Czytaj dalej, Kraj

Próbuję powiększyć sobie łeb [rozmowa z Anną Golus]

Po „Superniani” przyjęły się niektóre metody z programu, jak „karny jeż” czy też „time out”. Niestety przyjęły się również programy reality TV z udziałem dzieci: realizowane w domach rodzin i depczące prywatność dziecka w imię rozmaitych „misji”, „eksperymentów”, „pomocy”. Rozmowa z Anną Golus, autorką książki „Superniania kontra trzyletni Antoś. Jak telewizja uczy wychowywać dzieci”.

Katarzyna Przyborska: Książkę Superniania kontra trzyletni Antoś. Jak telewizja uczy wychowywać dzieci czytałam, przyznaję, z bólem. Zastanawiałam się, ile cię kosztowało jej pisanie.

Anna Golus: Pisałam ją również z bólem. Superniani poświęciłam też doktorat, ta książka jest pisana na podstawie doktoratu, rozszerzona o rozmowy z uczestnikami, a także o inne programy reality TV z udziałem dzieci. Siedzę w tych smętnych tematach już od dekady, wcześniejsza książka Dzieciństwo w cieniu rózgi

…jest o długiej historii praktyk przemocy wobec dzieci. Superniania tymczasem biciu wprost mówi „nie”. Trzy sezony Superniani dobiegły końca w 2008 roku. Zakaz bicia wszedł w 2010. Superniania, jak się wydawało, miała przekonać Polaków do wychowywania dzieci bez przemocy. Dlaczego więc książka wstrząsa?

Może dlatego, że pokazuje, że metody wychowawcze promowane w tym programie to też przemoc i że sam udział w takich produkcjach może krzywdzić dzieci? To prawda, że zarówno polska, jak i oryginalna Superniania (bo ten program to brytyjski format) sprzeciwiały się biciu dzieci, ale co z tego, skoro zastępowały je innymi rodzajami przemocy i krzywdzenia. „Karny jeżyk” – jak klaps – to eufemizm, który ma maskować przemoc. Teoretycznie ta kara ma trwać zaledwie kilka minut, ale w praktyce trwała niekiedy całymi godzinami. Jeden z młodych uczestników, 4-letni Adrian, miał spędzić na miejscu kary, w tym odcinku nazwanym jeszcze łagodniej „miejscem wyciszenia”, cztery minuty, ale ojciec odnosił go tam sto razy! Chłopiec był zrozpaczony, zapłakany, zdesperowany, udręczony, ale nie został złamany.

Musiałaś obejrzeć te wszystkie sceny wielokrotnie, żeby wychwycić, czym w istocie jest „karny jeżyk”. Które momenty były najboleśniejsze?

Scena ukazująca sześcioletnią Wiktorię w wannie. Gdy obejrzałam to po raz pierwszy, nie myślałam jeszcze o doktoracie ani o książce. O niczym nie myślałam, po prostu się popłakałam.

To było dla mnie wstrząsające i do dzisiaj, chociaż napisałam doktorat i książkę o przemocy, nadal nie rozumiem, jak można w ten sposób potraktować drugiego człowieka. Być może właśnie szok i wstrząs spowodowane zobaczeniem tej sceny były dla mnie tym impulsem, przyczyną, dla której zdecydowałam się zająć tym tematem.

Ta scena opisana jest we wstępie do książki. Wiktoria siedzi naga w wannie, jest jej zimno. Krzyczy, że jest jej zimno, płacze. Dorosłe osoby: mama, Dorota Zawadzka, kamerzysta, stoją nad nią i lekceważą. Aż ona w końcu milknie.

Według twórców programu ta scena – ewidentnie przez nich sprowokowana – miała być przykładem innej promowanej w tym programie metody wychowawczej, tzw. ignorowania histerii. W praktyce to po prostu ignorowanie dziecka, forma przemocy psychicznej i zaniedbania emocjonalnego, która krzywdzi tak samo jak bicie. Całkiem dosłownie: badania wykazały, że ból, jaki człowiek odczuwa, gdy jest ignorowany, aktywuje te same obszary w mózgu co ból fizyczny. Nie można więc powiedzieć, że „karny jeżyk” czy ignorowanie dzieci w celach innych niż kara są lepsze niż klapsy. Ten sposób traktowania dziecka jest krzywdzący zawsze – nawet bez tłumu obcych ludzi w domu, bez kamer i bez prowokowania dziecka. A co dopiero na planie programu telewizyjnego!

W tym programie promuje się ignorowanie dzieci nawet podczas usypiania. Te fragmenty też oglądałam z bólem, sceny były rozdzierające. To czyste okrucieństwo, którego nie da się wytłumaczyć chęcią wychowania człowieka.

Metoda polega na tym, że rodzic kładzie dziecko do łóżka, czyta mu, a potem siada obok niego i przestaje reagować. Zakłada taką emocjonalną blokadę. Wszystko na polecenie obcej dziecku baby − superniani. Dziecko mówi, wyciąga ręce, próbuje na wszelkie sposoby nawiązać kontakt, a rodzic nic. Jak wydrążona mumia, przestaje widzieć, reagować, odmawia bliskości. Z perspektywy dziecka to zdrada. To naprawdę trudno czytać.

Potrzeba bliskości jest dla dziecka kluczowa i atawistyczna, od bliskości zależy przeżycie. Tych emocji dziecko nie rozumie, tylko je czuje. A emocjonalna więź jest podstawowa, dziecko, kiedy bliskość jest zrywana, nie nazwie swoich uczuć lękiem przed śmiercią, ale to jest właśnie to. Bezskuteczne próby nawiązania kontaktu z rodzicem, który ma być niby blisko, ale emocjonalnie jest odległy, to tortura, w dodatku w świetle kamer, wśród obcych ludzi z ekipy telewizyjnej. To musi być absolutnie przerażające dla małego dziecka, zwłaszcza podczas usypiania, które powinno polegać na wyciszeniu, uspokojeniu. A dziecko traktowane jest tu tak, jakby było karane za wyrażenie swojej całkowicie podstawowej potrzeby.

A ty widzisz w dziecku człowieka?

Te dzieci płakały tak długo, a tylu dorosłych z ekipy telewizyjnej patrzyło na to i nie reagowało! Trzeba odłączyć serce, bo nie da się patrzeć i słuchać, jak dziecko płacze tak długo w czasie usypiania. Kamerzyści, reżyser, Superniania, oni wszyscy mieli te zrozpaczone dzieci w dupie.

Wychowanie proponowane przez Zawadzką wymaga odcięcia się od emocji, a kara polega na zerwaniu albo grożeniu zerwaniem bliskości. Jednocześnie rodzina ukazywana jest w pewnym sensie neoliberalnie, nie jako system naczyń połączonych, oparty na więzi, bliskości, ale jako zbiór jednostek uszeregowanych hierarchicznie.

Czyli dokładnie tak, jak to niestety nadal wygląda w naszej kulturze. Ten program – jak twierdzili twórcy, w tym odtwórczyni tytułowej roli – miał zmieniać wzory kulturowe (np. zwalczać przemoc wobec dzieci), ale w praktyce odzwierciedlał je i utrwalał. Dziecko znajduje się w tej hierarchicznej strukturze najniżej, trzeba je poskromić, złamać. Chęć wyrażenia przez dziecko własnego zdania bywa interpretowana przez dorosłych jako bunt, histeria, w przypadku starszych dzieci jest nawet medykalizowana, określana np. jako ADHD, albo nawet zaburzenia opozycyjno-buntownicze. Taką dziecko może otrzymać diagnozę. Która akurat pasowałaby też do mnie, bo nie zgadzam się na tę kulturę, w której dzieci traktowane są tak źle. Zresztą nie tylko dzieci, bo z reguły wszyscy, którzy są w tej strukturze niżej. Nie zgadzam się na kulturę gwałtu i gnojenia słabszych, na nazywanie przemocy wychowaniem, a zła – tradycją.

Według mnie jednym z najtragiczniejszych aspektów krzywdzenia dzieci jest fakt, że ogromna większość krzywd jest wyrządzana niechcący albo w dobrej wierze. Nadal są ludzie, którzy wierzą, że dzięki biciu wychowają dzieci na dobrych ludzi.

Czy to za każdym razem są ci, co sami byli bici? Czy zdarzają się tacy, którzy nie doświadczyli bicia, albo innej formy przemocy, ale żałują?

Czytałam kiedyś teksty jakiegoś amerykańskiego pastora, który zachęcał do bicia dzieci w imię boga, sam akurat nie był bity i miał pretensję do rodziców, bo według niego bóg każe bić dzieci. Ale to wyjątek. Ogromna większość sama była bita. Choć nie wszyscy, którzy byli bici, biją. Da się przerwać ten krąg przemocy, ale to bywa trudne.

Wiadomo, że rodzimy się jacyś, ale kształtuje nas rodzina. A pierwsze trzy lata są kluczowe dla całego naszego jestestwa. To, czego człowiek doświadczy w tym pierwszym okresie życia, uznaje później za normę. Bite, dręczone, będzie próbowało to tłumaczyć, normalizować właśnie.

To mechanizm obronny ofiary? Trudno jest przyjąć do wiadomości, że się zostało skrzywdzonym…

Tak, dziecko potrzebuje uważać swoich rodziców za dobrych i tak stara się interpretować wszelkie ich zachowania. Nawet złe traktowanie, tłumienie, tłamszenie, pokazywanie, że jego zdanie nie ma znaczenia, że jest przedmiotem praktyk, które wprost wynikają z władzy, którą rodzic ma nad dzieckiem.

Jedna z mam, które brały udział w programie, nie wytrzymała tego „treningu usypiania”, mówiła, że ją krzywdzi, boli ją to rozdzielenie. A jednak godziła się. Dlaczego?

Nie tylko ona jedna, wielu dorosłych uczestników – zwłaszcza podczas usypiania dziecka – mówiło, że to jest dla nich bardzo ciężkie. I mimo to godziły się na krzywdzenie własnych dzieci… − i tu wracamy do hierarchiczności naszej kultury. Ludzie traktują ekspertkę telewizyjną jak autorytet. Żyjemy też w kulturze celebryckiej, więc sam fakt, że ktoś jest z telewizora…

…przyjeżdża drogim samochodem i ogląda rodzinę na markowym laptopie − jak Superniania.

To jej daje władzę, której rodzice, nawet cierpiąc, się podporządkowują. Bo tak działa władza. Oni są gnojeni przez władzę i godzą się na gnojenie swoich dzieci, bo telewizja jest w hierarchii wyżej. Były jednak takie odcinki, z udziału w których dorośli chcieli zrezygnować, ale nie mogli przerwać nagrań. Chcieli to zrobić na przykład rodzice Wiktorii, ale nie mieli pieniędzy na karę umowną. Bo ci ludzie podpisywali klauzulę poufności, nie wolno im mówić o tych programach ani się z nich wycofać.

„Mare z Easttown”: krzywda dzieci pozostaje przezroczysta

To ważne w przypadku Superniani, bo nadal przez wielu ten program jest uważany za pomocowy, jednak za wycofanie się z programu pomocowego nie byłoby żadnej kary umownej. A te były tak wysokie, że nawet jeśli rodzice chcieli zrezygnować, nie mogli tego zrobić, bo nie było ich na to stać.

Władzę telewizja pokazywała też montażem nagrań. Miało się zgadzać ze scenariuszem, zgodnie z którym telewizyjna ekspertka miała mieć zawsze rację. Dorośli mieli być zawsze pokazywani jako zwycięzcy, a to, co robią – jako dobre i słuszne. Działo się tak nawet wówczas, gdy nie osiągali tego, co chcieli, tylko po prostu dręczyli dzieci, jak w przypadku wspomnianego Adriana.

Inny przykład?

Kara – nazwana w tym odcinku „karnym żółwikiem” – dla trzyletniej Natalii. Dziewczynka miała spędzić na poduszce w kształcie żółwia trzy minuty, ale tak strasznie tam płakała… I to nie był taki płacz, który dorośli lubią nazywać manipulacją albo histerią, to była prawdziwa rozpacz, tego nie dało się słuchać. Dziecko było przerażone. Musiało uspokajać się samo, pozbawione bliskości rodziców, a jak już się uspokajało, znów było sadzane na karnym żółwiku, którego wyraźnie się bało, i znów wpadało w rozpacz. Kilkuletnia dziewczynka leżąca na podłodze w przedpokoju, a nad nią jej mama, Zawadzka, dwóch kamerzystów, bo czasem jedna kamera wchodziła w kadr drugiej. To dziecko takie malutkie, skulone uspokaja się dosłownie 10 cm obok żółwika, a jak się uspokoi, jest przenoszone znów na tego cholernego żółwia, bo pomysł Zawadzkiej jest taki, żeby uspokajało się właśnie tam.

Superniania mówi do matki: „Musisz ją wziąć i tutaj posadzić, Jola. To jest… Ona musi tutaj usiąść i wiedzieć, że to jest miejsce, gdzie się może uspokoić. Nie żadne inne!”. Cisną mi się na usta wulgaryzmy. To było okrucieństwo. I choć Natalia wcale nie uspokoiła się na tym żółwiku, tylko dorośli w końcu przestali dręczyć ją ciągłym odnoszeniem na tę poduszkę, komentarz był taki, że dziecko się złamało, przeprosiło, metoda jest super, a Dorota Zawadzka boska.

To wydaje się aż perwersyjne – manifestowanie przewagi nad małym dzieckiem, dręczenie na wizji. Bo Superniania jest, na co zwracasz uwagę, nie tylko o karaniu, ale i łamaniu prawa dzieci do prywatności.

Te najbardziej prywatne, intymne sprawy są dla najbliższych. Nie wiemy, czym jest bliskość, jeżeli nigdy jej nie doświadczyliśmy. Dzieci krzywdzone nie wiedzą, czym jest bliskość i bezpieczeństwo, nie wiedzą, co można komu pokazać, gdzie są ich granice. Bo skąd mają wiedzieć, jeśli granice ciała są naruszane od samego początku, czy to poprzez bicie, czy nawet dotykanie przez obcą osobę, czy tym, że sto osób stoi nad łóżeczkiem, w którym masz zasnąć. Młodzi dorośli, którzy wystąpili w programie Superniania jako dzieci, mówili mi, że bardzo trudnym doświadczeniem było już samo naruszenie ich granic i zdeptanie prywatności, nie tylko „karne żółwie”.

Na „karnym żółwiu” łatwiej zarobić niż na rodzicielstwie bliskości.

Myślę, że nigdy nie powstanie program o rodzicielstwie bliskości, bo ono zakłada właśnie bliskość. A jeżeli jesteś z kimś blisko, to go chronisz. Piętnaście osób ekipy telewizyjnej i upublicznianie najintymniejszych aspektów życia dziecka to nie jest ochrona. Prawo dziecka do prywatności to jednak nie tylko kwestia relacji między rodzicami a dziećmi, to nie wzniosła idea czy puste hasło. Dzieci mają prawo do prywatności tak samo jak dorośli. To prawo jest gwarantowane zarówno przez konstytucję, jak i Konwencję o prawach dziecka. Artykuł 47 konstytucji brzmi: „Każdy ma prawo do ochrony prawnej życia prywatnego, czci i dobrego imienia oraz do decydowania o swoim życiu osobistym”, a w Konwencji o prawach dziecka (art. 16) czytamy: „1. Żadne dziecko nie będzie podlegało arbitralnej lub bezprawnej ingerencji w sferę jego życia prywatnego, rodzinnego lub domowego czy w korespondencję ani bezprawnym zamachom na jego honor i reputację. 2. Dziecko ma prawo do ochrony prawnej przeciwko tego rodzaju ingerencji lub zamachom”.

Szkoda, że my, dorośli, nie uznajemy tego prawa w odniesieniu do dzieci. A przecież to Polska była inicjatorką Konwencji praw dziecka.

Polska, ratyfikując w 1991 roku Konwencję o prawach dziecka, złożyła jednocześnie deklarację o treści: „Rzeczpospolita Polska uważa, że wykonania przez dziecko jego praw określonych w konwencji, w szczególności praw określonych w artykułach od 12 do 16, dokonuje się z poszanowaniem władzy rodzicielskiej, zgodnie z polskimi zwyczajami i tradycjami dotyczącymi miejsca dziecka w rodzinie i poza rodziną”.

Artykuły od 12 do 16 konwencji dotyczą właśnie podmiotowości dziecka i obejmują – oprócz wspomnianego prawa do prywatności – prawa do swobodnego wyrażania własnych poglądów, do swobodnej wypowiedzi, do swobody myśli, sumienia i wyznania.

Czyli zablokowaliśmy możliwość realizacji zapisów zawartych w konwencji, dając pierwszeństwo tradycji, która powtarza, że „rózgą Duch Święty dziateczki bić każe”? Trochę nie wiem, jak chcemy w ten sposób mieć demokratyczne społeczeństwo, krytycznie myślące.

To na pewno się nie spina. Jak mamy budować społeczeństwo ludzi wolnych, kiedy czujemy się jak pariasi, jesteśmy przyzwyczajani do tego, że ktoś nam mówi, jak jest, jak ma być, a my mamy słuchać. A to, co my myślimy, nie ma znaczenia.

Szkoły w tym kształcie nie ma sensu ratować

Jak wielu widzów zebrała Superniania?

Średnio dwa miliony. Program był też dostępny na DVD i nadal bywa udostępniany przez internautów w sieci.

A czy były badania, które sprawdzały, czy metody Superniani zostały na dłużej?

„Karny jeż” czy też „time out” przyjął się. Pokazały to badania dry hab. Małgorzaty Sikorskiej, opublikowane w 2019 roku. Niestety przyjęły się również programy reality TV z udziałem dzieci: realizowane w domach rodzin i depczące prywatność dziecka w imię rozmaitych „misji”, „eksperymentów”, „pomocy”. Od czasu Superniani takie programy emitowano na antenie wielu stacji telewizyjnych: od TVN-u, poprzez MTV, po TVP.

Dziś podobny program, Zrób coś z tym dzieckiem, można oglądać na TVN Style, teraz jest trzeci sezon. Metody wychowawcze nie są aż tak jawnie przemocowe jak w Superniani, ale też są totalnie bez sensu. Choćby kontrakt z dwuletnim dzieckiem, które nic z tego nie rozumie, ale „zobowiązuje się” do tego, że będzie robić siku do nocnika. No i sam fakt, że ekipy włażą dzieciom do domu, nagrywają je siedzące na nocniku, dzieci krzyczą, nie chcą tam być. Jeden z niepełnoletnich uczestników siedzi przy biurku we własnym pokoju, podnosi głowę, spogląda w obiektyw kamery umocowanej nad jego biurkiem i mówi: „Co się patrzysz?”.

Dzieciom pozwala się w Superniani krzyczeć, mówią rzadko. Ale czasem dostają głos. Jest taki moment, w którym jeden z opisywanych przez ciebie chłopców uczy się, że tu chodzi o władzę i że władza to też gra. Jego tata każe mu powtórzyć słowo „przepraszam”.

To ten sam Adrian, który nie został złamany odnoszeniem sto razy na miejsce kary. Dorośli chcieli, żeby przeprosił mamę, a on nie chciał, bo uważał, że nie ma powodu. Dorośli uznali jednak, że dziecko nie umie przepraszać, i postanowili go nauczyć. Nauka wyglądała tak, że ojciec mówił do Adriana: „Powiedz «klocek»”, „Powiedz «samochód»”, „Powiedz «koszulka»”, „Powiedz «przepraszam»”. Bo liczy się to, że słowo „przepraszam” padnie, a co tam ono ma znaczyć i czy powinno paść właśnie w tej sytuacji, już jest nieważne. Adrian walczył, chciał, żeby słowo miało sens, żeby nie było wydmuszką, sprzeciwiał się idiotycznej zabawie, mówiąc, że to nie jest gra.

Nasza wielka rodzinna katastrofa

Aż w końcu zgodził się na fałsz i powiedział – do ojca, choć miał przeprosić matkę – „Szybko się nauczyłem, przepraszam”. W tym momencie prowadząca program powiedziała „Super!”, podniosła kciuk do góry i puściła oczko do kamery. A dla mnie do dziś jest niepojęte, jak dorośli, wykształceni ludzie mogą nie widzieć, że to jest nie tylko głupie, ale i złe.

Inne dziecko mówi wprost o Superniani: „Mamo, nie rozmawiaj z nią, ona ci daje złe rady”; „Nie słuchaj się jej, to jest zła wiedźma”.

To słowa 9-letniego Oskara, którego jestem fanką. Kiedy Zawadzka powiedziała do operatora kamery, nie do niego, „nie mieści mi się to w głowie”, Oskar powiedział do niej „No to może powiększ sobie łeb”. To było wspaniałe! Przez te wszystkie lata pracy nad tematem przemocy wobec dzieci ja właśnie usiłowałam powiększyć sobie łeb, bo nie mieści mi się w głowie, jak można tak postępować. I chociaż już wiem, już rozumiem bardzo wiele, nadal nie mogę tego pojąć.

**
Anna Golus – doktorka nauk humanistycznych w dyscyplinie nauki o kulturze i religii (doktorat o udziale dzieci w programach reality show obroniony w 2020 roku na Uniwersytecie Gdańskim), autorka książek Superniania kontra trzyletni Antoś. Jak telewizja uczy wychowywać dzieci, Dzieciństwo w cieniu rózgi. Historia i oblicza przemocy wobec dzieci, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”, inicjatorka kampanii „Kocham. Nie daję klapsów” i akcji „Książki nie do bicia”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Przyborska
Katarzyna Przyborska
Redaktorka strony KrytykaPolityczna.pl
Redaktorka strony KrytykaPolityczna.pl, antropolożka kultury, absolwentka The Graduate School for Social Research IFiS PAN; mama. Była redaktorką w Ośrodku KARTA i w „Newsweeku Historia”. Współredaktorka książki „Salon. Niezależni w »świetlicy« Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976-79”. Autorka książki „Żaba”, wydanej przez Krytykę Polityczną.
Zamknij