Wsparcie Wspieraj Wydawnictwo Wydawnictwo Dziennik Profil Zaloguj się

„Budujcie, byle nie na moim podwórku”. Miasto Jest Nasze przeciwko rewitalizacji Skry

Argumenty przeciwko rewitalizacji Skry sprowadzają się tak naprawdę do czysto indywidualnych „nie potrzebuję, nie chcę, nie podoba mi się”.

ObserwujObserwujesz
Kontekst

🏟️ Warszawa planuje odbudowę zniszczonego kompleksu sportowego Skra na Polu Mokotowskim – w tym budowę nowoczesnej hali dla siatkarzy i koszykarzy, mieszczącej ok. 6 tys. kibiców.
⚡Zatwierdzenie inwestycji przez Radę Warszawy doprowadziło do rozpadu koalicji na Ochocie – stowarzyszenie Miasto Jest Nasze przy wsparciu lokalnej Lewicy sprzeciwiło się budowie.
🚫 Sprzeciw MJN wygląda na przejaw nimbyismu, czyli lokalnego egoizmu, który hamuje rozwój potrzebnej infrastruktury publicznej, mimo że uciążliwości dla mieszkańców byłyby minimalne.

Na północno-zachodnim skraju Pola Mokotowskiego od dłuższego czasu niszczeje kompleks sportowy Skra, którego głównym elementem jest przypominający obecnie ruinę stadion lekkoatletyczny. W ostatnich latach, po długiej batalii sądowej i przejęciu terenu przez miasto, w końcu zaczęto rysować plany rewitalizacji kompleksu – w jej ramach ma powstać m.in. hala sportowa, która posłuży siatkarzom i koszykarzom, a na trybunach pomieści sześć tysięcy kibiców.

Czytaj także Z miłości do Niemiec, czyli powody, dla których musimy odbudować Pałac Saski Radosław Skowron

Zatwierdzenie budowy hali przez Radę Warszawy doprowadziło do rozpadu koalicji rządzącej Ochotą, ponieważ wycofało się z niej stowarzyszenie Miasto Jest Nasze, a jego decyzję poparła warszawska Lewica. Skąd tak zdecydowany sprzeciw wobec planowanej rewitalizacji Skry? Niełatwo o wskazanie przekonującego uzasadnienia – na myśl przychodzi raczej pewne negatywne zjawisko związane z lokalnym egoizmem, ale o tym za chwilę.

Stop hali sportowej w kompleksie sportowym

W oświadczeniach MJN pojawiły się poważne zarzuty. Nowy obiekt na terenie Skry ma zniszczyć charakter Pola Mokotowskiego i sprawić, że przestanie być ono „miejscem wypoczynku i przyrody”. Ze zgrozą podkreślane są jej rozmiary, przewyższające halę Torwar. Tylko czy naprawdę szokujące powinno być, że w istniejącym od międzywojnia kompleksie sportowym będzie uprawiany sport? W jaki sposób zakłóci to spokój w parku rozciągającym się na 73 hektarach? Zastanawiające są nawet oskarżenia o niszczenie natury – hala ma zostać wybudowana między już istniejącymi stadionem lekkoatletycznym oraz boiskiem do rugby. A że trzeba wyciąć kilka drzew na terenie budowy? Szkoda, ale całe szczęście Pole Mokotowskie ma ich jeszcze ponad dziesięć tysięcy w zapasie. Do tego miasto zapowiada nowe nasadzenia w ramach rewitalizacji kompleksu Skry.

Kolejnym argumentem przeciwko hali jest jej rzekoma uciążliwość dla okolicznych mieszkańców. Tylko gdzie oni są? Hala będzie oddalona od ulic wyznaczających obszar Pola Mokotowskiego, a najbliższe budynki i tak nie są mieszkalne – po drugiej stronie Wawelskiej znajdziemy Ministerstwo Klimatu i Środowiska, podstawówkę, kolejny park oraz liceum, natomiast za Żwirki i Wigury położone są głównie budynki wojskowe i uniwersyteckie. Domy i bloki mieszkalne są oddalone o pół kilometra lub więcej od planowanej hali. Do tego większość z nich jest osłonięta wspomnianymi wcześniej obiektami. Dla porównania, Stadion Narodowy i hala Torwar znajdują się około 200 metrów od zabudowy mieszkalnej, a to i tak sporo – wiele z największych stadionów Europy od gęsto zaludnionych osiedli oddziela wyłącznie ulica.

Nie stanowi to problemu, ponieważ wydarzenia sportowe nie odbywają się codziennie od rana do późnego wieczora. Z reguły mowa o jednym, maksymalnie dwóch meczach na tydzień i w przypadku nowej warszawskiej hali nie powinno być inaczej, nawet jeśli korzystać z niej będą zawodnicy więcej niż jednego klubu. Jednocześnie jest to inwestycja bardzo miastu potrzebna, ponieważ miejscowi koszykarze i siatkarze od dawna skarżyli się na swoje dotychczasowe hale, stare i zbyt małe. Trudno przy tym brać na poważnie proroctwa o paraliżu komunikacyjnym przy okazji meczów na Skrze, skoro przy tej samej trasie (niecałe cztery kilometry dalej i w podobnym oddaleniu od metra) znajduje się pięciokrotnie większy stadion piłkarski, z którym miasto jest w stanie sobie poradzić w dniu spotkań Legii.

Czyje jest miasto?

To wszystko każe zapytać się (z pewną dozą złośliwości), jakie „my” kryje się za nazwą stowarzyszenia Miasto Jest Nasze. Dlaczego nie są to np. kibice siatkówki lub koszykówki? Czy w przypadku od dawna planowanej budowy większej hali widowiskowej obok Stadionu Narodowego analogicznie okaże się, że lokatorzy domów położonych pół kilometra dalej mają pierwszeństwo względem masy warszawiaków czekających ze zniecierpliwieniem na nowoczesną salę koncertową, zdolną pomieścić przynajmniej kilkanaście tysięcy osób i mającą lepszą akustykę niż beznadziejny pod tym względem Narodowy?

Spór sprowadza się do tego, czy przydatną społecznie inwestycję może blokować grupka lokalsów, którym ona nie pasuje. Domyślam się, że wśród protestujących mieszkańców Ochoty nie ma fanów koszykówki oraz siatkówki i mają oni pełne prawo nie być zainteresowani budową hali na Skrze, nawet jeśli uciążliwości nią spowodowane będą minimalne. Problem w tym, że gdybyśmy szukali miejsca, gdzie nie ma ani jednego głosu sprzeciwu, to pewnie wylądowalibyśmy na odludziu, daleko za granicami Warszawy. Chyba jednak nie o to chodzi, zwłaszcza jeśli celem jest również ograniczanie używania samochodów.

Czytaj także Nie dla nocnej prohibicji w Warszawie. Platforma pijana albo niespełna rozumu Łukasz Łachecki

Życie miejskie jest pełne kompromisów i nie uniknie się balansowania między różnymi potrzebami. Bywa to trudne, ale nie powinno w tym przypadku – argumenty przeciwko rewitalizacji Skry sprowadzają się tak naprawdę do czysto indywidualnych „nie potrzebuję, nie chcę, nie podoba mi się”. Od ruchów lokalnych oczekiwałbym zrozumienia, że chociaż czasem nie osiągnie się konsensusu w kwestii nowej infrastruktury, to nie każda krytyka jest równie zasadna. A nowe hale i stadiony są potrzebne, bo nie samymi ścieżkami rowerowymi i nasadzeniami drzew człowiek żyje.

Być może powinienem podkreślić, że nie atakuję MJN oraz warszawskiej lewicy z powodu osobistej wrogości – wręcz przeciwnie, przyznam się nawet do oddania głosu na tę koalicję w ostatnich wyborach samorządowych. Tym bardziej ze smutkiem i rozczarowaniem patrzę na to, że toczy ją choroba charakterystyczna dla wielu ruchów miejskich i organizacji lokalnych: nimbyism.

Infrastruktura publiczna? Nie na moim podwórku!

Chociaż opisuję tutaj sprawy z pozoru wyłącznie lokalne, warszawskie, to problem egoistycznego sprzeciwu wobec rozwoju infrastruktury publicznej jest powszechny. W świecie anglojęzycznym spopularyzował się w tym kontekście termin NIMBY (not in my back yard), czyli „nie na moim podwórku”, czasem tłumaczone też jako „nie w moim ogródku”.

Reprezentujące taką postawę osoby mogą w pełni popierać tworzenie nowych połączeń transportowych, dopóki nie biegną zbyt blisko ich domów. Kiwają głowami, gdy mowa o potrzebie budowy mieszkań komunalnych, jednak nie chcą ich w swoim sąsiedztwie. Apelują, jak każdy, o większą liczbę żłobków, chyba że któryś znalazłby się w zasięgu ich słuchu przy otwartych oknach. Nie mają nic przeciwko obiektom sportowym, o ile raz na tydzień nie będą kilka minut dłużej stać w korku z powodu dnia meczowego. Krótko mówiąc, niech infrastruktura publiczna powstaje, ale nie u mnie.

Nimbyism stanowi jeden z powodów, dla których tempo rozwoju projektów infrastrukturalnych jest często tak ospałe w Europie (i nie tylko) – ze świecą szukać poważnych inwestycji publicznych, od budowy kolei dużych prędkości, poprzez elektrownie nuklearne, aż po stadiony piłkarskie, które nie spotykałyby się z zażartym oporem części lokalnych mieszkańców. Jak widać, nie inaczej ma się rzecz z projektami znacznie mniejszej skali, takimi jak hala sportowa, której potrzebuje dwumilionowe miasto, ale niekoniecznie jej sąsiedzi. Powstające od paru dekad badania nad fenomenem NIMBY wskazują na jego liczne i poważne negatywne konsekwencje: hamowanie rozwoju gospodarczego, wzrost kosztów budowy infrastruktury publicznej, pogłębianie nierówności społecznych itd. Oczywiście hala sportowa tak kluczowym projektem nie jest i choćby jej budowa miała zostać zablokowana, to nie spowoduje to kataklizmu. Postawa w tej sprawie sugeruje jednak kierowanie się przez MJN i ich sojuszników problematyczną filozofią, w gruncie rzeczy sprzeczną z wartościami prospołecznymi. Być może moje obawy są na wyrost – zobaczymy, czy w przyszłości lewicowi radni będą rozdzierać szaty z innych równie absurdalnych powodów.

Komentarze

Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.

Zaloguj się, aby skomentować
0 komentarzy
Komentarze w treści
Zobacz wszystkie