczący PSL Władysław Kosiniak-Kamysz po exit pollach może najgłębiej odetchnąć z ulgą.
czytaj także
Koalicja Obywatelska (wg exit poll 24,7 proc.) wciąż ma w skali Polski wynik dużo słabszy niż łączny dla PO i Nowoczesnej w wyborach parlamentarnych (prawie 32 proc.), ale różnica do PiS nie jest już tak deprymująca, jak pokazywały dotychczasowe sondaże. Źródłem dobrych nastrojów z pewnością będą „pierwsze tury” w metropoliach, przede wszystkim w Warszawie.
Rafał Trzaskowski rozjechał Patryka Jakiego walcem drogowym – po fali krytyki ze strony centrowych i lewicowych mediów jego sztab wziął się do roboty w ostatnich tygodniach kampanii.
Trzaskowski: Żona słoik, ojciec słoik – jak mógłbym mieć coś przeciw słoikom?
czytaj także
Samo to mogłoby nie wystarczyć na imponujące 54 procent, ale na szczęście dla przyszłego prezydenta stolicy granat w sztabie Jakiego odpaliła… Nowogrodzka. Chcąc przykryć „taśmy Morawieckiego” i nieszczęsny wniosek Zbigniewa Ziobry do TK, PiS na chwilę przed ciszą wyborczą wyemitował koszmarny i niewiarygodny spot straszący Polaków uchodźcami, zaś sam Patryk Jaki porównał głosowanie do egzystencjalnej decyzji o powstaniu warszawskim. W ten sposób warszawiacy przypomnieli sobie, że kontrkandydat Trzaskowskiego to nie jest sympatyczny, lekko konserwatywny tata i chłopak spod bloku w jednym, lecz krew z krwi i kość z kości Prawa i Sprawiedliwości.
Deklaracja łódzka czy norymberska [Galopujący Major o antyuchodźczym spocie PiS-u]
czytaj także
Ciekawy przypadek to triumf Hanny Zdanowskiej – wygląda na to, że groźby PiS-owskiego wojewody, iż w razie jej zwycięstwa podważy prawo prezydentki do rządzenia Łodzią, wywołały demokratyczny backlash. Ludzie naprawdę nie lubią słuchać, że ich głos nie ma znaczenia, bo władza i tak zadecyduje po swojemu.
Dalej, poważny zgryz ma SLD. 5,7 procent, przy legendarnie silnych strukturach lokalnych Sojuszu, to wynik zbyt dobry na rewoltę przeciw Czarzastemu, ale zdecydowanie za słaby na to, żeby w partii była dobra atmosfera. Albo przewodniczący przez kilka miesięcy wymyśli koncept na miejsce SLD w polskiej polityce, albo do jesieni 2019 roku czeka ją powolny rozkład i odpływ co ambitniejszych działaczy – o ile bowiem sondaże dające SLD 7-8 procent pozwalały spokojnie zmierzać do celu, tzn. funduszu emerytalnego dla kilkudziesięciu potencjalnych posłów, obecny wynik każe drżeć o próg.
Ogólnopolskie 1,4 procenta dla Razem to wynik bliski katastrofy – nawet 3 procent w Warszawie, mimo charyzmatycznego i wiarygodnego wspieranego przez Razem Jana Śpiewaka, a także tytanicznego wysiłku setek działaczek i działaczy, zmusza tę partię do przemyślenia jej strategii. Marne to dla jej liderek i liderów pocieszenie, że na lewicy nie ma dziś wyraźnego hegemona, skoro ciężar Razem w negocjacjach będzie bardzo niewielki.
Idźmy dalej. Egzaltacja zwiększoną frekwencją, której pełno było w społecznościowej bańce lewicy i centrum w ostatnich dniach, była uzasadniona – 4 procent różnicy w stosunku do wyborów z 2014 roku to prawie 1,2 miliona dodatkowo zmotywowanych do głosowania obywateli. Dżin społecznej mobilizacji został wypuszczony z butelki, a ludzie zyskali poczucie – słuszne czy nie – zwiększonej sprawczości. Tematem do przebadania jest wpływ atmosfery zagrożenia przekrętem wyborczym na wynik i na frekwencję – po stronie opozycji nośne były opowieści o „zwożeniu autobusami” zwolenników Patryka Jakiego. Nieprawdziwe, co nie znaczy, że bez wyborczego znaczenia.
No i wreszcie: jakie wnioski z wyborów wyciągną najważniejsze dziś siły polityczne Polski?
Jarosław Kaczyński zapewne wierzy we własną propagandę na temat wrogich PiS, polskojęzycznych mediów – końcówka kampanii zapewne utwierdzi go w przekonaniu, że to niemieckie wpływy i pieniądze odebrały mu kilka procent głosów potrzebnych do świętego spokoju. Temat repolonizacji mediów może w związku z tym ożyć nawet przed kolejną kadencją parlamentu.
W kolejnych dniach i tygodniach będziemy obserwować wojnę dyskursywną o definicję sytuacji, tj. o przekonanie wyborców, kto te wybory naprawdę wygrał. W tym sensie kampania się nie skończyła, a narzucenie swojej narracji wyborcom, przy ambiwalencji wyniku, będzie wyzwaniem dla PR-owców i liderów największych partii.
Poza przekazem na użytek publiczny jest jeszcze refleksja do wewnątrz. Grzegorz Schetyna wydaje się wierzyć, że stworzył „najskuteczniejszy anty-PiS”, ale Warszawa i Wrocław to jednak nie cała Polska.
czytaj także
Polaryzacja służy KO w wielkich miastach, ale tych nie wystarczy do zwycięstwa w 2019 roku. „Sufit” jej wyniku wciąż wydaje się zawieszony zbyt nisko, by pokonać Prawo i Sprawiedliwość, a na powtórkę wyniku PSL za rok nikt przecież na serio nie liczy. Rafał Trzaskowski i jego 54 procent będą dla Schetyny dobrym alibi („jestem na dobrej drodze”), ale na pewno nie przesłanką do korekty kursu w lewo. Wynik prezydenta Żuka w Lublinie sugeruje raczej kierunek przeciwny, czyli kurs konserwatywnego środka, bez kontrowersyjnych dla „wyobrażonego mieszczucha” odchyleń.
czytaj także
W kilku wielkich miastach przesunięcie dyskursu na lewo – za sprawą lat pracy działaczek lokalnych i ruchów miejskich – jest faktem, ale skorzystało z niego raczej postępowe, zdolne do autokorekty centrum (Trzaskowski, Jaśkowiak) niż tożsamościowa lewica. Gdybym jednak miał gdzieś szukać nadziei dla sił postępowych w skali kraju, to właśnie w tym, że „zlewaczenie” metropolii nie znajdzie odbicia w linii politycznej Koalicji Obywatelskiej. Jeśli znajdzie się polityk, który ten trend wyrazi na poziomie całego kraju i połączy go z ofertą dla średnich i mniejszych miast – może zostać game changerem polskiej polityki. Bez tego, na to wygląda, lewicę czeka niebyt. A Polskę bez bloku lewicy – kolejna czterolatka PiS.