Gdzie krytykowane są dopisywanie rady, wzmacnianie władzy rektora, likwidowanie dyscyplin naukowych, tam krytykowane są wartości, nie tylko procedury.
Strajki studenckie w Polsce najczęściej zapowiadają ważne zmiany polityczne. Nie ma lepszego dowodu niż strajk, którego półwiecze dopiero co obchodziliśmy, czyli 1968 rok, od którego zaczęła się tradycja formowania się opozycji demokratycznej w PRL. Nieco zapomniany jest łódzki strajk okupacyjny, który doprowadził do zarejestrowania pierwszego w komunistycznym bloku Niezależnego Zrzeszenia Studentów w 1981 roku. Gdy upadająca komuna odmówiła w 1989 roku analogicznej rejestracji do tej, którą wywalczyła Solidarność, studenci zdobyli to sobie kolejnym strajkiem i okupacją uniwersytetu.
Strajk, który rozpoczęli studenci przed kilku dniami nie uderza w komunę, tylko w patologię jej rzekomego przeciwieństwa. Przyglądając się obecnym rządom w Polsce można odnieść uzasadnione wrażenie, że dla Jarosława Kaczyńskiego i jego obozu jedyną wadą Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej było to, że to nie on stał na jej czele. Stosunek do demokracji, licytacje polityków na wierność przywódcy, prymitywizm i siermiężność telewizyjnej propagandy, wiernopoddańcze pochody i pomnikowy kult jednostki to całkiem wierne kopie pierwowzoru.
I jeszcze jeden wiernie odtworzony element: partyjny intelektualista z ambicjami. Taki, co wyrasta ponad szereg aparatczyków, świadomy i zdeterminowany, żeby być lepszym niż swoje otoczenie, prawdziwą reformą to udowodnić. I pokazać niedowiarkom z opozycji, że to oni się mylą i źle wycelowali swoją krytykę. Jeszcze zaczną go szanować. Dzięki zaufaniu przywódcy dokona tego, co nie mogło się udać się demokratycznym mięczakom. To usprawiedliwi wszystkie jego wstydliwe cyrografy.
Gdy zdał sobie sprawę, że w przedpisowskiej Polsce zawsze będą więksi od niego, poszedł do prezesa. Ma nawet swoją satelicką partię. Owszem musi głosować, ale nie musi klaskać. Gowin nie jest jakimś tam Piotrowiczem czy Błaszczakiem od bezmyślnego wykonywania rozkazów. Nie zeszmacił się tak jak Gliński czy Kurski. Jeśli niszczy razem z nimi, to bez satysfakcji i po to, żeby samemu budować. W swoim wewnętrznym kantorze za resztę, jaka mu zostaje z władzy, kupuje świadectwo poświęcenia dla wyższej sprawy. Właśnie dał Polsce „Konstytucję dla nauki”. I wierzy, że tylko tę kiedyś będzie mu pamiętane.
W projekcie Gowina wyczuć można wyjście ponad pisowski standard. Gowin rozmawiał, Gowin ustępował, uwzględniał, szedł na kompromisy, wyjaśniał. Gowin się sam dla ustawy narażał. Dawno by go w partii rozstrzelali, gdyby nie list żelazny, który od prezesa wywalczył. Tylko prezes Kaczyński tę ustawę popiera, a reszta jest przeciw, czy to nie najlepszy dowód, że Gowin jest po dobrej stronie mocy? Nawet jeśli Gowin nie jest z nami, to nie jest przeciw nam.
czytaj także
W każdym razie nie o wykluczenie słabszych tu chodzi i nie o kontrolowanie silnych. Tu chodzi o doinwestowanie, o dopunktowanie, o ukonkurencyjnienie, o wyrównanie szans, o nagrodzenie wysiłków. Rektor jest za i to nie jeden. Środowiska są za. Opozycja nie grzmi. W ogóle właściwie to tylko PiS jest przeciw.
***
Żadne kompromisy i uwzględnione poprawki nie zlikwidują podejrzeń wobec wpisania w organizację pracy uniwersytetów rady zdominowanej przez zewnętrznych doradców. Tacy to doradcy, co mają wpływ na wybór władz uczelni i jej funkcjonowanie. Jeśli Gowinowi zależy jedynie na usprawnieniu, doinwestowaniu, unowocześnieniu, etc. to po co mu ta rada? Ministerstwo w żadnym ze swoich uzasadnień nie wskazało na pozorny choćby związek między nowym zewnętrznych ciałem a modernizacją pracy uczelni.
Podawane przez ministerstwo uzasadnienie jest takie: rada ma… zwiększyć autonomię uczelni. Tak poprawi, jak ustawa medialna przywróciła pluralizm mediów publicznych, reforma sądownictwa je zdekomunizowała, walka z „polskimi obozami śmierci” poprawiła nam wizerunek, a rządowa kontrola nad finansowaniem ngosów wzmocni społeczeństwo obywatelskie. W sprawie pozostałych „walorów” ustawy odsyłam do przemówień i tekstów wykładowców uniwersyteckich Macieja Gduli i Andrzeja Ledera.
czytaj także
W znanych z historii strajkach studenckich poza krytyką decyzji władz uczelni zazwyczaj chodziło o coś znacznie większego. Maj ’68 we Francji nie sprowadzał się do wprowadzenia koedukacyjności akademików i usunięcia policjantów w cywilu z uniwersytetu w Nanterre, a protesty polskich studentów w marcu do przywrócenia Dziadów, a nawet nie do cofnięcia relegowania Adama Michnika i Henryka Szlajfera z uczelni. To były cele, ale to nie były wszystkie przyczyny. Połączenie możliwości diagnozowania rzeczywistości przez wspólnotę akademicką z bezkompromisowością studentów pozwalało przebić się przez skorupę myślową i obyczajową szerszej grupie społecznej niż tylko środowisku akademickiemu. Czy tak jest dziś i czy to się uda, zależy to od studentów i wspierających ich wykładowców, a także od solidarności społecznej.
Czy politycy staną za studentami protestującymi przeciw Ustawie 2.0?
czytaj także
Trzydzieści lat uniwersytet doświadczał tych samych procesów, co całe społeczeństwo. Dzikiej konkurencji, komercjalizacji, wyzysku pracy, reprodukcji nierówności, eliminowania krytycznego myślenia, testozy, grantozy i punktozy. Długo lęk przed utratą miejsca w dzikiej konkurencji i reklamowana wszędzie nadzieja na lepszą przyszłość w urynkowionym życiu społecznym pacyfikowały środowisko akademickie. Kilkanaście lat temu zaczęło się to zmieniać na poziomie myślenia, publikowania i organizowania się. Kilka lat temu zaczęły się protesty. A teraz trwa strajk.
Gdzie krytykowane są: dopisywanie rady, wzmacnianie władzy rektora, likwidowanie dyscyplin naukowych, tam krytykowane są wartości, nie tylko procedury. To na tym poziomie Gowin nie dogadał się ze studentami i pracownikami naukowymi mimo 699 dni konsultacji i przeczytania wszystkich 3300 poprawek. Ten strajk to najlepsza rada.