Kariera Roberta Mazurka znakomicie obrazuje stan debaty publicznej w Polsce: chodzi w niej o to, żeby kogoś efektownie zaorać, upokorzyć lub ośmieszyć. A gdy się okaże, że dziennikarz mija się z prawdą, trzeba tylko rżnąć głupa do końca. I tak rozejdzie się po kościach.
Panie Robercie, proszę mi na początek powiedzieć, kto strzelał bramki dla Polonii Warszawa 25 sierpnia 1999 roku. Słucham? Nie wie pan, z kim wtedy grała? Proszę nie żartować, bo jeszcze moje mniemanie o panu znacząco spadnie, a nie ukrywam, że już teraz nie jest przesadnie wysokie.
Naprawdę pan nie pamięta? No dobrze, podpowiem panu, chodzi o mecz na Konwiktorskiej z Ruchem Radzionków. Wyniku już nie podam, bo to byłoby za łatwe. Nadal pan nie wie? Przecież to bardzo proste, Polonia wygrała 4-1 i po dwie bramki strzelili Tomasz Moskal i Emmanuel Olisadebe.
Nie wstyd panu? Tak się pan obnosi z miłością do tego klubu, a okazuje się, że pan nim gardzi. Przecież nie pamięta pan wyników meczów z sezonu, w którym Polonia zdobyła swoje ostatnie mistrzostwo Polski. Specjalnie nie pytam o mecze z 1946 roku, bo tamtych rzeczywiście można nie pamiętać. No ale chwileczkę, chwileczkę, ustalmy zasady, że w tym programie to ja zadaję pytania! A pan wciąż nie odpowiedział na moje – czy nie wstyd panu, że gardzi pan klubem, któremu rzekomo pan kibicuje? To, że pan nim gardzi, już ustaliliśmy przed chwilą, naprawdę, nie wracajmy do tego, bo to byłoby przykre i dla pana, i dla naszych słuchaczy.
Jak to „bezsensowne pytanie”? Czyli według pana pańscy słuchacze nie zasługują na informację, czy jedna z największych gwiazd tak zwanego dziennikarstwa w Polsce nie jest oszustem? Aha, chce pan powiedzieć, że gardzenie klubem, do którego publicznie deklaruje się wielką sympatię, nie jest oszukiwaniem odbiorców? To proszę powiedzieć, czym według pana jest oszustwo. Może pan to opisać na podstawie jakiejś swojej innej machlojki. Zakładam, że ma pan inne, bo właśnie przypadkiem odkryliśmy całkiem sporą.
Widzę, że nie chce pan dzisiaj współpracować, więc zróbmy tak – ja sobie pójdę zrobić herbatę, a pan w tym czasie może sobie swobodnie pogaworzyć. Za dwie minuty wrócimy do poważnej rozmowy. Poważnej, czyli takiej, w której w końcu nie będzie pan kłamał, tak jak dzisiaj i jak wtedy, gdy w Kanale Zero przekonywał pan, że marżę deweloperów trzeba dzielić przez pięć. No nie, proszę pana, dobrze pamiętam, że to był pan, a nie Krzysztof Stanowski. Ja może na to nie wyglądam, ale pamięć mam naprawdę dobrą.
No ale dlaczego pan wychodzi? Boi się pan trudnych pytań?
Gdyby powyższa rozmowa miała miejsce, jej wartość poznawcza byłaby dokładnie zerowa. Czyli podobnie jak większość wywiadów Roberta Mazurka, którego godna podziwu kariera znakomicie obrazuje stan debaty publicznej w Polsce – chodzi o to, żeby kogoś efektownie zaorać, upokorzyć lub przynajmniej ośmieszyć. Można przy tym mijać się z prawdą, byle tylko nie wyszło to podczas programu – a jeśli już wyjdzie, to nie można się przyznawać. Trzeba rżnąć głupa do końca, potem się to i tak rozejdzie po kościach.
Przyznaję też, że moje powyższe „dzieło” nie jest nawet śmieszne. Dokładnie tak, jak pierwszy popularny projekt obecnej gwiazdy RMF i Kanału Zero, a więc „Z życia koalicji, z życia opozycji” Roberta Mazurka i Igora Zalewskiego w tygodniku „Sieci”. Przypominało to rubrykę Mea pulpa Kuby Wojewódzkiego w „Polityce”. Człowiek doczytywał to do końca, bo się łudził, że wreszcie natknie się na coś choć trochę zabawnego. Na końcu tradycyjnie odczuwał zawód – no nic, może za tydzień coś będzie. Wojewódzkiego przynajmniej nikt nie bierze na poważnie i wszyscy wiedzą, że pełni rolę klauna.
czytaj także
„Z przykrością odnotowujemy spadek liczby zaproszeń Kazimierza Marcinkiewicza do telewizji. Kiedyś Zetafon przynajmniej raz dziennie opowiadał w TVN, jak straszny jest Jarosław Kaczyński, który kiedyś zrobił go premierem. Teraz, być może od czasu awantur z »Isabel«, Zetafon jakby zniknął. Gdyby nie „Gazeta Wyborcza” i WSI24, nie wiedzielibyśmy, co myśleć” – pisali Mazurek z Zalewskim już po objęciu władzy przez PiS. I tak mniej więcej wyglądała cała tamta rubryka.
Następnie Mazurek wsławił się wywiadami, w których przytaczał jakieś dawne wypowiedzi swoich rozmówców, nie zdradzając, kto jest ich autorem, lub wręcz celowo wprowadzając w błąd, i prosił o komentarz. Wielu się na to nabierało i ochoczo zabierało się do krytyki zacytowanych słów. Najsłynniejszym przykładem był wywiad z Ligią Krajewską, w której dziennikarz cytował postulaty programowe z rzekomego programu PiS. Gdy Krajewska dała się wpędzić w maliny, Mazurek, jakby nigdy nic, stwierdził: „Zanim pani powie za dużo i napyta sobie biedy, przyznam się do manipulacji. Cytowałem Narodowy program wielkiej budowy Platformy Obywatelskiej z 2007 roku”.
No i luzik. Najpierw się troszkę nakłamie, a następnie przyzna do drobnej manipulacji i już można rozliczać rozmówcę z jego reakcji na kłamstwa pytającego. Zadanie zostało wykonane, bo kariera Krajewskiej legła w gruzach – co samo w sobie nie jest jakąś wielką tragedią, gdyż ówczesna posłanka PO nie należała do orlic nawet na tle innych liberałów. Tyle że w taki sposób można byłoby zniszczyć nawet i połowę składu Sejmu. I jaki poważny cel społeczny temu przyświecał? Czy jakość posłów i posłanek się od tamtego czasu poprawiła? Nie powiedziałbym, przecież w tej kadencji w ławach na Wiejskiej zasiadają takie gwiazdy jak Michał Kołodziejczak, Łukasz Mejza, Klaudia Jachira albo Adam Gomoła.
„Wiesław, zobacz, czy tu nie ma jakichś dziewczyn”. Manifest dziaderstwa Lisa i Millera
czytaj także
Obecnie redaktor Mazurek prowadzi między innymi program z Krzysztofem Stanowskim na Kanale Zero. Biorą w nim na tapet jakieś komiczne sytuacje z pogranicza polityki, spraw społecznych i kabaretu, a następnie omawiają je w taki sposób, że przestają być śmieszne. Panowie próbują za to wymusić na oglądających uśmiech swoim luźnym sposobem bycia – celowo strzelają lapsusami, które mają wyglądać na niezamierzone, parskają śmiechem ze swoich żartów, często dotykają się, żeby okazać sobie wzajemnie coś na kształt bliższego uczucia, by dać do zrozumienia, że co prawda są czerstwi jak chleb w dawno opuszczonym domu, ale za to też troszkę progresywni. No bo wiecie, ten cały postęp jest wtedy, gdy dwa chopy wezmą się na chwilę za rękę, hehe.
Rozmowa z posłanką Pauliną Matysiak w RMF miała być jednak poważna, bo przecież miała miejsce w części publicystycznej czołowego polskiego radia. Mazurek zaczął od wymienienia ogłoszonych w tym roku zwolnień grupowych rozsianych po całym kraju i zaczął dopytywać, „co rząd Lewicy ma do zaproponowania tym ludziom”, chociaż Lewica ma najmniejszy klub w koalicji. Jedna z najbardziej merytorycznych i aktywnych posłanek musiała się tłumaczyć najmniej merytorycznemu dziennikarzowi w Polsce z tego, dlaczego nie zablokowała zwolnień w prywatnych przedsiębiorstwach w Słupsku, Warszawie, Płocku i Jaworzynie Śląskiej, czyli miastach nawet nieleżących w jej okręgu.
W tabloidach zawsze najmocniej obrywają kobiety. Tak samo dzisiaj, jak i 150 lat temu
czytaj także
Gdy Matysiak zaczęła opowiadać o swoich działaniach w sprawie zwolnień w Poczcie Polskiej, Mazurek zaczął ją wyśmiewać, że bierze udział w jakichś pikietach, chociaż jest w rządzie. Gdy przypomniała, że ani ona, ani cała jej partia Razem nie są w rządzie, Mazurek zaczął przekonywać, że przecież głosują we wszystkich sprawach za rządem. Matysiak odpowiedziała, że to nieprawda, ale red. Mazurek upierał się, że prawda. No więc posłanka mu wymieniła niedawne głosowanie przeciw wakacjom ZUS dla przedsiębiorców, ale Mazurek rezolutnie stwierdził, że to zupełnie nieważne. Obniżenie składek ZUS wszystkim przedsiębiorcom i samozatrudnionym w Polsce – a więc także Mazurkowi – o 8 proc. jest nieważne, bo tak. Bo nie pasuje do z góry ustalonego toku rozmowy.
W sprawie zwolnień grupowych Mazurek przytoczył dane GUS mówiące o 17 tys. miejsc pracy, które w ten sposób znikną. Samo w sobie to oczywiście jest bardzo przykre, tylko że taka sytuacja ma miejsce co roku, gdyż zwolnienia grupowe są zgodne z prawem i każdego roku różne firmy ogłaszają takie działania. W ubiegłym roku ogłoszono masową redukcję 30 tys. miejsc pracy (finalnie zwolniono znacznie mniej osób), podobnie było w 2021 roku. Wtedy temat nie był jednak na tapecie, więc red. Mazurek zapewne o tym nawet nie słyszał.
Najlepsze jest to, że dziennikarz sam jest zadeklarowanym liberałem gospodarczym. W głośnej rozmowie z Adrianem Zandbergiem rozliczał posła z postulatów powszechnej progresji podatkowej, przyznając przy tym, że sam ją omija, gdyż rzekomo musi być na liniowym, bo ma firmę. Sam mam firmę i nie jestem na liniowym, więc gdy słyszę takie bzdury, to numer do skarbówki sam mi się w telefonie wykręca, ale pomińmy ten wątek. W każdym razie liberał Mazurek w rozmowie z Matysiak zaczął zgrywać co najmniej związkowca z Inicjatywy Pracowniczej, chociaż gdyby posłanka zaproponowała delegalizację zwolnień grupowych, zacząłby pewnie opowiadać o PRL.
Zresztą, w serwisie zatrudnienia rocketjobs.pl, czyli na portalu głównego sponsora Kanału Zero, niemal każda firma oferuje zatrudnienie B2B. A gdy niedawno pojawiły się oskarżenia o nieprawidłowe traktowanie pracowników w RMF, Mazurek zaczął bronić swoich kolegów na najwyższych stanowiskach, bo przecież jego nic takiego nie spotkało. No, nic dziwnego, w końcu ma gwiazdorski kontrakt, sam jest na samozatrudnieniu, a dwaj wymieniani w doniesieniach panowie to jego starzy koledzy.
Gdy rozmowa zeszła na postulat posłanki Matysiak, by wprowadzić w miastach ograniczenie prędkości do 30 km/h, mieliśmy już do czynienia z czystym cyrkiem na kołach. Argument, że przy takiej prędkości drastycznie spada śmiertelność wypadków, Mazurek skwitował propozycją, by obniżyć ją do 9 km/h i wtedy będzie jeszcze mniej ofiar.
Jak omnipotencja zmienia się w impotencję. Przypadek Roberta Mazurka
czytaj także
Matysiak zwróciła uwagę, że sprowadza sprawę do absurdu, na co Mazurek błyskawicznie odparł, że nie on, tylko ona. Niedługo zacznie mówić swoim rozmówcom „twoja stara”, do tego to zmierza. W tym programie aż tak nisko jeszcze nie upadł, choć było już blisko, gdyż następnie zaczął rozliczać posłankę Razem z tego, że nie ma prawa jazdy, więc się nie może wypowiadać. Tak jakby z przestrzeni miejskiej korzystali tylko kierowcy, a piesi poruszali się kolejką linową. Gdyby to zależało od red. Mazurka, tak zresztą pewnie by było.
Trudno powiedzieć, co jeszcze ten człowiek musiałby zrobić, żeby go przestać traktować poważnie. Niedawno zwolniono dziennikarza z TVP, gdyż w stresującej sytuacji rzucił „kurwą” na wizji. Mazurek tymczasem robi szmatę z całego dziennikarstwa i nic mu się z tego tytułu złego nie dzieje. Jak widać, czasem lepiej nie dorobić się silnej pozycji w zawodzie, żeby nie zostać kimś żenującym na starość.