Zapomnijmy, że „wiemy, jak się mamy zachować”. Jeszcze nie raz nasza słuszna postawa wyda się nam samym wątpliwa.
Był taki dość mało wyrafinowany żart rysunkowy Andrzeja Mleczki – rysunkowy brodacz, czyli Bóg, mówi do diabła: patrz, a Polakom zrobimy psikus i umieścimy ich pomiędzy Niemcami a Rosją. Można go teraz sparafrazować, przekładając na polską scenę polityczną: a polskiej lewicy zrobimy żart i umieścimy ich pomiędzy PiS a PO (a nad nimi niech wisi postkomunistyczny, lewicopodobny SLD). Niech się trudzą nad określaniem tego, co jest istotne, a my obserwujmy ich wysiłki. Boki zrywać.
Ten najnudniejszy, najbardziej jałowy i hamujący rozwój Polski spór od czasów, jak przypuszczam, dyskusji na plenach KC PZPR w latach 80., wydawał się od jakiegoś czasu nudny także do opisywania. Niestety ostatnio znowu trzeba się nad nim pochylać.
Przypomnijmy krótko czytelnikom: psikus polega na tym, że jedna strona wydaje się pozbawiona niedoskonałości estetycznych, uśmiecha się jak na plakatach reklamujących jogurt, dlatego niekiedy trudniej się z nią kłócić, bo nie widać, o co tak dokładnie się miłych ludzi czepiamy. Druga strona zionie ogniem i piekielną siarką, czasem ocali jakąś szkołę, ale tak właściwie jest taka sama. Różni się głównie tym, że wywołuje strach. A „strach przed PiS-em” – przed „Smoleńskiem-miesięcznicą-lekarzami-w-kajdankach” latami stawał się, może coraz bardziej przez te osiem lat blednącym, ale jednak głównym doradcą wyborczym, politycznym i publicystycznym. W końcu stał się jedynym argumentem za głosowaniem na PO. Sprowadzał każdy ważny temat do walki o pietruszkę, przyczyniał się do polaryzacji personalnej i ogólnej skłonności do idiotycznego teatru, na którą chorują polskie media.
Polska pozaparlamentarna lewica, twór istniejący przez długie lata głównie w ciasnej przestrzeni naszych umysłów, dzielnie walczyła z tą sytuacją. Środowiska aktywistyczno-polityczne, w tym też Krytyka, starały się od niego dystansować i wychowywać kolejne pokolenie, które będzie od tego sporu wolne, będzie umiało formułować postulaty innym językiem, które nie będzie się bać. My sami, wydawało się, w ciągu tych kilku ostatnich lat dojrzeliśmy i wyciągnęliśmy wnioski. Z tysiąca rozproszonych mikroprojektów i latających idei powstała nieoczekiwanie siła w postaci nagle wyrosłej partii Razem, która umiała w końcu także w kontekście politycznym sformułować myśli w nowym, niezależnym języku; gdzie indziej stawiać osie sporu i raz bardziej, raz mniej skutecznie przywoływać zakurzone tematy: podatki, równość rodzin, obrona wykluczonych i słabszych, oderwanie politycznych elit od prawdziwego życia.
I wydawało się, że nie ma powrotu w znaczącej skali do czasów IV Rzeczpospolitej i ustawionej do niej w kontrze atmosfery odwiecznej beki.
Tymczasem, jak to zwykle w Polsce bywa, rzeczywistość przerosła oczekiwania największych pesymistów i PiS-owi nie wystarczyło, że ma pełnię władzy. Okazało się, że oni właściwie nie lubią jej mieć, bo potrzebują atmosfery walki, więc jak słusznie zauważa Agnieszka Wiśniewska, prezes Kaczyński walczy dalej, bo nie umie inaczej. Ponieważ jest już naprawdę niewiele funkcjonujących rzeczy, które można jeszcze w tym kraju nadpsuć, PiS postanowiło zabrać się za symbole takie jak Trybunał, strażnik konstytucji i, dodatkowo, rozsiać aurę turbopaniki: trochę cenzury, zapowiedź ingerencji w naukowe ośrodki badawcze, zaprzestanie refundowania in vitro, likwidacja gimnazjów, nieco polaryzujących inwektyw (gestapo, gorszy sort). Jednym słowem: groza. Ostatnie kilka tygodni to groteskowy rollercoaster: Ci Straszni chcą nam pokazać, tak do końca, gdzie nasze miejsce, i to tak, żeby nam poszło w pięty.
czytaj także
Efektem tego strachu jest natychmiastowa i ochocza konsolidacja Wszystkiego Co Nie Jest PiS-em, scalanie niescalonych, śpiewanie Murów i trzymanie się za ręce w ekstatycznych marszach oraz symboliczne okładki sobotniej „Wyborczej”.
Wszystkich aktorów sporu zaczęło nagle znosić na jedną stronę okrętu, co jest niekorzystną sytuacją dla słabszych i tych mało wyróżniających się, nieatrakcyjnych medialnie.
Najpiękniejszą do sfotografowania twarzą obrońców demokracji stał się symbol polskiego biznesu Ryszard Petru. I stało się jasne, że twarz obrońców demokracji naprawdę wygląda dzisiaj niestety właśnie w ten sposób.
W tej sytuacji partia Razem zachowuje się dzielnie: stara się pamiętać o absurdalności tego strachu i jałowości sporu, kurczowo trzymając się poręczy pośrodku okrętu; próbuje racjonalnie punktować słabości i błędy jednej i drugiej strony, pamiętać o tym, co było, kiedy demokracja również bywała zagrożona – tylko jakoś mniej się baliśmy. W związku z tym obrywa i za brak solidarności (ha, znowu idziecie osobno, to błąd – mówią uprzejmie zatroskani doradcy, jak Kazimiera Szczuka), i za brak politycznego sprytu, bo przecież niewiele jest lepszych momentów na wykorzystanie swojej szansy i zabranie głosu (tekst Jana Śpiewaka).
czytaj także
Ale przynajmniej Razem się nie boi. Z tego, co wiem, skupia się na mozolnym budowaniu i umacnianiu struktur w powyborczych, trudnych warunkach, bo mityczna subwencja wcale jeszcze nie spłynęła, a większość członków partii to zapożyczony, żyjący w mało komfortowych warunkach prekariat. Z mozołem próbuje zabierać głos i pokazywać swoją wizję tego, co się dzieje wokół, organizuje własne demonstracje, wspiera pracownicze spory i jest wszędzie tam, gdzie powinna być lewicowa siła. Próbuje się nie poddawać i nie zapisywać do żadnej ze stron.
Tylko pytanie brzmi: czy bycie dzielnym w dzisiejszych czasach wystarczy? Czy o ile można lekceważyć źle stawiane osie sporu i panikę mediów, to można też lekceważyć emocje 50 tysięcy osób zgromadzonych w Warszawie? Czy należy zapominać, że tak bardzo uwiera nam brak funkcjonującego państwa i pełzające spychanie odpowiedzialności, osłabianie jego struktur, a rządzący okazują lekceważenie jego najbardziej charakterystycznym symbolom, jak władza sądownicza?
I w końcu: to wspaniale, że nauczyliśmy się tłumić własny strach. Ale jako lewica mamy też obowiązek pamiętać, że inni mają jednak prawo się bać.
Dlatego zapomnijmy, że „wiemy, jak mamy się zachować”. Dotychczas wiedzieliśmy, ale wydaje mi się, że jeszcze czeka nas wiele zwrotów akcji, w których nasze wybory będą kilkakrotnie weryfikowane, a nasza słuszna postawa wyda się nawet nam samym wątpliwa.
Krytykując PO, powtarzaliśmy do znudzenia, że „to to samo co PiS, niczego innego nam nie oferują”. Trzeba pamiętać, że ta fraza działa w obie strony. PiS nie jest w niczym lepsze od PO, wszystkie mrzonki o prosocjalnych postulatach znikają szybciej niż prowincjonalne dworce kolejowe. Dziś przeczytałam w gazecie o likwidowanej na Mokotowie szkole. Te same odwieczne argumenty: słabe wyniki, czyli selekcja, wszak tylko najlepsi mają prawo do kształcenia, i nierentowność – bo wiadomo, że szkoła ma być sprawnie funkcjonującą firmą. Nic się nie zmienia, państwo i jego sprawczość i tak znika, a my ciągle krążymy w kółko, tylko to kółko zdaje się teraz wciągającym bagiennym wirem, w którym żadne rozwiązanie nie wydaje się ani słuszne, ani właściwe.