Mieli zbawiać „Polskę B”, a chcą zamknąć uczelnie w małych miastach, pozbawić ludzi miejsc pracy, lokalną młodzież szans na wyższe wykształcenie. Czy to się PiS opłaca?
„Pawłowicz i Biedroń mówią jednym głosem” pisze Adam Leszczyński na łamach Oko.press. Sprawcą ekumenicznego cudu jest oczywiście wicepremier Gowin, autor i główny promotor Ustawy 2.0 reformującej uczelnie wyższe. O tym, do czego planowana reforma zmierza, pisaliśmy już wielokrotnie – ostatnio mówił o tym na proteście studentów UW Maciej Gdula.
czytaj także
Czy protest może się osiągnąć cel, tzn. zablokować lub istotnie zmienić zapisy reformy – pokażą najbliższe dni, ale prognozy nie są, dla jej przeciwników, zachęcające.
czytaj także
Planom Jarosława Gowina, o ile w ogóle cokolwiek, zaszkodzić mógłby jedynie opór wewnętrzny w obozie władzy – szczególnie w warunkach ograniczonej ostatnio aktywności prezesa, osobiście dotąd żyrującego projekt. Mimo sceptycyzmu, posłowie PiS twardo jednak przepychają projekt w sejmowej komisji, z marginalnymi poprawkami. Najciekawsze, bo charakterystyczne dla tej sprawy jest jednak co innego: to potencjalny obszar wielkiego konfliktu, którego wszakże nikt nie potrafi dziś zamienić w Wydarzenie (w znaczeniu, o jakim mówi Maciej Gdula) – uczynić z niego game changera dla polskiej polityki.
Zacznijmy od tego, że sprawa reformy szkolnictwa wyższego rodzi poważne pęknięcie w obozie władzy. Głosy zdecydowanego sprzeciwu wobec planów wicepremiera Gowina słychać było ze strony działaczy PiS najwyższego szczebla. Autorytet prezesa, który Gowina poparł, to czynnik decydujący, ale trzeba pamiętać, że przyszłość licznych uczelni spoza wielkich ośrodków to dla sporej części „terenu” PiS sprawa egzystencjalna. Tu naprawdę nie grożą „ciche dni” ze współmałżonkiem po oddaniu premii czy obniżce uposażeń. Degradacja bowiem, a nieraz po prostu zamknięcie lokalnej uczelni, często największego pracodawcy w okolicy, to plama na honorze partii-wybawcy „Polski B”, a także opór i niechęć ze strony własnych struktur, elit lokalnych, o wyborcach nie wspominając. Prywatne frustracje i żale związane ze spadkiem poparcia – niekoniecznie na poziomie sondaży ogólnopolskich, ale powiatowym czy wprost gminnym „tu i teraz” – to w warunkach ostrego konfliktu politycznego bardzo kłopotliwy balast wewnętrzny. Zamykane szkoły wyższe z kolei to wielki uszczerbek na wizerunku ugrupowania, które podnieść miało z kolan peryferie polskiej modernizacji.
Dalej, utrata środków i miejsc pracy przez miasta średnie i prowincjonalne, pogorszenie dostępności publicznej oświaty wyższej dla młodzieży, gorsze perspektywy rozwoju dla lokalnych elit czy po prostu klas średnich innych niż wielkomiejskie – to wszystko naturalny punkt wyjścia dla zbudowania oferty politycznej dla prowincji, na którą PiS właśnie traci monopol. Elity intelektualne i mieszczańskie, których „postępowa” frakcja broni dziś autonomii uczelni i jej tradycyjnych funkcji społecznych, domaga się wolności badań naukowych od ingerencji władzy i całkowitego już podporządkowania wymogom tego czy innego rynku, wreszcie próbuje uratować pracowników przed ostateczną prekaryzacją – otrzymują podany na tacy pomost między inteligencką w stylu „obroną wartości”, a konkretnymi interesami materialnymi tych, którzy i tak już mają trudniej, gorzej i dalej do centrum. Trudno o sprawę, w której zbiegają się i godność, i interesy tych, których od lat dzieliły kulturowe nawyki, klasowe dystynkcje i partyjne narracje o Polskach solidarnych i liberalnych, względnie o „młodych, wykształconych z wielkich ośrodków” i tych… niekoniecznie.
Ciemna strona reformy. Jak utowarowienie szkolnictwa wyższego legitymizuje irracjonalność
czytaj także
Wreszcie, ta łączność ponad tradycyjnymi podziałami na pewno nie zostanie odbudowana przez Platformę Obywatelską ani środowiska rynkowych liberałów. Ustawa 2.0 to w zgodnej opinii ekspertów platformerska reforma minister Kudryckiej, tylko w wersji turbo. Niejeden ekspert i komentator atakujący PiS od lat tym razem zamilkł, licząc po cichu, że „to jedno dobre, co Kaczyński zrobi”, to rozwali zastany układ na uczelniach i wprowadzi do nich logikę biznesową w formie czystej. Wiarygodność PO w tej sprawie, z jej dorobkiem „rozwoju polaryzacyjno-dyfuzyjnego” i postępującą od lat grantozą jest taka sama jak w kwestii empatii dla osób z niepełnosprawnościami. Z kolei Nowoczesna (o ile jest to jeszcze byt polityczny) co do większości założeń reformy z ministrem Gowinem może sobie podać z nim ręce.
Zasadne jest oczywiście pytanie: dlaczego Ustawą 2.0 i protestem przeciwko niej nie interesuje się SLD? Obrona miejsc pracy w mniejszych ośrodkach, zagrożone interesy i godność lokalnej inteligencji, a do tego niezależność badań naukowych od wpływów politycznych – na sztandar pasują jak ulał. Wypowiada się w tej sprawie Razem, ale wyraźnie brakuje tej partii zasobów, by się przebić z komunikatem. Robert Biedroń się solidaryzuje, ale na razie jeszcze z pozycji prezydenta Słupska, a nie lidera ogólnopolskiego ruchu.
Studentki i studenci UW, protestują w obronie spraw, w które reforma Gowina uderza najmocniej: mniejszych uczelni. Okazując solidarność z mniejszymi ośrodkami bronią autonomii i demokracji, które na uczelniach są tak samo ważne jak w państwie i polityce. Dziękuję Wam! ????
— Robert Biedroń (@RobertBiedron) June 6, 2018
I żeby było jasne – sami protestujący na UW podkreślają swoją „apolityczność” i brak związku z konkretnymi partiami. Nie chodzi jednak o to, by liderzy partyjni przemawiali z balkonu Pałacu Kazimierzowskiego czy wywieszali tam swoje partyjne loga, ale by politycy – w końcu chodzi tu o stanowienie prawa i konkretną ustawę – wyartykułowali problem z pozycji siły politycznej, która ma w tej sprawie zdanie, wizję i konkretne propozycje.
czytaj także
To jasne, że przy determinacji centrum decyzyjnego w PiS, opór jest w zasadzie daremny. A jednak – nawet przegrane w głosowaniu parlamentarnym sprawy, mogą odmieniać polityczny krajobraz. Boleśnie przekonał się o tym – zachowując proporcje – rząd PO, który przeforsował przecież reformę wprowadzającą sześciolatki do szkół wbrew istotnym aktorom społecznym. W sprawie reformy uczelni trudno, rzecz jasna, liczyć na masowe Ratujmy (studenckie) maluchy; mimo to trudno o lepszy impuls do budowy opowieści o państwie przyjaznym, bardziej sprawiedliwym, uwzględniającym interesy słabszych, które nowoczesność rozumie w kategoriach potencjału rozwojowego i życiowych szans, nie zaś abstrakcyjnych wskaźników i punktów w rankingu. Chciałoby się dramatycznie zapytać – ile jeszcze takich szans na Wydarzenia opozycja zamierza przespać? Temat leży na ulicy, dramat był gotów do rozpisania, tylko reżysera z zespołem ciągle brak.