Zobaczymy, w jaki sposób na zdławienie liberalnych postulatów zareaguje polska opinia publiczna.
Cezary Michalski: W Polsce toczy się dziś ostry spór światopoglądowy. Pan jest świadkiem i uczestnikiem polskiej polityki od czasów, kiedy regularnie rezygnowano w niej z różnych frontalnych konfliktów światopoglądowych w imię konsensusu, pokoju społecznego, zgody Kościoła na wejście do UE, uznania że „Polacy są tradycyjnie konserwatywni” itp. Czy dzisiejszy spór o związki partnerskie, o Annę Grodzką jako wicemarszałka Sejmu, o nieco bardziej liberalny model ładu społecznego w Polsce – pojawił się „we właściwym momencie”? Czy łączy się z nim jakieś ryzyko dla stabilności polskiej polityki i państwa?
Aleksander Smolar: Skoro pyta mnie pan o moment, w którym ten spór się w Polsce zaostrzył, to po pierwsze warto przypomnieć, że jest on elementem globalnej „wojny kulturowej”, która toczy się w USA, toczy się we Francji, w Wielkiej Brytanii, a wobec naszego większego otwarcia na to, co dzieje się na całym Zachodzie, musi mieć wpływ także na naszą sytuację. W USA doszło do sojuszu zwalczających się wcześniej konserwatywnych frakcji katolicyzmu, protestantyzm i judaizmu przeciwko siłom świeckim i liberalnym, które również się mobilizują. Pojawiło się też zupełnie wcześniej nieznane, w takiej skali, w Ameryce zjawisko – 20 proc. ludzi definiuje się tam jako niewierzący.
Instrumentalizacja religii przez prawicę przyspiesza sekularyzację.
Z podobnym napięciem mamy do czynienia we Francji. Oczywiście fronty tej „kulturowej wojny” przebiegają tu inaczej niż w Polsce. Kiedy wprowadzano tu kilkanaście lat temu PACS, czyli rejestrowane związki partnerskie, znaczna część prawicy była przeciwna. Dziś francuska prawica traktuje PACS jako oczywistość, natomiast wojna rozgorzała wokół kwestii przyznania parom homoseksualnym pełni praw przysługujących małżeństwom, w tym zwłaszcza prawa do adopcji dzieci i możliwości zapłodnienia in vitro w przypadku par lesbijskich.
W Wielkiej Brytanii parlament właśnie decyduje o przyznaniu pełnych praw małżeństwom homoseksualnym, w dodatku z inicjatywy konserwatywnego premiera Camerona. Jak na tym tle przebiega spór światopoglądowy w Polsce?
W Polsce od lat następowały zmiany zgodne z oczekiwaniami Kościoła, a także katolickich konserwatystów. Zaznaczam, że mówię o jednym tylko typie wrażliwości, bo wielu katolików liberalnych miało negatywny stosunek do rozmaitych ustępstw ze strony państwa. Wprowadzenie religii do szkół było jednoznacznym ustępstwem, kompromis aborcyjny nie był żadnym kompromisem, ale – ze względu na rygoryzm ustawy – jednoznacznym ustępstwem państwa na rzecz Kościoła. A sposób wprowadzania symboli religijnych do urzędów państwowych, czy do przestrzeni publicznej nie był już w ogóle wynikiem jakichkolwiek negocjacji. Do tego dochodzą patologie związane z działaniem Komisji Majątkowej. Cały ten proces był zupełnie jednokierunkowy. Można powiedzieć, że sytuacja zmieniła się po pierwsze, wraz ze zmianą generacyjną. Nawet w SLD młodsza generacja nie ma już tych kompleksów wobec Kościoła, które miała generacja starsza pamiętająca czasy późnego PRL, a nawet uczestnicząca wówczas w sprawowaniu władzy.
To przedstawiciele młodego pokolenia SLD rządzący Częstochową rozpoczęli akcję współfinansowania in vitro, z pełną świadomością, że robią to „pod murami Klasztoru Jasnogórskiego”, wbrew stanowisku Kościoła.
Tak samo zmienia się szersza część tego pokolenia, liberalna, lewicowa czy po prostu świecka, która nigdy nie była w SLD. Dodatkowym katalizatorem okazało się to wszystko, co wydarzyło się bezpośrednio po Smoleńsku. Całkowite zdominowanie sfery publicznej przez Kościół i to w dodatku z bardzo upolitycznionym, często nawet upartyjnionym przekazem. Interesujące byłoby sięgnięcie do homilii wygłaszanych bezpośrednio w czasie po katastrofie smoleńskiej nawet przez biskupów uważanych za bardziej „liberalnych”. Zgoda na pewną autonomię świeckiego państwa i na pewien dystans wobec różnic politycznych i partyjnych w polityce świeckiej – to wszystko zniknęło wówczas w Kościele z dnia na dzień. Na to nałożyła się nowa próba określenia przez Kościół „stanu posiadania”, tego co przynależy „do nas”, także opowiedzenie się po stronie Radia Maryja. Odpowiedzią na to było też zupełnie nowe zjawisko, antyklerykalne demonstracje młodzieży organizowane dzięki nowym mediom, tak jak zwoływali się demonstranci w krajach „arabskiej wiosny”. Dzisiejsze spory w parlamencie są politycznym wyrazem całego tego procesu.
Donald Tusk, może nie ten młody z okresu KL-D, ale na pewno ten, który powrócił do wielkiej polityki na czele PO, uważał, że spory światopoglądowe to niepożądany margines rządzenia. Jako centralne polityczne problemy przedstawiał kwestie gospodarcze czy politykę europejską, chociaż i w tych obszarach jest nader ostrożny, jeśli chodzi o podejmowanie decyzji. Jednak spór światopoglądowy też go w końcu dopadł i to w jego własnej partii. Jego deklarowana obojętność na kwestie światopoglądowe sprawiła, że w Platformie tylko język Gowina był głośno słyszalny.
To był poważny błąd i to na dwóch poziomach. Premier nie docenił poziomu mobilizacji konserwatywnego skrzydła jego własnej partii. On przed głosowaniami w sprawie związków partnerskich nie odbył nawet rozmowy z własnym klubem.
Pozostawił to Grupińskiemu, co teraz pozwala Żalkowi atakować Grupińskiego, bo na frontalny personalny atak na Tuska frakcja Gowina jeszcze się nie zdecydowała.
Być może dlatego po raz pierwszy usłyszeliśmy Grupińskiego wyrażającego się zdecydowanie w jakiejkolwiek sprawie. On przez cały okres sprawowania przez siebie funkcji szefa największego sejmowego klubu – co kiedyś w polskiej polityce partyjnej było stanowiskiem bardzo podmiotowym i ważnym – tylko raz miał coś wyrazistego do powiedzenia, i było to właśnie jego wystąpienie przeciw Gowinowi. Natomiast to, że Tusk prędzej czy później popełni taki błąd, też było do przewidzenia. On jest pozbawiony jakiegokolwiek zaplecza intelektualnego, otoczony przez „potakiwaczy”, jego kontakt z rzeczywistością musi przez to słabnąć. Wcześniej Tusk był wybitnym politykiem partyjnym, potrafił wyczuwać takie kryzysy, przeciwdziałać im, organizować własne zaplecze. Gdyby działania Gowina w jakikolwiek sposób antycypował, to przypuszczam, że nie miałby kłopotów z klubem. Nie doszłoby do tak upokarzającej sytuacji, w której wspomniany przez pana młody i mało znaczący członek frakcji Gowina mówi, że w debacie o związkach partnerskich w imieniu rządu wypowiedział się Gowin, a nie Donald Tusk. To jest właściwie całkowite wypowiedzenie posłuszeństwa. Także od Tuska i jego ludzi, a nie od Gowina, dowiedzieliśmy się, że minister sprawiedliwości się podobno „pokajał”. Podczas gdy fakty są takie, że Tusk jak na razie całkowicie ustąpił przed Gowinem. To, co przedstawił Gowin jako wnioski ze swoich negocjacji z Tuskiem – to zresztą charakterystyczne, że on ma pełne prawo do publicznego interpretowania tych ustaleń – wskazuje, że będą dwa projekty Platformy, w tym jeden Gowina. Co albo doprowadzi do tego, że w komisjach znajdą się oba wnioski PO, tyle że prawicowa większość tego Sejmu przesądzi o tym, że z komisji wyjdzie wyłącznie projekt Gowina…
Wykluczający możliwość legalizacji związków partnerskich…
…albo też w ogóle do komisji trafi – przy obecnym układzie głosów w Sejmie – tylko wniosek Gowina. W dodatku otrzymując jeszcze więcej głosów wsparcia w samym klubie PO, niż 46, które wcześniej pozwoliły odrzucić liberalny projekt Platformy. Bo wówczas wielu zwolenników Gowina bało się wystąpić otwarcie przeciwko premierowi. Teraz, kiedy premier zgodził się na dwa projekty, zostanie to użyte jako alibi na rzecz głosowania za projektem Gowina.
A dlaczego prezydent Bronisław Komorowski stanął po stronie Gowina? Używa innego języka, ale merytoryczna treść jego propozycji jest identyczna. Rozwiążmy drobne dolegliwości tych ludzi, modyfikując niektóre istniejące rozporządzenia, skoro ustawy o związkach partnerskich w Polsce dziś być nie może, bo sejm i społeczeństwo nie są jeszcze gotowe.
Tu mogą być różne motywacje. Bronisław Komorowski jest katolikiem raczej konserwatywnym niż liberalnym. Oczywiście w wymiarze osobistym, z uwagi na swój charakter, jest też człowiekiem kompromisu. I proponuje pragmatyczne rozwiązanie, które jednak w gruncie rzeczy debatę o związkach partnerskich, a tak naprawdę debatę o całym bardziej liberalnym modelu współżycia społecznego, odsuwa w bardziej odległą przyszłość.
Zatem zwycięstwo obozu zachowawczego w tym rozdaniu jest pełne? Czy też są odłożone efekty tego starcia, które sprawią, że strona liberalna nie przegra do końca?
Najważniejsza batalia toczy się gdzie indziej, w opinii publicznej. Tu z pewnym opóźnieniem czasowym będzie można zobaczyć, jakie skutki ta debata powoduje, czy zwiększa zrozumienie dla racji liberalnych, czy też wzmacnia postawy zachowawcze.
Już dzisiaj widać powolne przesunięcia opinii publicznej na rzecz rozwiązań bardziej liberalnych.
W następstwie tego starcia przekonamy się jednak, jakie tempo przyjmie ten proces akceptowania ładu liberalnego, liberalnych argumentów, szczególnie przez młodsze pokolenie dzisiejszych i przyszłych wyborców. Ale dziś politycznie na pewno wygrała prawica i Kościół. SLD i Palikot nie stracili, bo mogą liczyć na zyski z rozbioru elektoratu Platformy. Jego bardziej liberalnej części, bardziej niecierpliwej, która na pewno nie czuje się reprezentowana przez Gowina stającego się dzisiaj światopoglądową twarzą Platformy. Najbardziej straciła PO, no i osobiście premier Donald Tusk. A takie osłabienie premiera w naszych niespokojnych czasach może się odbić i na funkcjonowaniu państwa, na trwałości koalicji, i na przewidywalności polityki polskiej.
W jakich obszarach, czy także w naszej polityce europejskiej, gdzie pozycja rządu i premiera już wcześniej bywała niejasna?
Konserwatyści z PO niechętnie wypowiadają się w sprawach Europy. Ale tu wiele zależy od decyzji Gowina, co do jego dalszych politycznych losów. Młodsi działacze PiS mogą czekać na emeryturę Jarosława Kaczyńskiego godząc się z perspektywą braku szans na zdobycie władzy. Ale mogą się zdecydować na nowe otwarcie, i na to być może liczy dziś Jarosław Gowin. Prawdopodobne jest, że jeśli Gowin miałby się stać kandydatem na przywódcę zrekonstruowanego PO-PiS-u, nastąpi także silniejsze upolitycznienie kwestii przyjęcia przez Polskę euro, bo to jest bardzo wygodny argument do mobilizacji prawicy. Więc tutaj spór światopoglądowy, jego wynik, ma przełożenie na kwestię kluczową dla rozwoju, bezpieczeństwa Polski. Polska przez ostatnie lata odzyskała wiarygodność w europejskiej polityce. I to może być częściowo utracone.
Czy Tusk przyparty do muru może ostrzej zagrać na otwarcie ku centrolewicy? Choćby po to, by zaszantażować frakcję Gowina?
Innym wyjściem jest dryfowanie. Można dryfować bez reform wewnętrznych i bez decyzji w kwestiach europejskich. Koszty tego dryfowania mogą być poważne, ale mogą też być mniejsze, niż sądzą niektórzy zbytnio dramatyzujący analitycy. Jedyne klarowne polityczne wyjście – choć premier wyraźnie go unika – to byłaby jakaś forma szukania porozumienia z lewicą, rozpoczynając od najbardziej radykalnej wersji, czyli szukania nowego rozwiązania koalicyjnego przez zmianę koalicjanta, albo też zachowanie PSL i poszerzenie koalicji. Ale i to nie jest z wielu powodów proste, bo przy dzisiejszym zaognieniu stosunków w Platformie oznaczałoby to być może rozpad tej partii. Wejście do koalicji RP albo SLD, co być może jeszcze rok temu zostałoby przełknięte przez konserwatystów z Platformy bez zadowolenia, ale ze świadomością braku alternatyw dla nich osobiście, teraz może być dla nich nie do zaakceptowania z uwagi na osiągniętą już przez nich pozycję i ich własne polityczne plany na przyszłość. Janusz Palikot też nie budzi zaufania jako partner ani dla Tuska, ani dla PO, i trudno się dziwić. Gdyby wszedł do koalicji, gdyby to od niego zależało dalsze trwanie rządu, od razu przystawiłby Tuskowi nóż do gardła. Już SLD, z uwagi na pewną tradycyjną kulturę życia partyjnego przestrzeganą w tej partii, byłoby dla Tuska bardziej do zaakceptowania.
Tyle że oni mają za mało posłów, aby zrównoważyć ewentualne odejście frakcji Gowina.
Realna zmiana mogłaby nastąpić w wypadku konsolidacji i wzmocnienia lewicy, gdyby na jej czele stanął Aleksander Kwaśniewski. On sam dysponuje istotnym kapitałem społecznego zaufania i gdyby utworzył jakąś federację podmiotów i osób na lewo od PO, cieszyłaby się ona poważnym poparciem. Dla Tuska Kwaśniewski mógłby być partnerem bardziej godnym zaufania niż Janusz Palikot. Ale to też jest mało prawdopodobne ze względu na wahania i osobowość samego Aleksandra Kwaśniewskiego, a także biorąc pod uwagę personalne stosunki pomiędzy dzisiejszymi liderami lewicy. Przed rokiem Tusk mógł też podjąć próbę rozbicia formacji Palikota, wyciągnięcia jej części. Dzisiaj być może jest już na to za późno. Platforma została bardzo osłabiona i przesunęła się na prawo. Wbrew pozorom nie jest pewny jej związek z PSL-em, który też szuka możliwości ekspansji na prawo. Zatem najbardziej prawdopodobne jest dalsze dryfowanie Platformy i rządu. Premier wcześniej potrafił takim dryfowaniem jakoś zarządzać. Dzisiaj już jednak zdaje się być zupełnie sam i nie widać na horyzoncie żadnych nowych idei. Można się spodziewać, że w jego coraz rzadszych wystąpieniach będą powracały problemy gospodarki i Europy, ale czy za tym pójdą czyny? Można obawiać się odpowiedzi, jaką przyniesie przyszłość.
Aleksander Smolar, ur. 1940, politolog, prezes Fundacji im. Stefana Batorego, członek rady European Council on Foreign Relations (think tanku pracującego na rzecz polityki zagranicznej UE) oraz zastępca przewodniczącego Rady Naukowej Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu